W futbolu XXI wieku nie ma miejsca na sentymenty. Brakuje romantycznych historii. Światem rządzą pieniądze, piłkarze grają tam, gdzie otrzymują wyższy kontrakt. A potem kupują większe domy, szybsze samochody, mają nowe kochanki.
Le God
Southampton, miasto portowe w południowej Anglii. Niewiele ponad 200 tysięcy mieszkańców. Taka Gdynia. Mieszkańcy Southampton chwalą się legendą "Titanica" (to właśnie z tego portu wypłynął w swój historyczny rejs), dwoma uniwersytetami oraz klubem piłkarskim, który regularnie występuje w Premier League (swego czasu grali w nim Grzegorz Rasiak czy Artur Boruc).
Jeżeli jednak zapytacie kogokolwiek (staruszkę, biznesmena, przedszkolaka) na jednej z ulic Southampton o najsłynniejszą postać w historii miasta usłyszycie:
Le God.
Le God (Bóg) czyli Matthew Le Tissier. Piłkarz, który przez 16 lat (1986-2002) grał w miejscowym klubie. Całą swoją zawodową karierę poświęcił jednej drużynie, nie zdradził jej kibiców. - Nigdy mu tego nie zapomnimy - przyznał na łamach wyspiarskiej prasy Alex Gordlay, jeden z szefów miejscowego stowarzyszenia kibiców. - 539 spotkań, 209 bramek, zero afer. Proszę się nie dziwić, że dla nas jest istotą nadprzyrodzoną. Bogiem. Gdyby ogłosił nową religię, miałby na starcie ponad 200 tysięcy wyznawców. Do jego Kościoła zapisałby się każdy mieszkaniec Southampton.
Trudne początki, niechciany w Oxfordzie
Le Tissier urodził się w rodzinie o francuskich korzeniach. Na początku XX wieku jego dziadek - Olivier - przybył z Lorient na wyspę Guernsey, która wchodzi w skład Wysp Normandzkich, leżących w kanale La Manche. Właśnie tutaj urodził się "Le Tiz". Z jednej strony za wodą było wybrzeże Francji, z przeciwnej - Southampton. Około 100 km w linii prostej.
Od najmłodszych lat biegał za piłką. Podobnie jak jego trzej bracia: Mark, Kevin, Carl. Żaden z nich nie zrobił zawodowej kariery. - A mieli większy talent ode mnie - mówił w rozmowie z BBC Le Tissier. - To były inne czasy, nie było internetu, klubowi skauci mieli trudniej przeszukać młodzieżowy rynek. Moi bracia zginęli po prostu w tłumie innych młodzieńców.
Jemu się udało. Choć początki były ciężkie. Mając 15 lat pojechał na testy do Oxford United. - Wrócił wściekły, wkurzony, zły na cały świat - opisywał jeden z jego braci, Mark. - Nie dali mu nawet szansy na drugi trening. Kilkanaście minut wystarczyło, aby trener powiedział, że Matt nie nadaje się do piłki nożnej. Doskonale rozumiałem jego złość. Sam zaliczyłem nieudane testy. Choćby w Middlesbrough.
- Ta decyzja początkowo mnie załamała, ale tak naprawdę wzmocniła - opowiadał Matthew Le Tissier. - Zrozumiałem, że świat nie jest czarno-biały. Od tego momentu było mi o wiele łatwiej akceptować wiele rzeczy.
"Nie musiał pracować"
Jako 17-latek przyjechał do Southampton. Poszedł do klubu i powiedział, że chce tutaj spędzić resztę swojego życia. - Zatkało nas - mówił lokalnej prasie ówczesny prezes klubu, Alan Woodford, który zmarł w 1988 roku. - Był tak pewny siebie, że daliśmy mu szansę.
Le Tissier trafił do zespołu młodzieżowego. Rok później (w październiku 1986) podpisał pierwszy w swoim życiu zawodowy kontrakt. - Zazdrościliśmy mu jak cholera - zdradził jeden z braci, Carl. - Matt nie musiał pracować, żył z futbolu. Spełniło się jego marzenie.
Nastolatek od razu awansował do pierwszego zespołu. W debiucie trafił do siatki, a na koniec sezonu miał na koncie 24 mecze i 6 bramek. Potem poszła lawina. Dwie bramki w meczu Pucharu Ligi Angielskiej z legendarnym Manchesterem United (po tym spotkaniu legendarny trener Ron Atkinson stracił pracę), tytuł Najlepszego Młodego Piłkarza Roku (1990), aż 25 goli w sezonie 1993/94.
- Matt miał niezwykłą łatwość dryblingu i strzału z dystansu - wspominał Alex Ferguson, ówczesny szkoleniowiec Manchesteru United. - Był wysoki, dość ciężki, biegał jakby w spowolnionym tempie, a mimo wszystko nie dało się go zatrzymać.
Zobacz, jak strzelał Le Tissier.
Lojalny aż do bólu
Skoro chwalił go sam Alex Ferguson, dlaczego Le Tissier nie podpisał kontraktu z lepszą drużyną? Ofert nie brakowało, od Liverpoolu, przez Arsenal po zespoły zagraniczne (nieoficjalnie mówiło się o lidze hiszpańskiej). - Le God był fanem Tottenhamu - pisał Naveen Mohan w serwisie sportskeeda.com. - Gdyby otrzymał poważną ofertę ze strony Spurs, miałby problem. Musiałby to dokładnie przemyśleć.
[nextpage]
A tak... - Możecie w to nie wierzyć, ale nigdy nie zastanawiałem się nad odejściem z Southampton - tłumaczył bohater. - Przecież ten klub wyciągnął do mnie rękę, dał mi szansę na spełnienie marzeń. Dlaczego miałbym kiedykolwiek się odwrócić od tych ludzi? To byłoby nie fair.
Nie zrobił kariery w reprezentacji. Zadebiutował w 1995 roku, zdążył rozegrać osiem meczów, nie strzelił bramki. W 1997 roku postanowił zrezygnować z występów w kadrze. Ówczesny selekcjoner - Glenn Hoddle - nie widział go w składzie. - Nie będę się pchał na siłę, gdzie mnie nie chcą - skomentował Le Tissier. - Jest mi smutno, bo gra dla Anglii to marzenie każdego piłkarza, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.
Hoddle opowiadał, że piłkarz się nie sprawdza, pali się psychicznie, jest trudny we współpracy. - Ble, ble, ble - krótko skomentował Graeme Souness, który prowadził wówczas ekipę "Świętych".
Co ciekawe, panowie spotkali się kilka lat później - w 2000 roku - w Southampton. Hoddle jako trener, Le Tissier jako piłkarz-legenda. Po kilku miesiącach współpracy szkoleniowiec musiał poszukać sobie nowej pracy. Oliwa zawsze sprawiedliwa.
Jeden z najwybitniejszych
Le Tissier grał dla portowego miasta do samego końca swojej kariery. Co prawda występował jeszcze potem w Eastleigh, ale to była już amatorska zabawa w regionalnych klasach rozgrywkowych. W 2013 roku, mając 45 lat, zagrał w jednym meczu Guernsey. Klubu, w którym stawiał pierwsze kroki - jako trampkarz.
W 2010 roku piłkarz Barcelony - Xavi - przyznał na łamach "The Sun", że Le Tissier od zawsze był jego idolem. - Kiedy byłem nastolatkiem, w telewizji raz w tygodniu pokazywano program pokazujący najlepsze bramki z całego świata - mówił. - Nie pamiętam odcinka, aby nie było w nim bramki Le Tissiera. Uwielbiałem wielu piłkarzy, ale to, co Matt potrafił zrobić z piłką... Myślę, że to jeden z kilku najwybitniejszych piłkarzy w historii światowej piłki. Nie mogę się nawet do niego równać.
Podkreślmy, że te słowa wypowiedział mistrz świata, dwukrotny mistrz Europy, czterokrotny triumfator Ligi Mistrzów.
W kwietniu tego roku Le Tissier otrzymał nagrodę "One Man", którą Athletic Bilbao przyznaje piłkarzom grającym przez całą karierę w jednym klubie. Baskowie, którzy słyną z tego, że budują zespół na swoich wychowankach, napisali w specjalnym oświadczeniu: "Lojalność, skromność, bohaterstwo. Te cechy powoli umierają w światowej piłce. Tym bardziej jesteśmy dumni, że możemy docenić tak wybitnego piłkarza.".
Le Tissier pracuje obecnie jako ekspert telewizji Sky Sports, jest honorowym prezydentem Guernsey FC, wiedzie spokojne życie, na próżno szukać go na pierwszych stronach tabloidów.
Mówi się, że w sporcie nie ma zawodnika, który jest większą legendą niż klub, którego barwy reprezentował. Nieprawda. Jest taki piłkarz. To Matthew Le Tissier.
Lewandowski odpowiada na drwiny w szkockiej prasie