Po Pepie Guardioli w Monachium nie zapłacze nikt? "Nie umiał zdobyć serc"

 / PAP/EPA/Bernd Thissen
/ PAP/EPA/Bernd Thissen

Latem Pep Guardiola odejdzie z Bayernu Monachium, ale w klubie nikt nie uroni choćby łzy. Hiszpan zostanie zapamiętany jako dobry trener. Jeden z wielu. Nic więcej.

Guardiola miał pomóc Bayernowi spełnić marzenia. Władze największego w Niemczech klubu robiły wszystko znakomicie, ale - jak pokazywał przykład FC Barcelona - dało się jeszcze lepiej. Katalończycy zdobyli 14 trofeów na przestrzeni trzech sezonów. Ludzie z Allianz Areny są perfekcjonistami. Mają manię wielkości. Muszą mieć najlepsze wszystko. Trenera też.

- Potrójna korona w 2013 spowodowała, że zespół potrzebował impulsu. Guardiola miał sprawić, że Bayern będzie nadal grał wielki futbol i nie zabraknie mu głodu zwycięstw. Możemy powiedzieć, że po części się udało. Uelastycznił go piłkarsko - mówi dziennikarz tygodnika "SportBild", Tobias Altschaeffl.

Norma spełniona

W Monachium zrobili spory progres. Drużyna przeszła ogromną metamorfozę. Z zabójczych kontrataków w nie mające końca podania. Przemiana ta dokonała się niemal bezboleśnie. Dodatkowo, zespół stał się zupełnie nieprzewidywalny. Dziennikarze przeróżnych pism główkowali, jakim systemem gra Guardiola. Pisano o 4-1-4-1, 4-4-2, 4-3-3, a nawet o 2-4-4. W końcu uznano, że próba rozpisania taktyki FCB jest stratą czasu. I tak nikt nic z tego nie zrozumie. Przewidywanie składu przez większość czasu również traktować można było jako formę bezsensownej zabawy. Pep do meczu z Borussią Moenchengladbach wystawiał inną jedenastkę aż 99 razy z rzędu. Zatem jej odgadnięcie traktowano raczej w kategoriach fartu. Ewentualnie była to zasługa plagi kontuzji...

Sam trener wyjaśniać czegokolwiek nie zamierzał. Wywiadów nie udziela. Spełnia tylko swoje obowiązki - pojawia się na konferencjach prasowych i występuje w telewizji po meczach. Uważa, że zaufanie mediów jest mu zbędne. On na wszystko i tak odpowie wynikami. 135 meczów, 105 zwycięstw. Wystarczy, prawda?

W pierwszym sezonie Bayern niemal z marszu ustanowił rekord. Bundesligę Bawarczycy wygrali tak szybko, jak nigdy wcześniej. Z tytułu cieszyli się już 25 marca, czyli po 27. serii gier. Mówiąc bardziej obrazowo - na siedem kolejek przed końcem sezonu. Mistrz zdobył też Puchar Niemiec, który rok później utracił kosztem VfL Wolfsburg. "Wilki" w finale pokonały Borussię Dortmund, a wcześniej to ona wyeliminowała największego faworyta.

Działaczom Bayernu oczywiście na krajowym pucharze zależało znacznie mniej niż na triumfie w lidze. Wygranie niemieckiej ekstraklasy traktowane jest natomiast jak coś zupełnie normalnego. Obowiązek, który Pep Guardiola spełnił dwukrotnie. Wyzwanie pojawia się dopiero na arenie międzynarodowej. Liga Mistrzów to dla władz i kibiców tego klubu absolutny priorytet. Dotąd za czasów Hiszpana przygoda dwukrotnie kończyła się w półfinale. Pogromcami byli Real Madryt oraz FC Barcelona.

Wśród powodów tamtych porażek wymieniano głównie kontuzje, które w kluczowym momencie rozkładały drużynę na łopatki. Guardiola z tamtych lekcji miał nauczyć się, jak gospodarować kadrą ekonomicznie.

Pora na sukces

Ostatni gwizdek, by Hiszpan spełnił pokładane w nim nadzieje to najbliższe kilka miesięcy. - Jeśli Bayern w tym sezonie nie wygra Ligi Mistrzów, nie będziemy mieli do czynienia z tragedią. Ale nadal mówimy o rzeczy najważniejszej. Trzeba zaznaczyć bardzo wyraźnie: mimo że jest on obecnie najlepszym trenerem świata, nie odegra kluczowej roli w historii Bayernu, jeśli tego tytułu nie zdobędzie. Na końcu może się okazać, że to jeden z wielu dobrych szkoleniowców - mówi Ulrich Hesse, autor książki "Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej".

[nextpage]Tego samego zdania jest Tobias Altschaeffl. - Pep bardzo tego triumfu potrzebuje. Inaczej nie ukoronuje swojego czasu w Monachium - przekonuje dziennikarz "SportBild".

Nie mógłby zostać?

Ze zwycięstwem w LM czy bez - Pep Guardiola i tak odszedłby z Bayernu. Od kilku miesięcy trwał serial pod tytułem "Jaką decyzję podejmie Pep?". Hiszpan czekał, a zarząd wywierał presję. Nawet zawodnicy podkreślali, że chcieliby pozostania trenera. Mówił o tym Philipp Lahm, robił to nawet Mario Goetze. - Ten rodzaj futbolu, który obecnie prezentujemy, pasuje do naszej drużyny. Bylibyśmy więc szczęśliwi, gdyby został. Guardiola ma filozofię. I ona pasuje nam bardzo dobrze. Dlatego cieszylibyśmy się z przedłużenia kontraktu - powiedział Goetze.

W przypadku byłego pomocnika BVB akurat takie stanowisko brzmiało co najmniej dziwnie. Mistrz świata sprzed półtora roku głośno zastanawiał się nad transferem. Prasa pisała też o konflikcie między nim a szkoleniowcem.

W końcu Gurdiola podjął decyzję i zdecydował się tylko wypełnić warunki umowy. - I wcale mnie to nie dziwi. Kiedy przeczytałem książkę Martiego Perarnau o pierwszym sezonie byłego szkoleniowca Barcelony w Monachium, byłem pewny, że on zostanie w klubie do końca kontraktu, lecz go nie przedłuży. Peranau twierdzi, że Guardiola to osoba, która może gdzieś pracować trzy lata. Potem potrzebuje przerwy i kolejnego wyzwania. Jakiegoś impulsu - twierdzi Hesse.

- Pep oddalał się od klubu już we wrześniu. Nawet Karl-Heinz Rummenigge to podkreślał. Mówił przecież otwarcie, że Bayern istniał przed Pepem Guardiolą i będzie istniał także, gdy odejdzie. Na przykład Franc Beckenbauer opuścił klub w 1977, a ten nadal pozostawał wielki. Był jeszcze jeden znamienny fakt na temat Guardioli. 27 listopada podczas podsumowania roku Rummenigge nie powiedział o Hiszpanie choćby jednego słowa - nie ma wątpliwości Altschaeffl.

Porażka szefów

Utrata trenera jest jednak dla Karla-Heinza Rummenigge bolesna. Szkoleniowiec postawił twarde warunki. Jednym z nich było uczynienie go najlepiej opłacanym pracownikiem, czyli podpisanie umowy na przeszło 15 milionów euro rocznie. Bayer był gotów wyłożyć na stół więcej - byle tylko Hiszpan odpuścił część z pozostałych żądań. - Proponowano mu 20 milionów. W Monachium wszyscy nazywają Guardiolę „trenerem świata”. Dlatego uszczerbek jest bardzo gorzką pigułką. Zwłaszcza dla Rummenigge - walczył o niego długo i ciężko. Wiele rzeczy zostało też powiedzianych publicznie, co dotąd robiono rzadko - przekonuje Altschaeffl.

Wszystko na nic. Guardiola chciał mieć przede wszystkim więcej władzy, na co z kolei rada nadzorcza nie mogła wyrazić zgody. Część sporu dotyczyła akademii. Trenerowi zależało na tym, by funkcjonowała wedle jego reguł. Czarę goryczy przepełniło coś innego - autonomia podczas dokonywania transferów. Szkoleniowcowi chodziło o uporządkowanie zespołu wyłącznie według jego wizji. Latem wbrew woli Pepa sprowadzono Arturo Vidala. To nieco zmąciło mu spokój, ponieważ w środku pola widziałby Philippa Lahma albo Davida Alabę. Pozostawienie Chilijczyka wśród rezerwowych również nie było możliwe. Zmąciłoby atmosferę. Bayern natomiast przestraszył się dalszej "hiszpanizacji". O porozumieniu nie mogło być mowy.

Nie będą tęsknić

Mimo wszystko tęsknić za Guardiolą nie będą. Główny zarzut w jego kierunku to niezrozumienie bawarskiego "ja" nowego pracodawcy, choć paradoksalnie wydawało się, że akurat z tym nie będzie problemu. Już na pierwszej konferencji prasowej szkoleniowiec mówił łamanym niemieckim. Problem w tym, że po dwóch latach jego wypowiedzi nadal nie brzmią najlepiej. Kiedy Guardiola opisuje swoich piłkarzy, zazwyczaj ogranicza się do nadużywania słowa "toll". Czyli "super". Problem komunikacji między nim a prasą jest oczywiście błahy. Gorzej sprawa ma się, jeśli wziąć pod uwagę wskazówki taktyczne przekazywane niemieckiej części zespołu.

Hiszpan zrobił też coś znacznie ważniejszego od zaprzestania nauki języka: pozbył się Bastiana Schweinsteigera oraz Hansa-Wilhelma Muellera-Wohlfahrta. Pierwszy występował w bawarskim gigancie, licząc lata juniorskie, od 1998. Drugi był lekarzem klubowym już w 1977 i zaliczył po drodze kilka krótkich przerw.

Odejścia obu osób to tylko symbole zmian, jakie wprowadzał nowy szkoleniowiec. Szatnia w ciągu kilkunastu miesięcy stała się wybitnie międzynarodowa. Osób posiadających niemiecki paszport w kadrze liczącej 29 piłkarzy zostało ledwie 15. Trzech z siedmiu zawodników, którzy zostali sprowadzeni przed i w trakcie poprzedniego sezonu, to Hiszpanie. Właśnie tę operację nazwano "hiszpanizacją". - Wielu fanów tak twierdzi i ma mu to za złe. Dużym problemem nie był jednak on, lecz odejście Uliego Hoenessa - tłumaczy Hesse.

Hoeness opuścił fotel prezydenta w marcu 2014 ze względu na wyrok trzech i pół roku więzienia. Jest to kara za oszustwa podatkowe. - Od tego czasu Bayern szukał piłkarzy, którzy nie do końca się z nim identyfikowali. Guardoli zależało tylko na wzmocnieniu zespołu. On chciał mieć świetną drużynę, a w Monachium się tak nie da. Wiele osób ma prawo nie wierzyć, ale tutaj osobowość jest bardzo ważna. Uważam, że to nie była mocna strona Pepa. Może wygrać mecz, może zdobyć tytuł, ale ludzkie serca już nie - kończy Hesse.

[b]Mateusz Karoń

{"id":"","title":""}

[/b]

Źródło artykułu: