Takich piłkarzy na świecie już nie ma. Poznaj ostatniego romantyka futbolu

16 lat w jednym klubie, 539 meczów w jednej koszulce, 209 goli dla tej samej drużyny. Nic dziwnego, że kibice Southampton nazwali Matthew Le Tissiera "Bogiem".

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

W futbolu XXI wieku nie ma miejsca na sentymenty. Brakuje romantycznych historii. Światem rządzą pieniądze, piłkarze grają tam, gdzie otrzymują wyższy kontrakt. A potem kupują większe domy, szybsze samochody, mają nowe kochanki.

Le God

Southampton, miasto portowe w południowej Anglii. Niewiele ponad 200 tysięcy mieszkańców. Taka Gdynia. Mieszkańcy Southampton chwalą się legendą "Titanica" (to właśnie z tego portu wypłynął w swój historyczny rejs), dwoma uniwersytetami oraz klubem piłkarskim, który regularnie występuje w Premier League (swego czasu grali w nim Grzegorz Rasiak czy Artur Boruc).

Jeżeli jednak zapytacie kogokolwiek (staruszkę, biznesmena, przedszkolaka) na jednej z ulic Southampton o najsłynniejszą postać w historii miasta usłyszycie:

Le God.

Le God (Bóg) czyli Matthew Le Tissier. Piłkarz, który przez 16 lat (1986-2002) grał w miejscowym klubie. Całą swoją zawodową karierę poświęcił jednej drużynie, nie zdradził jej kibiców. - Nigdy mu tego nie zapomnimy - przyznał na łamach wyspiarskiej prasy Alex Gordlay, jeden z szefów miejscowego stowarzyszenia kibiców. - 539 spotkań, 209 bramek, zero afer. Proszę się nie dziwić, że dla nas jest istotą nadprzyrodzoną. Bogiem. Gdyby ogłosił nową religię, miałby na starcie ponad 200 tysięcy wyznawców. Do jego Kościoła zapisałby się każdy mieszkaniec Southampton.

Trudne początki, niechciany w Oxfordzie

Le Tissier urodził się w rodzinie o francuskich korzeniach. Na początku XX wieku jego dziadek - Olivier - przybył z Lorient na wyspę Guernsey, która wchodzi w skład Wysp Normandzkich, leżących w kanale La Manche. Właśnie tutaj urodził się "Le Tiz". Z jednej strony za wodą było wybrzeże Francji, z przeciwnej - Southampton. Około 100 km w linii prostej.

Od najmłodszych lat biegał za piłką. Podobnie jak jego trzej bracia: Mark, Kevin, Carl. Żaden z nich nie zrobił zawodowej kariery. - A mieli większy talent ode mnie - mówił w rozmowie z BBC Le Tissier. - To były inne czasy, nie było internetu, klubowi skauci mieli trudniej przeszukać młodzieżowy rynek. Moi bracia zginęli po prostu w tłumie innych młodzieńców.

Jemu się udało. Choć początki były ciężkie. Mając 15 lat pojechał na testy do Oxford United. - Wrócił wściekły, wkurzony, zły na cały świat - opisywał jeden z jego braci, Mark. - Nie dali mu nawet szansy na drugi trening. Kilkanaście minut wystarczyło, aby trener powiedział, że Matt nie nadaje się do piłki nożnej. Doskonale rozumiałem jego złość. Sam zaliczyłem nieudane testy. Choćby w Middlesbrough.

- Ta decyzja początkowo mnie załamała, ale tak naprawdę wzmocniła - opowiadał Matthew Le Tissier. - Zrozumiałem, że świat nie jest czarno-biały. Od tego momentu było mi o wiele łatwiej akceptować wiele rzeczy.

"Nie musiał pracować"

Jako 17-latek przyjechał do Southampton. Poszedł do klubu i powiedział, że chce tutaj spędzić resztę swojego życia. - Zatkało nas - mówił lokalnej prasie ówczesny prezes klubu, Alan Woodford, który zmarł w 1988 roku. - Był tak pewny siebie, że daliśmy mu szansę.

Le Tissier trafił do zespołu młodzieżowego. Rok później (w październiku 1986) podpisał pierwszy w swoim życiu zawodowy kontrakt. - Zazdrościliśmy mu jak cholera - zdradził jeden z braci, Carl. - Matt nie musiał pracować, żył z futbolu. Spełniło się jego marzenie.

Nastolatek od razu awansował do pierwszego zespołu. W debiucie trafił do siatki, a na koniec sezonu miał na koncie 24 mecze i 6 bramek. Potem poszła lawina. Dwie bramki w meczu Pucharu Ligi Angielskiej z legendarnym Manchesterem United (po tym spotkaniu legendarny trener Ron Atkinson stracił pracę), tytuł Najlepszego Młodego Piłkarza Roku (1990), aż 25 goli w sezonie 1993/94.

- Matt miał niezwykłą łatwość dryblingu i strzału z dystansu - wspominał Alex Ferguson, ówczesny szkoleniowiec Manchesteru United. - Był wysoki, dość ciężki, biegał jakby w spowolnionym tempie, a mimo wszystko nie dało się go zatrzymać.

Zobacz, jak strzelał Le Tissier.

Lojalny aż do bólu

Skoro chwalił go sam Alex Ferguson, dlaczego Le Tissier nie podpisał kontraktu z lepszą drużyną? Ofert nie brakowało, od Liverpoolu, przez Arsenal po zespoły zagraniczne (nieoficjalnie mówiło się o lidze hiszpańskiej). - Le God był fanem Tottenhamu - pisał Naveen Mohan w serwisie sportskeeda.com. - Gdyby otrzymał poważną ofertę ze strony Spurs, miałby problem. Musiałby to dokładnie przemyśleć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×