Lucas Vazquez i Casemiro - żołnierze Beniteza

 / AFP
/ AFP

Mieli być tylko zapchajdziurami, uzupełnieniem składu naszpikowanego gwiazdami Realu Madryt. Tymczasem jeden z nich stał się kluczową postacią drużyny Rafaela Beniteza, a drugi wyrasta na ulubieńca kibiców "Królewskich".

Casemiro i Lucas Vazquez to najwięksi wygrani zmiany na stanowisku trenera. Dopiero, gdy Rafael Benitez zastąpił Carlo Ancelottiego, obaj dostali prawdziwą szansę. Kiedy 23-letni Brazylijczyk i o rok starszy Hiszpan znaleźli się w futbolowym raju, postanowili zrobić wszystko, aby zostać piłkarskimi bogami.

Zarozumiały awanturnik

Pod koniec stycznia 2013 roku Real zaskoczył, ogłaszając wypożyczenie nikomu nieznanego defensywnego pomocnika - Carlosa Henrique Casemiro. Chudy jak kościotrup, 21-letni wówczas Brazylijczyk niczym szczególnym się nie wyróżniał, a jego kariera w Sao Paulo stanęła w miejscu. Trener Ney Franco wolał bardziej doświadczonych piłkarzy.

Kiedy jego talent zaczął blednąć, w Sao Paulo zaczęto szukać możliwości, aby się go pozbyć. Konflikt z kolegami z drużyny mu nie pomógł. Luis Fabiano nadał mu przydomek "Casemarra", od słowa "marrento" oznaczającego zarozumialca i awanturnika. - Jeśli on zostanie, my będziemy mieli problem - mówił prezes Sao Paulo.

Wtedy nieoczekiwanie zjawił się Real Madryt. Wypożyczył Casemiro, który najpierw w rezerwach musiał udowodnić, że warto skorzystać z opcji wykupu. W Realu Castilla od razu przebił się do pierwszego składu, a trener Alberto Toril od brazylijskiego pomocnika zaczął ustalanie wyjściowej jedenastki. Grał tak dobrze, że zwrócił na siebie uwagę Jose Mourinho. "The Special One" powołał go do pierwszego zespołu i pozwolił zadebiutować. Po czterech miesiącach od przybycia do Madrytu zapadła decyzja, że Casemiro zostanie wykupiony z Sao Paulo za 5 mln euro.

Kiedy wydawało się, że jego kariera nabierze rozpędu, Carlo Ancelotti zastąpił Mourinho i Brazylijczyk znów stał się niewidzialny. Włoch stawiał na innych pomocników. Casemiro przesiedział większość sezonu na ławce i po sezonie wypożyczono go do FC Porto. Wydawało się, że "Casemarra" już nie wróci do Madrytu.

"Zaczynam nowy etap z dala od Madrytu, który był dla mnie i będzie domem na całe życie. Kiedy przyszedłem do Castilli zrozumiałem znaczenie herbu Realu Madryt. Ten klub zmienił moje życie. Zawsze będę miał was w sercu" - napisał w pożegnalnym liście do kibiców.

W Porto odżył. Trener Julen Lopetegui nie mógł się go nachwalić. - Mam na środku boiska prawdziwego wojownika - powiedział po jednym z meczów. Jego statystyki były imponujące. W poprzedniej edycji Ligi Mistrzów nikt nie miał więcej przechwytów, również w starciach w powietrzu był konkurencyjny. Nic dziwnego, że po sezonie Porto było gotowe wyłożyć 15 mln euro na transfer definitywny, ale ostatnie słowo należało do Realu, a raczej do Rafaela Beniteza, który zastąpił Ancelottiego.

Hiszpan zaryzykował. Postanowił ściągnąć Casemiro z powrotem do Madrytu. Wiązało się to z zapłaceniem Portugalczykom 7,5 mln euro, ale szybko okazało się, że były to świetnie wydane pieniądze.

Na treningach Brazylijczyk zrobił duże wrażenie na Benitezie. W madryckiej prasie zaczęto go porównywać do Claude Makelele, stawianego za wzór defensywnego pomocnika. Casemiro wygrał rywalizację o miejsce w składzie z kupionym za ponad 30 mln euro Mateo Kovacicem i od meczu z Malmoe w Lidze Mistrzów (30 września) zagrał we wszystkich spotkaniach w pełnym wymiarze czasowym.

- Wróciłem jako mężczyzna. W Porto bardzo się rozwinąłem, a teraz znów jestem w domu, gotowy walczyć za tę koszulkę. Za zaufanie, jakim mnie obdarzono mogę odpowiedzieć tylko zaangażowaniem i poświęceniem - powiedział Casemiro zaraz po powrocie na Santiago Bernabeu.

I rzeczywiście, na boisku Brazylijczyk przypomina piłkarza, który męczy się tylko, kiedy nie biega. Walczy za dwóch. Znakomicie współpracuje ze stoperami, kiedy trzeba asekuruje zapędzających się do przodu bocznych obrońców. Najwięcej na obecności Casemiro zyskuje Toni Kroos, który korzystając z jego pracy może się skoncentrować na grze do przodu. Brazylijczyk wprowadza do środka pola duży spokój, a popisowymi meczami przeciwko Celcie Vigo, czy przede wszystkim z Atletico Madryt sprawił, że przed meczem z PSG nikt w Madrycie nie wyobraża już sobie wyjściowego składu Realu bez Casemiro.

Niewybitny, ale solidny we wszystkim 

Jeszcze dłużej na szansę w Realu czekał Lucas Vazquez, który do szkółki "Królewskich" trafił w wieku 16 lat. Po zaliczeniu kilku juniorskich szczebli trafił do Castilli, gdzie grał m.in. z Casemiro. Przed sezonem 2014/15 Carlo Ancelotti zabrał go na tournee po Stanach Zjednoczonych, ale zaraz po powrocie został wypożyczony do Espanyolu Barcelona. "Królewscy" zabezpieczyli się i, jak zwykle w przypadku wypożyczeń swoich wychowanków, zapewnili sobie opcję odkupu.

Do tego momentu historia Lucasa przypominała losy wielu wychowanków Realu, którzy po rozbudzeniu marzeń o grze na Santiago Bernabeu obudzili się na przedmieściach wielkiego futbolu.

Utalentowany skrzydłowy odnalazł się w Katalonii. Grał w podstawowym składzie, zdobył cztery gole i miał sześć asyst. To wystarczyło, aby podobnie jak w przypadku Casemiro, Rafael Benitez zdecydował o powrocie Lucasa do Madrytu. 24-latek podpisał pięcioletni kontrakt, ale nadal niewielu dawało mu szanse na regularną grę.

- Każdy trener w szkółce, który z nim pracował, widział u niego wielki potencjał. To prawda, że dojrzał nieco później, ale wskoczył na odpowiedni poziom i poczynił duże postępy. Da wiele Realowi - nie tracił wiary Alberto Toril, który prowadził Lucasa w Castilli.

Nie mylił się. Lucas ciężko trenował, a gdy James Rodriguez doznał kontuzji to Benitez postawił właśnie na niego, a nie na Denisa Czeryszewa, którego akcje w hiszpańskich mediach stały dużo wyżej.

Z piłkarza, który miał co najwyżej grać po kilka minut w meczach Pucharu Króla, wyrósł na nowego Jose Callejona, który za czasów Mourinho niespodziewanie stał się jednym z najważniejszych zawodników. Podobnie jak Callejon, Lucas nie jest wybitnym technikiem, nie dysponuje przebojowym dryblingiem ani potężnym strzałem z dystansu, ale w każdym aspekcie piłkarskiego abecadła jest solidny. Szybkość, umiejętność do gry kombinacyjnej i przede wszystkim charakter sprawiają, że Benitez mu zaufał.

"Marca" okrzyknęła go "nieustraszonym żółtodziobem", a przebicie się do pierwszego składu nazwała "zamachem stanu".

Lucas robi dokładnie to, czego wymaga od niego Benitez. Wspomaga kolegów w akcjach ofensywnych, potrafi zaskoczyć prostopadłym podaniem, ale przede wszystkim nie boi się pracować w defensywie. W meczu z PSG osiągnął drugi wynik pod względem odbiorów. Kiedy on gra na prawej stronie Realu, grający za nim Danilo lub Carvajal mogą sobie pozwolić na większą swobodę w akcjach ofensywnych.

- Ja po prostu ciężko pracuję na treningach i kiedy nadchodzi szansa to robię wszystko, aby ją wykorzystać. Gra w najlepszym klubie świata motywuje mnie jeszcze bardziej. Sprawia, że chcę biegać jeszcze więcej i jeszcze szybciej - powiedział Lucas, zdradzając jednocześnie w czym tkwi jego sukces.

Komentarze (1)
avatar
BOLEKJHL3XR
3.11.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Szanowna Redakcjo,
żółtodziób to żółtodziób, za inne wersje niedouczeni powinni brać w dziób. Od dziennikarza mam prawo wymagać nienagannej polszczyzny, chyba że to dziennikarzyna, jeśli tak to
Czytaj całość