Japońska przygoda Krzysztofa Kamińskiego. Ukłony w cztery strony

– W Polsce uważa się, że poważny futbol jest tylko w Europie, a wszędzie indziej kopie się piłkę na pastwiskach z drewnianymi bramkami. A to nieprawda – mówi "Piłce Nożnej" Krzystof Kamiński, polski bramkarz występujący w Jubilo Iwata.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Piłka Nożna: Jak zostaje się piłkarzem klubu z Japonii? Nie jest to przecież popularny kierunek dla zawodników z Polski. Krzysztof Mączyński postawił kiedyś na Chiny i sam pamiętasz, jakie to wzbudziło poruszenie.
[/b]

Krzysztof Kamiński: - Dlatego dowiadywałem się, jak wypada porównanie lig chińskiej i japońskiej. Podobno jedynie finansowo Chiny są na plus. Pozostałe aspekty - organizacja, poziom sportowy - są na wyższym poziomie w Japonii. To prawda, nie jest to dla polskiego piłkarza naturalny kierunek, nawet pomimo faktu, że w naszej lidze sił próbuje coraz więcej Japończyków. Między innymi dlatego sprawa mojego wyjazdu pozostawała długo w zawieszeniu.

To akurat nic dziwnego. Zostawić pewne miejsce w bramce Ruchu Chorzów i wyjechać w nieznane na drugi koniec świata nie mogło być łatwą decyzją.

- W Polsce udało mi się zbudować jakąś pozycję, wyjeżdżając do Japonii stawałem się automatycznie "no name’m". Był to jeden z argumentów za pozostaniem. Wiadomo jednak, jak działo się w tym czasie w Ruchu. Stanąłem więc przed wyborem: Japonia albo Cicha, innych ofert nie miałem. Było trochę nerwów, ale przeprowadzki nie żałuję.

Przeleciałeś cały świat, wysiadłeś z samolotu, postawiłeś pierwsze kroki na japońskiej ziemi i co dalej? W końcu znalazłeś się w zupełnie innym świecie!

- Najgorsze chwile przeżywałem dzień przed wylotem z Polski. Wstałem rano, poszedłem pod prysznic i sam do siebie powiedziałem: człowieku, co ty w ogóle robisz? Szybko to jednak minęło. Gdy wysiadłem na lotnisku, była już tylko ciekawość. Odwrotu i tak już nie było, bo sprawy zaszły za daleko, żeby zrezygnować z transferu.

Co zaskoczyło cię najbardziej w Japonii?

- Ze spraw generalnych: to, że byłem w centrum uwagi. Wszyscy w klubie chcieli mi pomagać, wciąż pytano, czy czegoś nie potrzebuję. Natomiast jeśli chodzi o drobiazgi, jest ich cała masa. Na samym początku miałem utrudniony kontakt z ludźmi - i to nie z powodu języka. Japończycy są bardzo skryci i nieśmiali, nie są zbyt wylewni. Zaskoczony byłem też tym, jak wygląda zakończenie każdego treningu. Kibice nie są w ogóle odseparowani od zawodników, po zakończeniu zajęć trzeba do nich podejść, przywitać się, zrobić sobie zdjęcie, dać autograf. Można powiedzieć, że to strefa mieszana, tyle że nie z dziennikarzami, a kibicami.

A ciekawostki z życia codziennego?

- Na przykład w mniejszych miejscowościach dzieci po ulicach chodzą w kaskach, które chronią w przypadku potrąceń przez samochody bądź podczas trzęsień ziemi. Gdy w sklepie z ubraniami kobieta chce przymierzyć bluzkę, musi na głowę założyć worek, żeby podczas przymiarki nie pobrudzić jej makijażem. Takich rzeczy jest ogrom, człowiek z upływem czasu przyzwyczaja się do nich. Z rzeczy, których doświadczyłem w ostatnim czasie: w hotelach na styl japoński goście dostają jednoczęściowe pidżamy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oni później w tych pidżamach spacerują po hotelu...

Też próbowałeś?

- (śmiech) Nie, odpuściłem.

Do czego było ci się najtrudniej przyzwyczaić?

- Podam prosty przykład. Gdy wysadzisz obcokrajowca w centrum polskiego miasta, zawsze da sobie radę, odnajdzie drogę, bo zapyta przechodniów albo przeczyta znaki. W Japonii jest to po prostu niemożliwe. Nie jesteś w stanie dowiedzieć się niczego od przechodniów, a o czytaniu szyldów możesz zapomnieć. Przeżywałem to w pierwszym dniu, w którym zacząłem się poruszać bez opiekuna z klubu. Nawet gdy chodziłem do sklepu, sporym wyzwaniem było kupno keczupu, a nie sosu do pizzy. Albo odpowiedniego mleka. Moim wybawieniem był specjalny tłumacz w telefonie – robiłem zdjęcie etykiety i po chwili wiedziałem, co to dokładnie jest.
[nextpage]
Pierwsze trzęsienie ziemi masz już za sobą?

- Kilka razy ziemia się zatrzęsła, ale to nie było nic poważnego. Miałem szczęście, bo gdy było mocniejsze trzęsienie ziemi w moim mieście, akurat mieliśmy mecz wyjazdowy i relacje ze zniszczonych budynków widziałem tylko w telewizji. Jestem jednak odpowiednio przygotowany na tę okoliczność, w klubie powiedziano mi, jak mam się zachować. Wiem, że trzeba się schować, a na ulicy chronić głowę przed spadającymi przedmiotami. Ale gdyby w klubie nikt mi o tym nie powiedział i tak wiedziałbym, co mam robić. Na każdym kroku spotyka się tabliczki z instrukcjami, w hotelach są porozkładane w różnych miejscach latarki. Taka codzienność.

Różnice kulturowe widać też na boisku?

- Gdy wybiegamy na rozgrzewkę przed meczem, mamy obowiązek ukłonienia się kibicom w japońskim stylu. Na samym początku meczu, podczas powitania drużyn, zespoły kłaniają się kibicom na trybunie głównej oraz przeciwnej. Sytuacja powtarza się też po ostatnim gwizdku. Ustawiamy się w rzędzie na środku boiska i wykonujemy dwa pokłony. Zresztą najbardziej zdziwiony byłem podczas przedsezonowych sparingów, bo oprócz tego wszystkiego, o czym powiedziałem, kłanialiśmy się także trybunom za bramkami, czyli w cztery strony świata, a na koniec stawaliśmy naprzeciwko ławki rezerwowych drużyny przeciwnej i także jej oddawaliśmy pokłon.

Zdarza się, że podczas meczu zawodnik wycina rywala równo z trawą, po czym podchodzi do niego i kłania się w ramach przeprosin?

- Takie sytuacje są dość często. Widzi się tutaj także ogromny szacunek dla ludzi starszych. I nie mówię o ludziach w podeszłym wieku. Wystarczy, że jesteś tylko kilka lat starszy od partnera z drużyny i już możesz to odczuć. Zresztą panuje zwyczaj dodawania do imion najbardziej doświadczonych zawodników "san". W zespole gra z nami dobrze znany w Polsce Daisuke Matsui, na którego mówimy tutaj nie Matsui, a Matsui-san, co można przetłumaczyć jako Pan Matsui. Najbardziej widać to zresztą, gdy patrzy się na zachowanie piłkarzy, którzy nie mają jeszcze profesjonalnych kontraktów. Oni nie mają wstępu do naszej szatni, przebierają się w swoich pomieszczeniach, a gdy zawodnik pierwszej drużyny coś im powie, jest to dla nich święte.

Kumplujesz się z Japończykami?

- Bałem się, że gdy wejdę do szatni, poczuję ich niechęć. Wiadomo - obcokrajowiec, to pewnie będzie musiał grać ich kosztem. Ale niczego takiego nie było. Gdy tylko pojawiłem się w drużynie, zalali mnie pytaniami o Polskę. Oczywiście, wszyscy znają Roberta Lewandowskiego czy Wojtka Szczęsnego, zdarzyło się nawet, że ktoś kojarzył jeszcze Adama Małysza, ale przede wszystkim Polska to dla nich Fryderyk Chopin. Do dzisiaj nie wiem też, czy mi uwierzyli, gdy powiedziałem, że w Polsce pada śnieg i temperatura potrafi czasem spaść do minus 20 stopni Celsjusza w zimie.

Nie ma podziału szatni na Japończyków i obcokrajowców? W Chinach miejscowi żyją swoim życiem, a zawodnicy spoza Chin swoim.

- Nie ma takich podziałów. Na początku kontakt był utrudniony, bo słabo było u nich z językiem angielskim, ale ostatnio zrobili duże postępy. We wcześniejszej fazie sezonu dość często zdarzało się, że wychodziliśmy całym zespołem do restauracji, integrowaliśmy się. Teraz zdarza się to rzadziej, bo sezon wkroczył w decydującą fazę. Walczymy o awans i jest duże ciśnienie.
[nextpage]Klub Jubilo Iwata można jakoś porównać z Ruchem Chorzów?

- To dwa światy. Tutaj wszystko jest świetnie zorganizowane, nie martwię się zupełnie o nic. Na mecze nie muszę nawet brać kosmetyczki, stroje i cały sprzęt przygotowywany jest przez odpowiednie osoby i czekają na nas w hotelowych pokojach. Nie ma też sytuacji, w której rada drużyny musi iść na pielgrzymkę do prezesa albo księgowej, bo ktoś zapomniał kliknąć odpowiedni przycisk robiąc przelewy. Pełen profesjonalizm.

Miesięczna gaża też wygląda godniej niż w Chorzowie?

- Kasa jest nieporównywalna.

Rozumiem, że na plus.

- (śmiech) Za miskę ryżu się tutaj nie gra.

Na mecze latacie samolotem czy jeździcie autokarem?

- To zależy od odległości. Najczęściej latamy, jednak często zdarza się, że jedziemy Shinkansenem, czyli japońskim odpowiednikiem Pendolino. Najszybsze rozpędzają się do ponad 300 kilometrów na godzinę. Autokarem jeździmy tylko z hotelu bądź naszej bazy treningowej na stadion albo na lotnisko lub stację kolejową.

Jubilo Iwata - co to w ogóle za klub?

- Początkowo był to klub zakładowy Yamahy, zresztą do dzisiaj Yamaha jest właścicielem. Dlatego gdy rozmawiamy o potencjale finansowym, mówimy o klubie z TOP 5 w całej Japonii. Koncern ma w tej okolicy kilka fabryk. Ludzie mają do nich szacunek, bo zapewniają wiele tysięcy miejsc pracy. Z kolei klub jest oczkiem w głowie właścicieli, stąd bardzo duże ciśnienie na awans. Nie ma się zresztą co dziwić, Jubilo jeszcze do niedawna było jednym z największych i najpopularniejszych klubów w Japonii. Teraz znów chcą wrócić na dawne miejsce.

Do zakończenia sezonu zostały cztery kolejki, zajmujecie drugie miejsce w tabeli. Tylko dwa pierwsze gwarantują bezpośredni awans, a po piętach depczą wam rywale. Jeśli awansu w tym sezonie nie będzie, trzeba to będzie nazwać tragedią.

- Prawda. Jubilo awans w zeszłym sezonie przegrało w play-offach, w tym nie ma innej opcji, chcemy uzyskać promocję bezpośrednią. Im sezon trwał dłużej, tym presja rosła. Wszyscy w klubie i mieście mówią głośno o awansie. Jeśli go nie będzie, o czym nawet nie chcę myśleć, nie będzie różowo.
[nextpage]Konkurencja jest silna, w drużynach z czołówki zaplecza można trafić na bardzo mocne nazwiska. Jeszcze niedawno sam miałeś okazję gry przeciwko Diego Forlanowi.

- Oprócz Forlana można wymienić choćby Cacau. Nie ma co gadać, jest z kim tutaj pograć. Sami Japończycy mają wysokie umiejętności, przede wszystkim technicznie dobrze wyglądają. Jedyne, co stoi na trochę niższym poziomie, niż w Polsce, to kwestia zdyscyplinowania taktycznego.

Zainteresowanie piłką w Japonii jest ogromne.

- W Iwacie wszyscy kibicują Jubilo. Idąc ulicą, niekoniecznie główną, cały czas rzucają się w oczy klubowe akcenty - plakaty, koszulki, szaliki w sklepowych witrynach. Na jednej z głównych ulic jest też aleja gwiazd, czyli odciśnięte stopy wszystkich piłkarzy, którzy zdobyli ostatnie mistrzostwo z Jubilo. Oczywiście nie ma czegoś takiego, że w restauracji nie da się spokojnie zjeść, ale pozowanie do zdjęć i rozdawanie autografów jest codziennością. Japończycy to grzeczni ludzie, nawet z ruchów ciała potrafią wyczytać, czy mogą do ciebie w danym momencie podejść, czy się spieszysz. Gdy rozpoznają cię w restauracji, czekają, aż skończysz jeść, dopiero później podchodzą i proszą o zdjęcia.

Czujesz się tam jak gwiazda?

- Nie chcę, żeby zabrzmiało to nieskromnie, ale gdy wychodzimy z autokaru przed hotelem albo na stadionie, największy pisk i poruszenie powstaje, gdy pojawiam się ja oraz Jay Bothroyd, nasz napastnik. Autografy rozdaję regularnie, raz zdarzyło się nawet, że trzeba było uciekać, bo ustawiła się do mnie kolejka chętnych. Ogólnie jest to jednak przyjemne.

Jaki masz pomysł na siebie? Myślisz już o powrocie do Europy?

- Skupiam się na walce o awans. Opowiedziałem wiele o warunkach, które tutaj mi zapewniono, a pamiętaj, że to warunki w klubie drugoligowym. Dlatego jestem niezwykle ciekawy, jak to wszystko będzie wyglądać po awansie, w najwyższej klasie rozgrywkowej. Skoro już na zapleczu jest tak dobrze, to jak musi być w elicie? O przyszłości pomyślę w grudniu. Trzeba pamiętać, że po zakończeniu tego sezonu wciąż będzie mnie obowiązywać kontrakt. Podpisałem go na trzy lata, więc teoretycznie jeszcze dwa przede mną.

Nie jesteś jedynym piłkarzem z Polski grającym w Japonii.

- To prawda! Mój brat Radek od niedawna jest zawodnikiem trzecioligowego Fujieda MYFC. Przyleciał do mnie w odwiedziny i gdy zobaczył, jak tutaj wszystko wygląda, powiedział, że też chce grać w Japonii. Pod koniec odwiedzin zorganizowaliśmy mu testy, które przeszedł pomyślnie. Dzięki temu gra w klubie z miasta oddalonego raptem kilkadziesiąt kilometrów ode mnie. Jesteśmy ambasadorami polskiej piłki na japońskiej ziemi. (śmiech)

Rozmawiał Paweł Kapusta

Więcej w tygodniku "Piłka Nożna"

"Piłka Nożna" poleca:
EUROFLESZ: A ty co robiłeś, kiedy miałeś 16 lat? --->>>
Co ciekawego w tym tygodniu? --->>>
Wiadomo, kto zostanie nowym trenerem Aston Villi --->>>

Komentarze (1)
avatar
piotruspan661
2.11.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Wstałem rano, poszedłem pod prysznic i sam do siebie powiedziałem: człowieku, co ty w ogóle robisz?" Nie wspomina nic, że pod prysznicem zapalił papierosa. Na szczęście, bo to bramkarzom fatal Czytaj całość