Pawłowski kontra Kapka - topór wojenny zakopany?

Pielęgnowana od 34 lat uraza Tadeusza Pawłowskiego do Zdzisława Kapki nie przeszkodzi nowemu trenerowi Wisły Kraków i prawej ręce Bogusława Cupiała w poprowadzeniu Białej Gwiazdy do sukcesów?

Maciej Kmita
Maciej Kmita
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski

Maj 1982 roku. Przed ostatnią kolejką sezonu 1981/1982 Śląsk Wrocław, którego największą gwiazdą i kapitanem jest Tadeusz Pawłowski, jest liderem Ekstraklasy z jednym punktem przewagi nad drugim w tabeli Widzewem Łódź. O losach tytułu ma zadecydować ostatnia kolejka, w której WKS podejmie we Wrocławiu Wisłę Kraków, a Widzew zmierzy się w Chorzowie z Ruchem.

Kapitanem Białej Gwiazdy jest Zdzisław Kapka - serdeczny przyjaciel Pawłowskiego jeszcze z czasów wspólnej gry w juniorskich i młodzieżowej reprezentacji Polski. Wisła jest już pewna ligowego bytu, a piłkarze Śląska chcą mieć pewność, że sięgną po zwycięstwo i tym samym po mistrzostwo Polski, więc namawiają wiślaków na to, by nie grali na sto procent i "nie przeszkadzali" Śląskowi. Strony transakcji reprezentują właśnie Pawłowski i Kapka.

Pewny umówionego zwycięstwa Śląsk przegrywa od 51. minuty 0:1 po golu Piotra Skrobowskiego i wypuszcza mistrzostwo z rąk. W 83. minucie sędzia Alojzy Jarguz dyktuje jednak dla gospodarzy rzut karny. Do ustawionej na "wapnie" piłki podchodzi Pawłowski, a strzał z 11 metrów ma być tylko formalnością - według wtajemniczonych, nawet sposób wykonania ewentualnego rzutu karnego jest już ustalony. Nie wszystko idzie jednak po myśli Pawłowskiego.

"Widzę, że Zdzisiek Kapka podchodzi do Adamczyka i coś mu mówi na ucho. Wzbudza to mój niepokój, więc podbiegam do "Ciapka" i pytam:
- Co Zdzisiek ci powiedział?
- Żebym szedł w lewo.
- To idź w prawo" - czytamy na kartach "Spalonego" Andrzeja Iwana.

Kapka chce oszukać Adamczyka, sugerując mu, że Pawłowski uderzy w ten róg, bowiem nie wszyscy wiślacy są wtajemniczeni w układ ze Śląskiem. Tymczasem Pawłowski posyła piłkę dokładnie w miejsce, w które rzuca się bramkarz Wisły.

Śląsk przegrywa 0:1, mistrzem Polski zostaje Widzew, a będący bożyszczem kibiców Śląska Pawłowski, z dnia na dzień staje się we Wrocławiu wrogiem publicznym numer jeden.

- Ktoś chciał spalić mi samochód, grożono pobiciem moich dzieci. A mnie tak bardzo zależało na mistrzostwie, gotowy byłem zrobić prawie wszystko, aby Śląsk wygrał ten mecz - mówi Pawłowski na kartach "Wielkiego Widzewa".

Upada też przyjaźń Pawłowskiego z Kapką. Według nowego trenera Wisły, ówczesny kapitan Białej Gwiazdy oszukał go. Po latach Pawłowski mówi, że od tej pory "nie podał Kapce ręki i już nigdy nie poda".

- Z "Kapą" znaliśmy się bardzo dobrze, chyba od 17. roku życia, gdy razem graliśmy w młodzieżówce. Byliśmy przyjaciółmi. Ale od tamtego meczu z Wisłą nie rozmawiałem z nim ani razu. I już nigdy nie porozmawiam - zapowiada Pawłowski w maju 2012 roku na łamach "Gazety Wyborczej".

34 lata lata temu Pawłowski i Kapka z serdecznych przyjaciół stali się śmiertelnymi wrogami, ale teraz ich drogi spotkały się przy Reymonta 22. Trener niechętnie mówi o aktualnych relacjach z Kapką, z którym musi dobrze żyć. To w końcu zaufany człowiek Bogusława Cupiała. W trwającej od grudnia 1997 roku "erze Tele-Foniki" działa w klubie, choć w różnych rolach, niemal bez przerwy. Od 21 grudnia minionego roku znów jest wiceprezesem Wisły ds. sportowych, a wcześniej był skautem, członkiem sztabu szkoleniowego, dyrektorem sportowym, menedżerem klubu, a w 2005 roku nawet prezesem Białej Gwiazdy.

Zapytany o to, czy topór wojenny między dawnymi przyjaciółmi, którzy teraz mają wspólnie pracować na korzyść Wisły, został zakopany, Pawłowski odpowiada tylko: - Zacytuję panu Lady Pank, a bardzo lubię ten zespół: "na co komu dziś wczorajszy dzień?". Żyje się tylko dzisiejszą chwilą. Dziękuję.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×