Podczas spotkania z dziennikarzami z Polski Robert Lewandowski, pytany o transfer do Realu Madryt, odpowiedział, że "każdy ma marzenia, ja też". To był już dość czytelny sygnał, że polski piłkarz patrzy w stronę Madrytu jak na cel swojej podróży.
Bayern Monachium, choć jest jednym z największych klubów w historii futbolu, nie rozpala tak wyobraźni zwykłego fana. Wiem, co mówię, jestem kibicem Bayernu z ponad 30-letnim stażem. Jako że na zloty nie jeżdżę, to gdy spotykałem w kraju innego fana klubu z Bawarii, miałem wrażenie, że ktoś to spotkanie udokumentuje i wyśle zdjęcie do National Geographic z podpisem - "Yeti istnieje. Są co najmniej dwa".
Teraz oczywiście to się zmienia. Bayern w ostatnich latach rósł pod względem finansowym i w pewnym momencie zamienił się w prawdziwego potwora. Już nie jest obciachem kibicowanie Bayernowi. Sygnałem kosmicznej ekspansji było zatrudnienie Pepa Guardioli na stanowisku trenera. Trudno chcieć więcej. Ale nie znaczy to, że nie można. Bayern ma jednak pewne ograniczenia i jeśli ktoś wyznaje zasadę "Sky is the limit", widzi, że są dla piłkarza wyższe szczyty do zdobycia.
Jest mur, którego Bayern nie jest w stanie dziś przebić. W trakcie sezonu gra tylko kilka meczów, które rozpalają kibiców z całego świata. Zwykle te mecze zaczynają się w okolicach ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
W Bundeslidze nie ma spotkań, które tak działają na wyobraźnię. Kiedyś były boje z Borussią Moenchengladbach w latach 70., ale to był jedyny taki przypadek. Z całym szacunkiem, mecze z HSV czy Werderem w kolejnych dekadach nie były na tym poziomie medialnym. W ostatnich latach niemalże kultowy status osiągnęły wojny z Borussią Dortmund, ale Bayern nie był zainteresowany żadnym "niemieckim El Clasico" i swojego wroga zniszczył.
Dziś ma 34 mecze ligowe bez większej historii. Owszem, mogą zdarzyć się wpadki jak z Gladbach w ostatni weekend, ale generalnie fanów w meczach Bayernu podniecają głównie indywidualne osiągnięcia gospodarzy, rosnące statystyki goli, asyst i dla bardziej zakręconych rekordy w posiadaniu piłki.
Bundesliga jest fantastyczna, pod względem sportowym to druga lub trzecia liga świata. Ale Bundesliga nie ma El Clasico, meczu kultowego. Każda liga ma „coś”. Na przykład transfer do Anglii oferowałby Polakowi kilkanaście meczów na bardzo wysokim poziomie. Ale gdy patrzę na Anglię, przypomina mi się afera z jednym z koncertów Deep Purple. Stara sprawa. Wielkimi literami były wypisane nazwiska muzyków: Gillan, Blackmoore, Lord, Paice, Glover. A małym druczkiem dopisane, że nie wystąpią. Komentatorzy ligi angielskiej podkreślają, że to najlepsza liga świata, ale małym druczkiem jest dopisane, że trzy najlepsze drużyny świata tam nie występują.
Dlatego transfer do Anglii byłby bezsensowny ze sportowego punktu widzenia. Rozwój Lewandowskiego jest dziś niesamowity. Kierowca rajdowy nie wrzuca wstecznego przy 300 kilometrach na godzinę, może co najwyżej trochę zwolnić przed zakrętem i ostatnią prostą.
Bayern i Real to dziś drużyny o bardzo zbliżonych potencjałach, można licytować się na szczegóły.
Real ma jednak nad Bayernem tę przewagę, że może grać z Barceloną. Jasne, są inne wielkie mecze, choćby derby Madrytu czy starcia z Sevillą, klubem z magicznego miasta. Ale to właśnie El Clasico jest być może najważniejszym jednodniowym wydarzeniem sportowym świata. Może ta teza oburzyć jedynie fanów futbolu amerykańskiego, bo przecież mają swoje Superbowl.
El Clasico to cały przemysł, wydarzenie, które definiuje współczesny futbol. Ostatnie kilka lat w piłce kręci się wokół meczów Realu z Barceloną, wokół rywalizacji Messiego z Ronaldo. Lewandowski może stać się częścią tej historii.
Przejście do Barcelony dziś jest nierealne, bo tam atak jest kompletny. Zostaje Real. Kiedyś Lewandowski miał już szansę przejścia do Realu, prosto z Borussii. Ale nie skorzystał, wolał Bayern. Z Cezarym Kucharskim, jego agentem, doszli do wniosku, że lepiej grać za mniejsze pieniądze w Bayernie. Wiadomo było, że w Monachium będzie piłkarzem o ogromnym znaczeniu, dostanie czas. W Realu nie miałby takiej pozycji. Inną sprawą jest, że wstępnie się z Bayernem dogadał, więc dopełnił zobowiązania. Dziś swoje zrobił i może pójść dalej. Spełniać marzenia.
W Realu Madryt szykuje się małe trzęsienie ziemi. Należy przypuszczać, że z klubu odejdzie skażony aferą z Valbueną Karim Benzema, więc będzie potrzebny ktoś na jego miejsce. Z napastników najwyższej klasy światowej pierwszy w kolejce jest właśnie Lewandowski. Kolega z Hiszpanii jako jedyną konkurencję dla Polaka wymienia Sergio Aguero, ale o tym, jak mówi, na razie nie ma raczej mowy.
Możliwe, że z klubu odejdzie Cristiano Ronaldo, który ma kryzys formy i coraz częściej mówi się o jego powrocie do Manchesteru United, ewentualnie transferze do PSG, które szuka zastępcy Zlatana Ibrahimovicia. W momencie gdy Real przestanie być przedsiębiorstwem pod nazwą "Cristiano i spółka", pojawi się szansa dla nowych zawodników na to, by przejąć część chwały i reklamowego tortu.
Trzeba oczywiście pamiętać, że transfer do Realu to ryzyko. W Bayernie stąpa po twardym gruncie. W Realu jest więcej polityki, piłkarz jest tu bardziej towarem, o czym wielu zawodników już się przekonało. Z drugiej strony trzeba Lewandowskiemu zaufać. Całą jego dotychczasowa kariera jest ułożona niemalże idealnie a on pokazuje, że wie, co robi.
Marek Wawrzynowski