90 minut z Łukaszem Teodorczykiem. Teoretyczny urlop

Gdy w końcu przypuścić miał skuteczny atak na pierwszy skład Dynama Kijów, złapał koszmarną kontuzję, przed którą długo pauzował. Łukasz Teodorczyk rozpoczyna właśnie okres przygotowawczy przed jedną z najważniejszych rund w karierze.

 Redakcja
Redakcja
East News

"Piłka  Nożna": To już chyba twoja tradycja, że w przerwie między rundami ćwiczysz indywidualnie na siłowni w jednej z galerii handlowych w Warszawie.

- Jest tak od sześciu lat. Z trenerem Tomkiem Bielawskim pracujemy wspólnie co sześć miesięcy, zaczęło się to jeszcze w czasach moich występów w Polonii Warszawa. Na początku trudno było mi się do tego przyzwyczaić, bardziej chodziłem tam z polecenia menedżera...

Dlaczego trudno?

- Wiesz, jak jest. Młody byłem, miałem 18 lat, wszystko mi wychodziło. A tutaj ktoś nagle mówił mi, że muszę trenować dodatkowo, indywidualnie, poza tym, co normalnie robiłem w klubie. Do dzisiaj pamiętam rozmowy, w których mój agent, Marcin Kubacki, mówił:  - Idź tam, to ci pomoże. W głębi duszy myślałem: - Po co mi to? Patrząc z perspektywy czasu muszę przyznać, że taki okres przedprzygotowawczy, jak to nazywam, bardzo pomaga w trakcie rundy.

Przez ostatnie tygodnie trenowałeś dwa razy dziennie. Nie ma co, fajny urlop...

- To jest już we krwi, nie potrafię usiedzieć w domu. Poza tym pamiętaj o podstawowej rzeczy - Dynamo to nie jest pierwszy lepszy klub. Jestem piłkarzem zespołu, w którym wymagania są ogromne. Niedługo gramy przecież w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, chcę się do tych spotkań, jak i całej rundy, solidnie przygotować. Trenerzy klubowi rozpisali mi specjalny plan treningów na czas, w którym byłem poza ich opieką. Pokazałem go Tomkowi, on to delikatnie skorygował, bo był dla mnie zbyt delikatny. Potrzebowałem mocniejszych zajęć.

W tym tygodniu zaczynasz przygotowania z drużyną. Kto w twojej karierze robił najcięższe okresy przygotowawcze? Jacek Zieliński, Serhij Rebrow czy Mariusz Rumak?

- Żaden z nich. Najtrudniejsze były początki, gdy przeskakiwałem z piłki młodzieżowej do seniorskiej. Teraz organizm jest przyzwyczajony do dużego wysiłku, kiedyś tak nie było, więc jeśli mam sięgnąć pamięcią do najcięższych okresów przygotowawczych, muszę wspomnieć Libora Palę. U niego w trakcie zajęć niektórzy wymiotowali, wycierali twarz i biegli dalej. Teraz też na pewno nie będzie łatwo, przede mną ciężkie tygodnie, z dużymi obciążeniami treningowymi. Dla mnie o tyle kluczowe, że poprzednia runda była, jaka była. Wiem też, że podstawa treningowa wykonana w Warszawie pozwoli mi wejść dobrze w przygotowania w klubie i przetrwać ten czas bez przeciążania mięśni i stawów.

W ostatnim roku działo się w twojej karierze dużo niedobrego.

- Na wiosnę doznałem poważnej kontuzji, złamałem kość. Jestem jednak takim człowiekiem, że z każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, staram się wyciągać jak najwięcej pozytywnego. Gdy opakowali mi już nogę w gips, starałem się patrzeć w przyszłość. Nie zadręczałem się, ale dwa razy dziennie trenowałem, żeby jak najszybciej wrócić do grania. Po złamaniu nie ma już śladu.

Ktoś musiał cię mocno skasować, że aż złamał ci kość strzałkową.

- Chciałem zabrać piłkę pod siebie, ale przeciwnik wjechał we mnie wślizgiem. Noga postawna zawinęła się pode mnie i było po sprawie. Nie bolało szczególnie mocno, pewnie adrenalina robiła swoje, ale w nodze poczułem chrupnięcie. Od razu wiedziałem, że jest lipa. Zresztą koledzy z drużyny też wiedzieli jeszcze na boisku, że jest słabo, bo zostałem zniesiony do szatni. Od razu ze stadionu pojechałem do kliniki na badania, potwierdziły się najgorsze przypuszczenia.

Załamałeś się po usłyszeniu diagnozy?

- Może się nie załamałem, ale w oczach łzy się pojawiły. Pomyślałem, że cała praca, jaką wykonałem wcześniej, poszła na marne i przez kolejne pół roku będę musiał zapieprzać, żeby wrócić na boisko. Później wziąłem się w garść, moim celem był jak najszybszy powrót. Mogło dojść do tego szybciej, ale sztab medyczny mocno mnie hamował. Nie chciał, żeby powrót nastąpił zbyt szybko.

Miałeś chwile zwątpienia?

- Nigdy. Wiedziałem, że czekają mnie miesiące mozolnej pracy bez gry w piłkę, ale zniosłem to dobrze. Pewnie dlatego, że w przeszłości przytrafiła mi się jeszcze poważniejsza kontuzja. Też złamałem nogę, ale wtedy konieczne było przeprowadzenie operacji. Tym razem udało się dojść do siebie bez zabiegu. Gdy przychodziło mi na myśl, ile jeszcze zostało czasu do powrotu do piłki, trenowałem jeszcze mocniej, żeby ten okres skrócić.

I rzeczywiście wróciłeś szybciej, w październiku, co nie odbiło się pozytywnie na twoim zdrowiu.

- Po dwóch tygodniach treningów z drużyną znów odczuwałem dyskomfort w kontuzjowanej nodze. Przeciążyłem ją. Dostałem kolejny tydzień wolnego.

Gdy schodziłeś z boiska, miałeś taką minę, że niektórzy bali się do ciebie podejść.

- Chciałem grać, a jeśli nie mogłem tego robić, byłem zły. Organizmu się po prostu nie oszuka, kontuzja była poważna, a przerwa w grze długa. A co do miny -czasem po prostu tak wyglądam. Gdy ktoś, kto mnie nie zna, popatrzy na mnie z boku, może pomyśleć, że jestem nieprzyjemnym gościem. Ale kto mnie poznał, ten wie, że jest inaczej.

Wiesz, co mówiło się w Polsce po twoim ponownym powrocie, już w listopadzie, gdy w niecałe 15 minut zaliczyłeś bardzo dobry występ?

Pojęcia nie mam.

Mateusz Borek powiedział: – Byłem zachwycony Teodorczykiem. W jego wyborach, sposobie poruszania się, pewności siebie nie było widać, że to była ciężka kontuzja. Wrócił taki Teodorczyk, jak przed kontuzją. Koniec cytatu. W sumie miłe.

- Jasne, że miłe, nie słyszałem tego wcześniej. Właśnie po to przychodzę dwa razy dziennie ćwiczyć, żeby później zapracować na takie słowa. Ale też po to, żeby fizycznie czuć się dobrze na boisku. Gdy po tak długiej pauzie wchodzi się na 15 czy 20 minut, ma się moc, żeby szarpnąć, pokazać z dobrej strony. Po półrocznej przerwie zapału nie mogło być na więcej, na cały mecz. Dlatego trener wprowadzał mnie stopniowo.

Pod koniec 2015 roku zagrałeś w kilku meczach, zdobyłeś dwa gole. Zaliczyłeś też debiut w Lidze Mistrzów. W Polsce byłeś chwalony za te epizody, ale wiem, że nie jesteś do końca zadowolony z tego okresu. Na przykład po debiucie w LM, widziałem to w Porto na własne oczy, przez strefę dla dziennikarzy przemknąłeś zdenerwowany niemal sprintem.

- W klubie mocno mnie hamowano, mimo że wszystko wyglądało już dobrze, lekarze nie chcieli zbyt szybko dać mi możliwość grania dłuższych fragmentów, żeby nie spowodować nawrotu kontuzji. Nie do końca mi to odpowiadało, ale cóż, nad cierpliwością też trzeba pracować. Wiadomo, do końca rundy zostało wtedy niewiele meczów, chciałem z końcówki jesieni wynieść jak najwięcej. Taki już po prostu jestem, że mam duże ambicje i chcę jak najwięcej. Trener widział, jak bardzo mi zależy, więc dał mi szansę pokazania się w Lidze Mistrzów.

Jeśli jesteś zdrowy i w stu procentach gotowy, czas w końcu udowodnić, że jesteś odpowiednią osobą do gry w pierwszym składzie Dynama.

- Nic nie muszę nikomu udowadniać. Jedyne, co muszę, to żyć w zgodzie sam ze sobą. Wiem, że jeśli odpowiednio przepracuję okres przygotowawczy, trener da mi szansę, a ja ją wykorzystam. Rozmawiałem z nim, dokładnie wiem, czego ode mnie oczekuje. Zresztą jeszcze przed tą nieszczęsną kontuzją, gdy dostawałem od niego szanse, wyciskałem z nich maksa.

Przecież nie byłeś zadowolony z tego, ile grałeś przed złamaniem nogi.

- Może nie z tego, ile grałem, a ile wykręcałem z tych występów. Ale to jest Dynamo Kijów, panuje tu gigantyczna rywalizacja, po trzech zawodników stoi w kolejce do grania na każdej pozycji. Dzisiaj musisz pokazać coś w 15 minut, żeby jutro dostać szansę od początku.

Gdybyś miał wskazać przyczyny, dlaczego przed kontuzją nie udało się wywalczyć miejsca w pierwszym składzie, poza dużą rywalizacją, co by to było?

- Jeżeli napastnik przychodzi do klubu w piątej kolejce, jak miało to miejsce w moim przypadku, a inny piłkarz zatrudniony w drużynie na tej pozycji po pięciu kolejkach ma sześć bramek na koncie, trudno sobie wyobrazić, że trener zacznie stawiać na mnie, bo kupiono mnie za kilka milionów. Przynajmniej nie tak postępuje się w normalnych klubach. Dostawałem okazje pokazania się, bo Artem Kravets też musiał czasem odpocząć. Ale gdy grał, robił to dobrze. Tylko w Polsce jest tak, że gdy sprowadza się nowego piłkarza, musi grać z zasady.

Miałeś w ogóle kiedykolwiek myśl, że transfer do Kijowa był błędem?
- Nigdy.

Profesjonalizm.

- Stuprocentowy! Wszystko, co zastałem w Kijowie, zaskoczyło mnie niesamowicie na plus. Nawet sobie nie wyobrażałem, w jak świetnych warunkach przyjdzie mi pracować.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×