Maciej Gostomski: Nie muszę sie modlić na pokaz

PAP / Kirk O'Rourke /PA
PAP / Kirk O'Rourke /PA

Wielu fanów Rangersów pisało do mnie, że fakt, iż jestem katolikiem, nie stanowi żadnego problemu. Kibiców na pewno nie będę prowokował - zapowiada Maciej Gostomski w rozmowie z WP SportoweFakty.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Jaki pomysł mają na pana w Glasgow?

Maciej Gostomski: Sam jeszcze nie wiem, jak to ma wyglądać. Zrobię wszystko, co mogę, żeby wejść do bramki.

Rywale są w zasięgu?

- Numer jeden, Wes Foderingham, jest stabilnym bramkarzem, nie popełnia błędów. Jest dobry technicznie, zgrany z zespołem. Jego pozycja jest bardzo silna. Może być trudno wygryźć go z pierwszego składu, ale trzeba walczyć.

Podpisał pan kontrakt tylko na sześć miesięcy.

- Jestem przygotowany na to, że mogę mało bronić. Wiele meczów wygrywamy nie tracąc nawet gola. Mój cel to awans do ekstraklasy. Chciałbym przedłużyć umowę o dwa, trzy lata.

Nawet w przypadku bycia tylko rezerwowym?

- Jestem przygotowany na to, że mogę być przez jakiś czas zmiennikiem. Wydaje mi się, że dostanę w końcu szansę. Z tego, co wiem, trenerzy obserwowali mnie w poprzednim sezonie. Chcieli zobaczyć mnie w akcji podczas rundy jesiennej, ale praktycznie w ogóle nie grałem, więc zaprosili mnie do Glasgow. Porozmawialiśmy, zobaczyli, jak się prezentuję podczas treningu. Po dwudniowych testach podjęli decyzję, żebym został.

Miał pan jeszcze jakieś inne oferty?

- Z NEC Nijmegen - bardzo chcieli, bym u nich grał. W grę wchodziło również przedłużenie umowy z Lechem. Miałem także jakieś wstępne zapytania z Polski i zagranicy. Nie zraża mnie, że to szkocka druga liga. Po degradacji Rangersów cała otoczka, poziom treningów, profesjonalizm utrzymały się na poziomie ekstraklasy.

Skąd decyzja o zmianie klubu?

- Ostatnie pół roku nie było dla mnie udane. Lech nie interesował się przedłużeniem umowy, nie miałem też ofert z innych drużyn. Martwiłem się o swoją przyszłość.

Dlaczego stracił pan miejsce w bramce Lecha? Jesienią wystąpił pan w ekstraklasie tylko dwa razy.

- Latem broniłem w sparingach w Gniewinie. I nagle bez żadnego słowa zaczął grać Jasmin Burić. Też byłem zdziwiony. Później utrzymywał dobry poziom, nie dawał powodu, żeby go zmienić. Dostałem szansę, ale zagrałem słabo, nie wykorzystałem jej. Musiałem się pogodzić z ławką.

W rozmowie ze szkockim dziennikiem "Daily Record" powiedział pan, że chciałby być drugim Arturem Borucem.

- Chciałbym osiągnąć w Rangersach to, co Boruc w Celticu. Został zapamiętany w Szkocji z bardzo dobrej strony. Mam nadzieję, że kibice też mnie zapamiętają. To moje marzenie.

Porównanie do Boruca nie wywołało burzy? W niebieskiej części Glasgow nie jest on mile kojarzony.

- Miał swoją wojnę z kibicami Rangers. Można go nienawidzić, ale nie zmienia to faktu, że zrobił bardzo dużo dobrego dla Celticu.

Jest pan katolikiem, a Rangers to klub protestancki. Myślał pan już o tym co wypada, a co nie?

- Na pewno nie będę prowokował kibiców. Poza tym wielu fanów Rangersów pisało do mnie, że fakt, iż jestem katolikiem, nie stanowi żadnego problemu. Że jestem mile widziany w klubie i będą mi pomagać. Nie muszę się modlić na przekór wszystkim, na pokaz. Jak będę tego potrzebował, zrobię to sam, po cichu, w szatni lub w głowie. To mi wystarczy.

Barry Douglas uczył pana szkockiego akcentu?

- Ucieszył się, jak mu powiedziałem, że mam ofertę z Rangers. Zaczął nucić tamtejsze przyśpiewki. A z jego szkockim... on po transferze do Lecha zrezygnował z niego. Mówi czysto i spokojnie, żeby go wszyscy zrozumieli. Ze mną też ludzie starają się rozmawiać spokojnie,d żebym wszystko chwycił. Chociaż wydaje mi się, że bardzo dobrze mówię w języku angielskim. Rozumiem, dużo gadam. Niemniej - Barry gorąco polecał mi przejście do Rangers.

Co mówił?

- Opowiadał o różnicach. Nie pomylił się. Pierwsze zmiany dostrzegłem już podczas samego treningu. Zajęcia są bardziej intensywne, jest więcej siłowni. Na razie jestem ciągle zmęczony, obolały, mam zakwasy. Potrzebuje tygodnia, by się przestawić i odzyskać świeżość. Wtedy będę lepiej wyglądał w treningu. Na razie się aklimatyzuje. Baza treningowa? Jest tam wszystko. Na stadionie czuje się jak w domu. Kibice są pozytywnie nakręceni na piłkę. Wszyscy też tu się troszczą o ciebie, dla nikogo nie jest się obojętnym. Czuję się jakbym należał do rodziny. Jestem teraz na etapie szukania mieszkania. Klub wszystko organizuje, ja leże w hotelu i niczym się nie martwię.

Oceniając na chłodno - co sprawiło, że piłkarze Lecha popadli w tak głęboki kryzys zaraz po zdobyciu mistrzostwa Polski?

- Mieliśmy bardzo intensywny sezon, rozegraliśmy wiele spotkań, na maksimum naszych możliwości. Przerwa wakacyjna była krótka. Po dziesięciu dniach trzeba było wrócić do treningów, bo zaraz zaczynały się eliminacje Ligi Mistrzów. Rotacji też było mało. Grało cały czas 13-14 zawodników. Atmosfera się zepsuła. Odmieniła się dopiero po przyjściu Jana Urbana. Trener wprowadził inny sposób myślenia, prowadzenia drużyny i treningów. Radość z gry wróciła.

Trener Jan Urban to rzeczywiście taki cudotwórca?

- Spotkałem go już w Legii, gdy miałem kilkanaście lat. Urban to przede wszystkim bardzo fajny człowiek. Grał w piłkę i wie, czego nam trzeba. Mocniejszych zajęć, odpoczynku czy trochę czasu dla siebie. Nie owija w bawełnę. Od razu po meczu wszystko jest wyjaśniane przy całej drużynie w szatni. Takie rzeczy budują szacunek zawodników do trenera. Myślę, że Lech ma szansę na mistrzostwo Polski. A ja czekam na 30 kwietnia. Mam nadzieję, że tego dnia będę świętował awans do Scottish Premier League.

rozmawiał Mateusz Skwierawski

Komentarze (0)