Najgorsza jest świadomość bezsilności. Zoran i Valeria Nikolić mają przed oczyma ten obraz. Nemanja chciał odzyskać piłkę i jeden z obrońców Lombardu Papa kopnął go w głowę. Napastnik Videotonu padł na murawę i leżał nieprzytomny przez 20 minut. Rodzice wsiedli w samochód i przejechali całe Węgry. 5 godzin później byli już na OIOM-ie w szpitalu w Papie, niedaleko słowackiej granicy.
Tak naprawdę nic nie mogło mu się stać. Państwo Nikolić wierząz że ich syn jest dzieckiem przeznaczenia. - Proszę zobaczyć - mówi Zoran. - Nemanja miał 7 lat gdy dostał pierwsze piłkarskie buty. Nie mogliśmy nigdzie kupić w Serbii, bo nie było takich małych rozmiarów. Przysłała nam rodzina z Węgier, z Kaposvaru. Dwanaście lat później on podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt. Z klubem z Kaposvaru.
Valeria: - W debiucie strzelił dla Kaposvaru bramkę, w meczu z Videotonem. Kilka lat później podpisał kontrakt Videotonem.
Nikolić jest być może najbardziej sensacyjnym piłkarzem jaki pojawił się w polskiej Ekstraklasie od lat. Jego statystyki w Legii Warszawa są niezwykłe. Nie tylko fakt, że strzelił 16 goli w 14 meczach ligowych, ale też regularność z jaką to robi. Strzelał gole w 11 z 14 spotkań. Prawdopodobieństwo, że trafi w kolejnym, jest ogromne.
Ivan Farago, jego trener z grup młodzieżowych w klubie Senta, tłumaczy: - On urodził się z instynktem do strzelania. To jest coś, czego nie można nauczyć. Żaden trener czy kolega tego nie zrobi.
Nikolić dorastał w małej miejscowości w Serbii kilkadziesiąt kilometrów od węgierskiej granicy. Jego ojciec, Zoran, jest piłkarskim maniakiem. Gdy wchodzimy do jadalni rodzinnego domu "Niko", pokazuje nam zdjęcia syna a za chwilę otwiera szufladę pełną starych kaset video i płyt.
- To są taśmy z meczami Nemanji. Mam wszystkie... tak, oglądam - mówi. Ścisza telewizor, żeby nie przeszkadzał w rozmowie. W tle leci właśnie mecz Lechii Gdańsk.
- Dla nas futbol to jest temat zupełnie naturalny. Nawet gdy jedliśmy kolację, w telewizji w tle zawsze leciał mecz. Jeśli akurat nikt nie grał, puszczaliśmy mecze na kasetach video. Naprawdę to był temat numer 1 - mówi. Dodaje, że wszystko to dzięki matce, która wcześniej uprawiała lekką atletykę, ale z miejsca zakochała się w futbolu i wspierała od początku Nemanję i jego starszego brata, Vukana.
Chłopcy byli, jak to się mówi, skazani na futbol. - Nikt nigdy nie kazał im grać. To po prostu musiało się stać - mówi ojciec. Zoran sam był napastnikiem w amatorskich klubach. Raz miał szansę zostać profesjonalistą, gdy odezwali się trenerzy z drugoligowego szwajcarskiego Lugano. Ale miał wtedy dobrą pracę w miejscowym oddziale jugosłowiańskiego koncernu naftowego i nie chciał jej porzucać. Tym bardziej, że właśnie urodził się Vukan. Zresztą, jako 27-latek Zoran złamał nogę i o powrocie do poważnej gry, nie było mowy. Ale piłka była w rodzinie zawsze. Nawet gdy jechał na zgrupowanie, zabierał żonę i chłopców ze sobą.
Nemanja zapisał się do miejscowego klubu gdy skończył 6 lat.
- Moje pierwsze wspomnienie z tego okresu, i chyba jedno z najpiękniejszych, gdy miał 7 lat i przygotowywał się do swojego pierwszego meczu. Dostał pierwszą koszulkę, spodenki, getry. Śmialiśmy się, bo wszystko było wielkie. Ale Nemanja się uparł, powiedział, że wszystko jest bardzo dobre. A dres był chyba 3 rozmiary za duży, wszystko było 3 rozmiary za duże. On był taki mały i wszystko na nim wisiało. Ale nie chciał stracić meczu tylko dlatego, że nie było dla niego odpowiedniego sprzętu. Jego starszy brat Vukan grał i on też chciał grać. Tego dnia strzelił swoją pierwszą bramkę - opowiada Zoran.
[nextpage]Ivan Farago, który trenował chłopców, uważa, że trudno znaleźć taką jedną cechę, która czyniłaby z "Niko" kogoś wyjątkowego.
- Kiedy miał 9, 10 lat, było już widać, że ma duży talent. Był ważnym zawodnikiem, wartościowym i zdyscyplinowanym. I to chyba było coś co go odróżniało. Cierpiał, gdy nie było treningu. Był świadomy, bardzo uczciwie pracował. Wiadomo jak to jest chłopcami, raz przyjdzie za późno, innym razem się nie przyłoży. Ale nie Nemanja. To co go odróżniało, to postawa - opowiada Farago.
Swój dług spłacił jako 16-latek, gdy jego gol uratował Sentę przed degradacją do IV ligi.
Jego trener uznał wtedy, że nadszedł czas by spróbować puścić go w świat. Pojechali na testy do OFK Belgrad.
- Znam się na robocie, ale chciałem dostać opinię kogoś z „większej piłki”. Oni jednak nie widzieli tego co ja - rozkłada ręce trener.
Niko wrócił do domu, ale nie porzucił marzeń o poważnym futbolu. Dwa lata później wyjechał do węgierskiego Barcs. Stąd niechęć między nim a kierownictwem Senty. Szefowie klubu nie dawali grać Vukanowi, bratu zawodnika, ale też nie chcieli go puścić. Chłopcy uznali, że solidarność braterska jest najważniejsza i razem wyjechali na Węgry. To był okres, których ich bardzo zbliżył. Przez 2 lata mieszkali razem w pokoju, nie znali języka, mieli tylko siebie. Potem razem przeszli do zespołu Kaposvolgye. I w tym momencie ich drogi się rozeszły. Niko trafił do Kaposvaru, Vukan został na poziomie amatorskiej piłki.
- Oni zawsze byli bardzo blisko, ale byli różni. Nemanja był opanowany, jego brat, wrażliwy i emocjonalny. Bardzo przeżywał porażki i niezwykle cieszył się z wygranych. Nemanja zachowuje spokój. To też było widać, bo w domu się podzieliliśmy. Ja i Nemanja byliśmy za Partizanem, a żona i Vukan za Crveną Zvezdą. Byliśmy na totalnej kontrze. To była taka rodzinna rywalizacja, nie jakaś ostra, zwykłe śmiechy, płacz jak jeden wygrywał, drugi przegrywał. Ale Vukan był bardziej wrażliwy, płakał gdy jego drużyna przegrywała, nie mógł spać. Nemanja był silniejszy, nie ruszało go to aż tak bardzo. To co nas bardzo cieszy, to fakt, że oni nigdy nie byli zazdrośni o swój sukcesy, zawsze się wspierali - opowiada Zoran Nikolić.
Dom państwa Nikoliciów znajduje się przy jednej z bocznych uliczek, niedaleko centrum małego miasteczka położonego na północy kraju. Zoran jest Serbem, Valeria Węgierką, ale dla nikogo nie jest to żadna sensacja, ponieważ Węgrzy stanowią prawie 80 procent miejscowej ludności.
W pokoju, gdzie dorastał Niko, wiszą dziś jego koszulki z Legii i reprezentacji Węgier. Plakatów piłkarzy nigdy tu nie było, ale kiedyś wisiała koszulka Ronaldo, Brazylijczyka. - To ulubiony piłkarz chłopców - mówią rodzice.
Z tyłu za domem chłopcy mieli spory kawałek terenu, gdzie w dawnych czasach grali w piłkę z ojcem. Ale on sam mówi, żeby nie nazywać go "domowym trenerem", bo nigdy nie chciał zrobić z nich piłkarzy. Po prostu chciał, żeby uprawiali sport.
Z czasem uznali, że chcą go uprawiać profesjonalnie. Skoro ich ojczyzna nie oferowała możliwości rozwoju, skorzystali z możliwości, które dawała ojczyzna ich matki. Pytani o wybór reprezentacji wzruszają ramionami. Dla nich to sprawa zupełnie naturalna. Skoro Serbia nie chciała, to gra dla Węgier, kraju gdzie się wybił. Najpierw w miejscowości Kaposvar.
- Był kimś w rodzaju gwiazdy, ale Kaposvar to małe miasto. Czy możesz być gwiazdą w takim miejscu? Raczej kimś rodzaju lokalnego bohatera - mówi dziennikarz Arpad Lipcsei.
Przez 2,5 sezonu pokazał się w małym miasteczku jako jeden z najlepszych snajperów (30 goli w 48 meczach) i przeszedł do Videotonu, który miał mocny zespół, ale potrzebował kilku wzmocnień, m.in. supersnajpera. I tym był Niko. Z nim w składzie, w ciągu 4,5 sezonu, zespół zdobył 2 tytuły mistrzowskie. Sam Nikolić trzy razy zdobywał tytuł króla strzelców.
- To wyjątkowy zawodnik. Przed bramką to jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodników jakich widziałem w swojej karierze. Myślę, że może grać na znacznie wyższym poziomie - uważa Roland Juchasz, były obrońca Anderlechtu, dziś zawodnik Videotonu.
Według dziennikarza Arpada Lipcseia istotne jest to, że Niko jest "zawodnikiem kompletnym".
- Umie dryblować, umie strzelać, również z dystansu, ma dobre krótkie podania, jego wyszkolenie techniczne jest na dobrym poziomie. Ma wszystkie potrzebne cechy. Mentalnie jest Serbem, a więc jest mocniejszy niż węgierski piłkarz. Jest wojowniczy. Lubi walczyć - mówi Lipcsei.
W Videotonie został największą gwiazdą ligi, ale była to tylko liga węgierska, pogrążona w wiecznym kryzysie. Dlaczego nie wyjechał wcześniej? Powodów było wiele, choćby taki, że miał 5-letni kontrakt i klub żądał za niego zbyt dużych pieniędzy. Dlatego gdy umowa mu się kończyła, to on zażądał podwyżki, która była dla Videotonu "zaporową".
Zwłaszcza po ostatnim sezonie, gdy strzelił 21 goli i zaliczył 7 asyst w 25 meczach. Zachwycał regularnością, mimo dość defensywnego stylu gry zespołu.
Joan Carillo, trener Videotonu, opowiadał nam: "mój system opiera się pierwszej kolejności na dyscyplinie taktycznej, żelaznej defensywie. Dlatego po Dynamie Kijów mieliśmy najmniej straconych bramek w europejskich ligach. Przy tak grającej drużynie potrzebowałem z przodu kogoś naprawdę myślącego".
W Polsce piłkarz to potwierdza. Zresztą wcale go to nie dziwi. - Futbol nie jest różny. Jeśli wiesz, jak strzelać, będziesz to robił wszędzie, na Węgrzech, w Polsce, gdziekolwiek - mówi.
Co prawda Jan Urban stwierdził przed meczem Legia - Lech: "Niech strzeli gola komuś mocnemu", ale od początku była to forma prowokacji. Kibu Vicuna, asystent Urbana przyznał nam po spotkaniu, że to piekielnie niebezpieczny zawodnik i trenerzy poświęcili sporo czasu, żeby go rozpracować.
Już teraz można powiedzieć, że Legia zrobiła na piłkarzu doskonały interes. Ściągnęła zawodnika za darmo, niedawno zgłosił się po niego angielski Reading, który oferował 2 miliony euro. Klub odmówił, bo wie, że za kurę znoszącą złote jajka, z czasem będzie można dostać znacznie więcej.
Marek Wawrzynowski z Senty