Chodziliśmy dzisiaj po muzeum Bayernu. Liczba trofeów robi wrażenie. Jak wielka różnica jest między Bayernem, a Borussią?
Wiedziałem, że mój czas w Borussii się kończy, że najwyższa pora na zmianę. Nie ma co ukrywać, że transfer do Bayernu był dla mnie krokiem do przodu. Bayern to czołówka, w każdym sezonie walczy o zwycięstwo we wszystkich rozgrywkach, w których startuje. Borussia problemy miała już w poprzednim sezonie i czułem, że wykonałem dobry ruch przenosząc się do Monachium. Chciałem czegoś nowego, gdzie indziej, z korzyścią dla mojego rozwoju. Wiedziałem, że mogę być lepszym piłkarzem. Mówiłem też o tym wcześniej – zależało mi, by skorzystała na tym także reprezentacja Polski.
To pana ostatni klub?
Tego nigdy nie można powiedzieć. W życiu piłkarza wszystko szybko się dzieje, jest krótkie. Nie chcę składać jakichś niepotrzebnych deklaracji. Do letniego okna transferowego jeszcze daleko, jestem tu dopiero drugi rok i na dziś czuje się bardzo dobrze. Jak widać na boisku, wszystko funkcjonuje tak jak trzeba.
Zawsze potrzebował pan trochę czasu na aklimatyzację. W Monachium przebiegła błyskawicznie.
Jestem innym zawodnikiem. Przychodząc do Borussii miałem 20 lat. Tam dopiero uczyłem się, co to jest futbol na najwyższym poziomie. Przeskok z Dortmundu do Monachium nie był już tak duży, jak wcześniej do Dortmundu z Poznania. Wtedy pierwszy raz wyjechałem z kraju, nie znałem języka, z wieloma rzeczami spotykałem się pierwszy raz w życiu. Trochę na to wszystko potrzebowałem czasu. Obycie czy pewność siebie rosły z każdym sezonem, przejścia do Bayernu tak bardzo nie odczułem. Nie sądzę, żeby miało znaczenie to, że zostałem w Bundeslidze, przecież w Lidze Mistrzów mierzymy się z najlepszymi drużynami z innych krajów i także strzelam gole. W Borussii ciężkie były nawet treningi, zwłaszcza w pierwszym sezonie. Spośród czterech, które tam spędziłem, pierwszy był najgorszy, później trenowaliśmy już lżej. Natłok meczów, wyjazdów, spowodował, że obciążenia na codziennych zajęciach okazały się zbyt duże. Potem wyciągnęliśmy z tego wnioski.
Jak półtora roku w Bayernie zmieniło pana, jako piłkarza?
Sam czuję, że stałem się lepszym zawodnikiem. Same treningi mi dużo dały. Inne ćwiczenia, zwrócenie uwagi na inne elementy. Niby to wiedza, którą powinno przekazywać się dzieciom, ale dopiero Pep Guardiola pokazał mi, jak trudno walczyć z nawykami, jak się ustawiać, jak przyjmować piłki. To niby wszystko proste schematy. Niezależnie czy trening czy mecz trzeba też pracować nad wykończeniem. Nie można myśleć, że jak dzisiaj nie pójdzie, to jutro pójdzie. Takie polskie myślenie – nie wystrzelaj się na treningu, bo podczas gry nie trafisz. Też tak myślałem, nawet jak przyjeżdżałem na kadrę to słyszałem takie bzdury. A to przecież zawsze ma wychodzić, a jeśli nie udaje się na treningu, to tym bardziej nie uda się na meczu.
W 2015 roku strzelił pan blisko 50 goli we wszystkich rozgrywkach. Czego to efekt?
Przez dwa, trzy lata miałem mnóstwo okazji do strzelenia gola, ale brakowało wykończenia. Kwestią czasu było to, kiedy nad tym popracuję. Mam 27 lat, wchodzę w idealny wiek dla napastnika, a na mój rozwój złożyło się wiele elementów. Wolę mieć okazje i je marnować, niż nie znajdować się ani razu w ciągu meczu w dogodnej sytuacji. Wtedy zastanawiałbym się, co ze mną jest nie tak, skoro jestem napastnikiem, to nawet jeśli nie strzelam, muszę stanowić zagrożenie. Ten rok rzeczywiście jest fantastyczny, chciałbym, żeby w kolejnych latach było podobnie.
Wzoruje się pan jeszcze na kimś? Kiedyś to był Thierry Henry…
Ostatnio było mi miło, bo Henry chciał moją koszulkę… Kiedy byłem młodszy obserwowałem jego sposób poruszania się po boisku, ten strzał na dalszy słupek robił wrażenie. Teraz raczej patrzę na siebie, analizując mecz zastanawiam się, co mogłem inaczej, lepiej zrobić. Zawsze mam tego świadomość i skupiam się na doskonaleniu siebie samego.
Podobno nie da się wskoczyć między Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, bo są z innej planety. Chyba, że pan już na niej wylądował.
Patrząc na ten rok i liczbę goli, to chyba tak. Z drugiej strony - fajnie grać w tym samym czasie co Ronaldo i Messi. Nie ma co ukrywać - to mogą być najlepsi piłkarze w historii futbolu. Granie przeciwko nim to fajne uczucie. W lidze hiszpańskiej grają trochę więcej meczów, więcej szans na gole... Ale sam fakt, że mogę z nimi powalczyć w jakiejkolwiek kategorii to duże osiągnięcie. Oni już na stałe zapisali się w historii futbolu.
Kiedy patrzy pan na ich wyczyny na boisku zdarza się pomyśleć: "w życiu bym czegoś takiego nie zrobił"?
Nie. Podchodzę do tego inaczej. Myślę sobie, co ja zrobiłem, a oni by nie potrafili. Nie mam czegoś takiego, że wychodząc na boisko przeciwko nim robię "wow". Może jeszcze pięć lat temu tak by było, ale te czasy minęły. Granie na tym poziomie to dla mnie coś normalnego.
Ma pan poczucie, że jest najlepszym piłkarzem w historii polskiego futbolu?
Właśnie po to ciężko pracuję, by stać się najlepszym piłkarzem w naszej historii. Czy jestem daleko? Chyba nie. Ciężko to wszystko porównywać. Kiedy usłyszałem, że Zbigniew Boniek w najlepszym sezonie strzelił 7 goli, to się zdziwiłem. Myślałem jednak, że więcej. W reprezentacji osiągnął jednak duży sukces, zdobył Puchar Europy z Juventusem, ale to były inne czasy. Chcę zdobyć jak najwięcej do końca swojej kariery, tyle, ile się uda. I wtedy zacznę liczyć.
Czy w Bayernie dają panu poczuć, że jest pan kimś dorównującym rangą Gerda Muellera, albo Juergena Klinsmanna? Czuje się pan ważny?
Na pewno tak, myślę, że inaczej byśmy tu dziś nie siedzieli. Chyba drugi raz w historii Bayern zdecydował się zaprosić dziennikarzy z zagranicy na taką konferencję. To świadczy nie tylko o tym, że szanują mnie, ale że szanują Polskę. To właśnie była pierwsza myśl, kiedy uświadomiłem sobie, że mogę walczyć o Złotą Piłkę - jest chłopak z Polski, który pokazuje, że można sięgać po największe trofea, jeśli ma się talent i podpiera się go ciężką pracą. Polak też potrafi.
Było panu trudniej ze względu na pochodzenie?
Na początku tak. Pierwszy rok w Borussii nie był łatwy, ale z każdym rokiem budowaliśmy obraz piłkarza z Polski i było coraz lepiej. Teraz wiem, że łatwiej klubom z Bundesligi wyłożyć pieniądze na naszego piłkarza. Sukcesy w Dortmundzie, jakie osiągaliśmy razem z Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem sprawiły, że na Polaków patrzy się inaczej. Wiele razy słyszałem to od różnych dyrektorów sportowych. Mówili mi, że jeśli na rynku pojawi się ktoś podobny do mnie, nie będą się bali zainwestować. Czasami pytają o różnych zawodników z Polski i chociaż mają tam swoich skautów, to zawsze chętnie się wypowiem.
Kiedyś zatrzymano Ebiego Smolarka w Porsche i policjant zapytał go, komu ukradł ten samochód.
To się skończyło. Z policją nie mam żadnych problemów. Poza tym doszedłem do wniosku, że nie muszę się wstydzić tego, co mam. Na wszystko ciężko zapracowałem. Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś potraktował mnie w Niemczech gorzej z tego powodu, że jestem Polakiem. Wręcz przeciwnie, ci ludzie uczą się polskiego, co jakiś czas wrzucają polskie słowo.
A pan ponoć uczy się hiszpańskiego.
Nie uczę się. Ale jak się bywa z dziesięcioma hiszpańskojęzycznymi piłkarzami i trenerem codziennie podczas posiłków, to niektóre słowa same wpadają do głowy.
Jest oferta z Realu?
Na dziś to pytanie nie do mnie. Nie zajmuję się spekulacjami. Co roku są jakieś oferty. Nie ma tematu, bo jestem skupiony na tym, za co mi płacą. W sprawie transferów lepiej rozmawiać z moimi menedżerami. Mamy grudzień, nawet połowa sezonu nie minęła. Nie wiem czy jakaś oferta leży na stole.
Ostatnio głośno o pana niechęci do Arjena Robbena. Ile w tym prawdy?
A miała być miła rozmowa... Każdy ma jakiś charakter, oczekiwania wobec siebie. Żadnego konfliktu nie ma. To, że był jakiś mecz po którym pojawiły się pretensje, że ktoś komuś nie podał, to o niczym nie świadczy. Można być złym, rozczarowanym. Rozmowa w szatni czy po treningu sprawia, że inaczej to wygląda. Nie mam problemu z Arjenem, naprawdę.
Chodzicie razem na kawę? Piwo?
Arjen jest raczej domownikiem. Nie widziałem, żeby z kimś się spotykał. Ale może o czymś nie wiem. Zresztą spędzamy ze sobą tak dużo czasu, że jak mamy wolne, to wolimy spędzić je z rodziną, albo przyjaciółmi. Czasami się spotykamy, ale niezbyt często. I to nie są wyjścia organizowane przez klub, jak w przypadku Oktoberfestu. Pewnie jeszcze wigilia będzie zorganizowana, ale zazwyczaj sami się skrzykujemy.
Gdzie jest limit reprezentacji Polski? Ostatnio tylko wygrywacie.
Swoje możliwości poznaliśmy wcześniej, ale dopiero teraz funkcjonuje to tak, jak trzeba. Taktyka, dobór odpowiednich ludzi, rozumiemy, że musimy iść w tym samym kierunku. Każde zwycięstwo buduje większą pewność siebie. W kadrze jest inaczej, niż w klubie. Nie wybierzesz sobie zawodnika, który ci pasuje. W reprezentacji nigdy nie będziesz miał jedenastu wymarzonych. Każda kadra ma takie problemy, może dwie, trzy na świecie mają inaczej. Faworytem Euro nie jesteśmy, nie pompujmy tego balonika zbyt mocno. Chcemy wygrywać, pokazać to, co w nas najlepsze. Ale gdzie to nas zaprowadzi – nie mamy zielonego pojęcia. Czasami dyspozycja jednego dnia sprawia, że odpadasz z turnieju.
Kiedy pan się zmienił z cichego mordercy w lidera? To efekt powodzenia w Bayernie czy opaski kapitańskiej w reprezentacji?
Bayern dał mi pewność siebie, bo zobaczyłem, że jeśli tu gram, zdobywam bramki i stanowię o sile zespołu, to w każdym klubie sobie poradzę. Może to nie był sprawdzian, bo wiedziałem, że sobie dam radę, ale pewnie potrzebowałem potwierdzenia i złapania jeszcze większej pewności siebie. Ale ja się naprawdę cieszę wychodząc codziennie z tak znakomitymi piłkarzami na trening. Musisz dawać z siebie wszystko, bo jeśli dasz połowę, to na rozgrzewce, w "dziadku", wejdziesz do środka i z niego nie wyjdziesz. Czy opaska kapitana kadry mi coś dała? Na początku nie zdawałem sobie z tego sprawy. Może większa odpowiedzialność? Albo świadomość, że z każdego niepowodzenia musiałbym się tłumaczyć, jako pierwszy? Chyba zadziałał Bayern. Jak się przyjeżdża z takiego klubu, to inaczej podchodzi się do treningów kadry. Pewność siebie wzrasta. Głowa to u piłkarza połowa, jeśli nie 70 procent sukcesu.
Da się wytrzymać takie napięcie, gdy wszyscy oczekują goli?
To jest kolosalne obciążenie. Ale jeśli ktoś nie radzi sobie z czymś takim, nigdy nie wejdzie na wysoki poziom. Możesz na chwilę wskoczyć, ale na pewno się nie utrzymasz. Oczekiwania są tak ogromne, że musisz czerpać z nich radość. Musisz codziennie uśmiechać się do siebie. Inaczej nie masz szans.
Od kiedy został pan kapitanem kadry, właściwie nie przegrywacie.
Chciałem, żeby każdy w kadrze czuł się ważny. Potrzebny. Pewny swoich umiejętności. Żeby klub, z którego przyjeżdżasz nie świadczył o tym, jakim jesteś piłkarzem. Prosty przykład - konferencje prasowe. Kiedyś cieszyłem się, że mogę na taką pojechać, teraz wiem, że potrzebują tego także inni zawodnicy, nie tylko kapitan. Każdy musi jeździć na konferencje, żeby zrozumiał, że jego zdanie się liczy i że jest potrzebny drużynie. To drobna rzecz, ale z doświadczenia wiem, jak ważna.
Rządzi pan kadrą?
Nie. A dlaczego miałbym? Na boisku mogę, jako kapitan. Jak będzie trzeba, to podejmę jakąś ważną decyzję, ale to jest zespół i zdanie każdego się liczy.
Kiedyś trener Adam Nawałka próbował wam organizować czas...
Patrząc na to, co się działo dotychczas - im więcej zakazów mieliśmy, tym gorzej graliśmy. Trener na początku chciał wprowadzić swój porządek i mu się podporządkowaliśmy. Ale później doszliśmy do wniosku, że jesteśmy na tyle profesjonalni, że wiemy, po co tu przyjeżdżamy. I możemy sobie zorganizować wolny czas tak, jak chcemy. Nie pójdziemy gdzieś, co miałoby odbić się na naszej formie. Na tym etapie każdy wie, czego potrzeba, fajnie pojechać całą grupą coś zrobić razem, ale z drugiej strony - lubimy mieć wybór. Jeśli trener chce słuchać drużyny, a nie uznaje, że wszystko wie, to mogą być z tego same korzyści.
Działa na was profesjonalizm sztabu szkoleniowego?
Wiemy, że analizują mecze, treningi, do późna w nocy. Widzimy ich profesjonalizm, widzimy, że to co dostajemy nie było przygotowane pięć minut przed odprawą, ale dużo wcześniej. Zdajemy sobie sprawę z ich świetnej roboty i chcemy tak samo.
Wymarzona grupa na Euro?
Nie ma. Niezależnie na kogo się trafi, nie będzie łatwo.
Grzegorz Krychowiak ostatnio był kapitanem Sevilli, w kadrze ma numer "10", nie czuje pan, że...
Zastanawiam się, kto mu dał "10". To jest temat naprawdę u nas w reprezentacji. Wszyscy się zastanawiamy. Krycha i dycha. Śmiejemy się, że maksymalnie dla niego to "6" i wyżej nie powinien pójść. Widocznie się poczuł dobrze. Oby to była szczęśliwa cyfra nie tylko dla niego.
Rozmawiał w Monachium
[b]Michał Kołodziejczyk
[/b]
Przynajmniej musi się wychamować i przyjąć do świadomości wiadomość, że jest rezerwowym!!!