90 minut z Flavio Paixao. Ból głowy Śląska Wrocław

Gdyby pozytywne nastawienie było chorobą zakaźną, Flavio Paixao całą szatnię Śląska zainfekowałby w mgnieniu oka. Z Portugalczykiem rozmawiamy nie tylko o kryzysie drużyny, ale także o wyprowadzce brata, śmierci przyjaciela i podejściu do życia.

[b]

To chyba nie będzie dla ciebie łatwa rozmowa.[/b]

Flavio Paixao: - Serio tak uważasz? To strzelaj!

Co do cholery dzieje się ze Śląskiem Wrocław?

- Sezon zaczęliśmy dobrze, ale ostatnio z jakiegoś powodu nie wygrywamy. Musimy podchodzić do kolejnych meczów z większą ambicją, dotyczy to całego zespołu. W zeszłym roku naszą największą siłą było mierzenie się z kolejnymi rywalami bez strachu, obojętnie z kim graliśmy. Ostatnio straciliśmy tę cechę. Musimy wrócić do podejścia, w którym wszyscy wierzą, że Śląsk jest wielkim zespołem.

W meczu z Lechem Poznań w pierwszej połowie pokazaliście w końcu trochę piłkarskiej jakości, tydzień później dostaliście jednak ciężkie lanie od Cracovii. W zespole panuje teraz pogrzebowa atmosfera?

- W żadnym wypadku. Oczywiście jesteśmy zmartwieni przez to, co się wydarzyło w Krakowie, ale wszyscy - każdy zawodnik - musi szybko uwierzyć w siebie. Zaufaj mi, atmosfera w zespole jest dobra. Wszystko rozchodzi się o to, żeby odzyskać wiarę w nasze możliwości. Wspomniałeś o meczu z Lechem, to dobry przykład. W pierwszej połowie graliśmy naprawdę dobrze, w drugiej niepotrzebnie się cofnęliśmy. Dlatego na kolejne mecze musimy wychodzić jak lwy. Pewni siebie.

Jak wygląda droga powrotna do domu po takim meczu, jak ten w Krakowie? Siedzi się ze zrezygnowaną miną w autokarowym fotelu i nic nie mówi? A może jest nerwowo, zawodnicy skaczą sobie do gardeł?

- To oczywiste, że gdy dostajesz cztery bramki, jesteś rozczarowany. Szczególnie, gdy jest się takim człowiekiem, jak ja, czyli nienawidzącym przegrywać. Pierwsza połowa w tamtym meczu była frustrująca, straciliśmy trzy gole w 20 minut. Druga część była już lepsza, w kilka minut mogliśmy strzelić trzy gole. Trudno odrabia się jednak takie straty. Co do powrotu - trochę rozmawialiśmy, ale to nic dziwnego, wszyscy staramy się znaleźć przyczyny takich wyników i szukamy drogi na dobre tory.

Tadeusz Pawłowski w jednym z wywiadów mówił, że trudno buduje się zespół, gdy wciąż traci się kolejnych piłkarzy. W trakcie jego kadencji z klubu wymiotło ponad 15 zawodników. To może być jeden z głównych powodów.

- Na pewno z jednej strony jest to prawda, bo wielu piłkarzy, którzy dodawali jakości, odeszło ze Śląska. Nie ma już we Wrocławiu Marco, Dado czy Roberta (Paixao, Stevanovicia, Picha - przyp. red.). Oprócz nich z zespołem pożegnało się jeszcze wielu innych graczy. Trenerowi nie ma się co dziwić, że tak mówi, bo ma teraz bardzo wąską kadrę. Ligę zaczęliśmy z wieloma zawodnikami młodzieżowymi, dzieciakami. Dla szkoleniowca jest to wielkie wyzwanie. Ale on pracuje bardzo ciężko, wierzę w niego bezgranicznie. I w to, że jest w stanie poprowadzić nas w górę tabeli.

Może problem tkwi w samej organizacji klubu. Pensje dostajecie regularnie?

- Wszystko jest na czas, tutaj na pewno nie ma co szukać przyczyn naszej słabszej gry. Warunki są bardzo dobre, mamy dwa boiska treningowe i w zasadzie wszystko, czego potrzebujemy. Powtarzam, problem tkwi w mentalności, psychice. W życiu jest tak, że zawsze musisz myśleć o sobie, że jesteś najlepszy. Jeśli uważasz się za przeciętnego, w rzeczywistości nigdy nie będziesz mógł wejść na szczyt.

Może w tym mieście nie ma klimatu do budowania poważnej piłki?

- Serio tak uważasz?

Pytam?

- A dlaczego nie spytałeś mnie o to w poprzednim sezonie, gdy zajmowaliśmy miejsce w czołówce ligi?

Ale przecież nawet wtedy mieliście problem z frekwencją na trybunach, na mecze przychodziło po niespełna 10 tysięcy kibiców. Teraz przychodzi jeszcze mniej.

- Teraz kibice nie przychodzą nas oglądać, bo po prostu gramy słabo w lidze, to normalna kolej rzeczy. Jeśli wygrywasz, ludzie przychodzą oglądać cię na stadionie. Jeśli przegrywasz, ludzie zostają w domach.

Kończący się powoli rok z wielu względów nie był dla ciebie łatwy pod względem sportowym. Pamiętasz marcowy mecz przeciwko Legii w Warszawie?

- Pamiętam, pewnie chodzi ci o to, że razem z Marco w konkursie rzutów karnych spudłowaliśmy? Ciężki moment. To dla nas dobra lekcja, nie ma już co do tego wracać.

Przed meczem Marco odgrażał się w jednym z wywiadów, że Śląsk boleśnie zrani Legię. Później i on, i ty nie wykorzystywaliście karnych. To były chyba niepotrzebne słowa...

- Ale pamiętaj, że my w tym meczu byliśmy od Legii o wiele lepsi i powinniśmy wygrać! W drugiej połowie strzeliłem przecież gola na 2:1, uważam, że spalonego wtedy nie było, ale sędzia bramki nie uznał. Gdyby nie to, w Warszawie byśmy wygrali i awansowali do kolejnej rundy Pucharu Polski. A karne to loteria, rywal strzelił ich więcej i to on zagrał w następnej fazie.

W poprzednim sezonie jeśli chodzi o twoją formę strzelecką było bardzo nierówno. Na jesieni strzelałeś jak szalony, wiosną już nie.

- Przede wszystkim pamiętaj, że tamten sezon zakończyliśmy na czwartym miejscu w lidze, graliśmy dobrze. Sam skończyłem sezon z 18 golami, co uważam za dobre osiągnięcie. Nie można tego rozpatrywać w taki sposób, jak ty - sezon to 10 miesięcy, a nie sześć. Z tamtego okresu jestem zadowolony.

Mówisz, że sezon to 10 miesięcy. To długi okres, w którym każdy piłkarz musi mieć chociaż trochę szans na odpoczynek, złapanie oddechu. Grasz ostatnio wszystko od dechy, do dechy. Doszło do sytuacji, w której trener mówi publicznie, że jesteś zmęczony. Ma rację?

- Nie jestem zmęczony. Zobacz, gdy byłem w Szkocji, grałem jeszcze więcej meczów, niż teraz. Dlatego nie uważam, żeby był to problem. Gdy kochasz piłkę, chcesz grać w każdym spotkaniu. Jestem dobrze przygotowany fizycznie.

Ale trener zaprosił cię na rozmowę, podczas której pokazał analizę wideo. Było na niej widać, że rzeczywiście możesz potrzebować odpoczynku.

- Potwierdzam, taka rozmowa miała miejsce. Trener zalecił mi, żebym przez jakiś czas nie trenował aż tak bardzo ciężko. Powiedziałem mu, że czuję się dobrze. On mówi do mnie, ja mówię do niego - na tym to przecież polega.

Ale to jest twój przełożony. Musisz słuchać, co do ciebie mówi i wykonywać jego polecenia.

- Oczywiście. Dlatego respektuję jego każdą decyzję.

Jeśli już o tym mówimy. Przed kilkoma dniami z klubem pożegnał się trener przygotowania motorycznego Marek Świder. Doszło do tego w dziwnych okolicznościach, klub zakwestionował skuteczność jego pracy. Może to przez niego czujesz teraz zmęczenie?

- Nie, Markowi jestem bardzo wdzięczny za robotę, którą razem wykonaliśmy. Gdy wygrywasz, jesteś najlepszy i nikt nie ma do ciebie zastrzeżeń. Gdy przegrywasz, jesteś najgorszy. Z pracy Marka byłem zawsze bardzo zadowolony, ostatnio jednak wyniki osiągane przez zespół nie były zadowalające. Pracował z nami dwa lata, takie jest po prostu życie. Życzę mu wszystkiego najlepszego.
[nextpage]Pod względem prywatnym 2015 rok też nie był dla ciebie łatwy.

- Dlaczego tak uważasz? Znasz mnie prywatnie?

Wiem, że przed kilkoma miesiącami zmarł twój przyjaciel.

- Właśnie dlatego cały czas powtarzam, że musisz uśmiechać się każdego dnia. Bo w jednej chwili jesteś, a za dwie minuty może cię już nie być.

Byłeś w szoku?

- To rzeczywiście był dla mnie bardzo ciężki okres. Adam (Jodoin, 25-letni agent piłkarski i przyjaciel braci Paixao - przyp. red.) był moim superkumplem, tydzień przed śmiercią przyleciał do mnie do Wrocławia, spędziliśmy ze sobą bardzo sympatyczne popołudnie. Byliśmy na kolacji, żartowaliśmy...

Jak dowiedziałeś się o jego śmierci?

- Do Marco zadzwoniła ciocia Adama. Powiedziała, że miał atak serca. To był dla mnie bardzo trudny tydzień. Adam był bardzo pozytywnym człowiekiem, prącym do przodu, ale też wierzącym we mnie. Dzisiaj modlę się za niego i jego rodzinę. Tak, jak powiedziałem, ta sytuacja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że trzeba być bardzo pozytywnie nastawionym do życia. Teraz jestem, ale za dziesięć minut może się coś stać i już mnie tu nie będzie.

W czerwcu z Wrocławia do Pragi wyprowadził się twój brat Marco, zostałeś tutaj sam.

- Dlaczego sam? Mam przyjaciół, kolegów z drużyny, życie toczy się dalej.

Jesteście z bratem bardzo blisko, jego odejście do Sparty Praga nie było dla ciebie ciężkim momentem?

- Nie było. Wiele ludzi, z którymi rozmawiałem wcześniej na ten temat, też myślało jak ty. Ale nie widzę ani jednego powodu, przez który miałoby tak być. Zauważ, że w przeszłości zdarzało nam się już funkcjonować bez siebie. Grałem w kilku klubach bez Marco.

Rozłąka z bratem bliźniakiem nigdy nie miała wpływu na twoją postawę na boisku?

- Absolutnie żadnego. W poprzednich latach grałem z sukcesami w klubach, w których nie było Marco. Teraz brat znów postanowił pójść własną drogą. On ma swoje życie, a ja mam swoje. On gra dla Sparty, a ja dla Śląska. Nie ma w tym żadnej głębszej filozofii. Mimo że nie ma go już we Wrocławiu, wciąż jestem szczęśliwym człowiekiem.

Jak żyje ci się w Polsce?

- Znakomicie! Przed przyjazdem niektórzy ostrzegali mnie przed pogodą, ale jak na razie nie ma się do czego przyczepić. Nie jest za zimno, więc nie narzekam. A Wrocław to piękne miasto, czuję się w nim dobrze.

Jak w domu?

- Prawie. Wrocław jest trochę podobny do Lizbony. Oczywiście nie ma plaży i pogoda jest odrobinę inna, ale lubię tu żyć. Polacy są sympatyczni, a jedzenie smaczne. Na przykład tam za rogiem w jednej z restauracji jest serwowana znakomita zupa - żurek. Gdy tylko przyjeżdża do mnie ktoś w odwiedziny, zawsze go tam zabieram i każę spróbować. Lubię do siebie zapraszać rodzinę. Na przykład na mecz z Legią zaprosiłem mamę.

Po przeprowadzce do Polski było coś, co cię zaskoczyło? Albo coś do czego musiałeś się dłużej przyzwyczajać?

- Nie było czegoś takiego.

Polską mentalność strawiłeś bez problemów? Obywatele każdego kraju mają swoją mentalność, zwyczaje, sposób myślenia. Osoba, która decyduje się na życie w obcym miejscu, musi się dostosować. Jaka jest polska mentalność?

- Dość zimna. Ale znam też wielu ludzi, którzy są bardzo przyjacielscy, otwarci. Po przyjeździe do Polski wiele osób robiło wszystko, żebym czuł się tutaj komfortowo.

Bardzo różnimy się od Portugalczyków?

- My Portugalczycy jesteśmy bardziej otwarci, uśmiechnięci i lepiej mówimy po angielsku. (śmiech) U nas ciągle świeci słońce, a to pozwala nam się wciąż uśmiechać. Polacy powinni się uśmiechać częściej. Podchodzicie do życia za bardzo na serio. Oczywiście, są chwile wymagające skupienia, jak choćby w pracy, ale życie toczy się dzisiaj, trzeba z niego wyciągać wszystko, co pozytywne. To chyba jednak wina pogody, że tego nie robicie tak dużo i często, jak my w Portugalii.

Gdy się na ciebie patrzy i z tobą rozmawia, można odnieść wrażenie, że jesteś człowiekiem bez zmartwień.

- A czym mam się martwić? Patrzę na życie pozytywnie. Podam ci prosty przykład. Gdy jadę na trening, zawsze jestem uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony. Podczas zajęć staram się tym zarażać kolegów. Przecież robimy to, co kochamy, nie ma więc powodu, przez który miałbym mieć zmartwienia.

Masz dziewczynę Polkę?

- Nie.

Pytam, bo gdybyś miał, łatwiej byłoby cię zatrzymać w Polsce na dłużej.

- Nie zastanawiałem się nad tym.

A co z twoją przyszłością?

- Moja przyszłość? Zaraz pojadę do klubu, udzielę wywiadu, wezmę udział w treningu, a później będzie następny dzień. Jeśli odpowiednio wytrwale pracujesz teraz, przyszłość przyniesie ci same dobre rzeczy.

Ale na pewno masz jakieś marzenia, choćby piłkarskie.

- Od zawsze moim największym marzeniem była gra dla Sportingu Lizbona.

I myślisz, że jest to wciąż możliwe?

- Jasne, będę w to wierzył do końca życia!

Rozmawiał Paweł Kapusta
Czytaj więcej w PN
Kapitan Bayernu zastanawia się nad przyszłością Guardioli
Magiera o organizacji konferencji "Football Players Zone" (wideo)
Gol Grosickiego kandydatem do trafienia kolejki

Komentarze (0)