Lato 2001 roku nie było łatwe dla Pogoni Szczecin. Po wywalczeniu wicemistrzostwa Polski rozpoczął się chaos organizacyjny, a sytuacja finansowa klubu była już tylko gorsza. Z zespołu odeszli Radosław Majdan, Grzegorz Kaliciak i Grzegorz Mielcarski, a zamiast zgrupowania zagranicą, było w Wiśle. Tak Pogoń przygotowała się do powrotu na europejską arenę. Po losowaniu zapanowała radość w Szczecinie.
Wydawało się prawie pewne, że Portowcy wygrają pierwszy w historii mecz w Pucharze UEFA. Dotychczas udawało się to im tylko w Intertoto. Pogoni przydzielono Fylkir Reykjavik - klub ani najbardziej utytułowany w Islandii, ani doświadczony w Europie, gdzie większość zawodników pracowała obok grania w piłkę. Rybacy - tak na nich mówiono w Polsce. Nadmierna pewność siebie nie okazała się nieuzasadniona.
- Nie ma mowy, żebyśmy zignorowali islandzki zespół. Chcemy zapewnić sobie awans już w pierwszym meczu - zapowiadał Mariusz Kuras, który prowadził wówczas Pogoń z Kazimierzem Węgrzynem, Dariuszem Dźwigałą i Jerzym Podbrożnym w składzie.
Na pierwsze spotkanie Pogoń wyleciała na wyspę gejzerów. Była osłabiona brakiem kontuzjowanych Dymkowskiego i Drumlaka. Zaczęła spotkanie aktywnie, ale szybko straciła zapał i Islandczycy urządzili szczecinianom zimny prysznic. W 7. minucie Trynidadczyk Errol Eddison McFarlane dał Fylkirowi prowadzenie, a w 41. minucie Olafur Stiksson podwoił przewagę technicznym lobem. Pogoń nie potrafiła w tym czasie stworzyć realnego zagrożenia pod bramką Islandczyków.
Jakby nieszczęść było mało z boiska wyleciał zaraz po przerwie Maciej Stolarczyk za drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Dziś dyrektor sportowy Pogoni Szczecin nie nadążał za przeciwnikami. Sytuację uratował w 72. minucie Dariusz Dźwigała, który zdobył gola kontaktowego z rzutu karnego. Ta bramka uspokoiła atmosferę przed rewanżem w Szczecinie pomimo wpadki.
Na odrobienie strat czekało ponad 6 tysięcy kibiców przy Twardowskiego. Zaczęło się zgodnie z planem. Dźwigała zaskoczył wszystkich strzałem z rzutu wolnego, gdy Islandczycy dopiero ustawiali mur. Pogoń prowadziła, miała multum sytuacji podbramkowych i zdecydowaną przewagę, ale nie udokumentowała tego drugim golem. W końcu półamatorzy postanowili zaatakować. W 90. minucie po błędzie bramkarza Petur Jonsson dał Fylkirowi wyrównanie i sensacyjny awans kosztem Pogoni.
Trener Islandczyków chwalił organizację meczu, a w zamian jego piłkarze otrzymali owację z trybun. Przez długie lata nie wygrali meczu w europejskich pucharach. W tym samym czasie Portowcy zostali wygwizdani aż bębenki pękały w uszach i pożegnani okrzykami "złodzieje".
- To najbardziej przykry remis w moim życiu. Moi piłkarze siedzą w szatni ze spuszczonymi głowami i nic nie mówią. Zawiedli siebie, kibiców i wszystkich, którzy liczyli tego dnia na Pogoń - mówił na gorąco Kuras, a jego podopieczni nie potrafili racjonalnie wytłumaczyć wielkiej kompromitacji.
W 2001 roku futbol na wyspie gejzerów raczkował, a o wartości rywala Pogoni, świadczyła bolesna porażka już w następnej rundzie z Rodą Kerkrade. W meczach reprezentacji biało-czerwoni nie dali się pokonać Islandii, więc za największą dziś wpadkę uznaje się porażkę Lecha Poznań z Stjarnan FC w 2014 roku. Warto jednak pamiętać, że pierwsza była Pogoń.
W piątek reprezentacja Adama Nawałki podejmie Islandię na PGE Narodowym.