Stawiam dziś tezę, że Adam Nawałka, trener roku w plebiscycie "Piłki Nożnej" (a wcześniej "Przeglądu Sportowego" i TVP) zdobywa uznanie, bo potrafi wykorzystać sprzyjające - jak na razie - okoliczności. A że są sprzyjające, chyba nie ma wątpliwości. Mamy prawdopodobnie najlepszą kadrę od lat 80. I to jest spora sensacja, bo jednak poprzednik Nawałki, Waldemar Fornalik, nie miał nawet ułamka jego luksusów. Ani tyle czasu, ani też piłkarzy w tak dobrym momencie ich karier.
Jasne - sprzyjające okoliczności to nie wszystko. Być może Franciszek Smuda by ich nie wykorzystał? Nawałka świetnie poradził sobie z tym, co miał, choć po kilku pierwszych miesiącach pracy z kadrą jego przyszłość wyglądała gorzej niż źle. Z perspektywy czasu łatwo powiedzieć, że to był plan, ale lepiej pewne sprawy przemilczeć, bo przecież głosów wzywających do zwolnienia Nawałki "zanim jego wizja się rozprzestrzeni" było sporo. I trudno dziś wskazać specjalistów, którzy mówili: "Zostawcie selekcjonera, bo widać, że ta wizja ma przed sobą przyszłość". I gdyby Zbigniew Boniek, prezes PZPN, zwolnił selekcjonera przed rozpoczęciem eliminacji do Euro 2016, prawie nikt nie kiwnąłby palcem w obronie Nawałki.
Sukces Nawałki to także sukces Bońka, który zachował zimną krew, a nawet mógł mieć wpływ na pewne decyzje selekcjonera. "Zibi" czuje futbol i często potrafi postawić trafną diagnozę.
Dobrym przykładem jest uczynienie kapitanem drużyny Roberta Lewandowskiego. Wielokrotnie pisałem, że zwycięzcą zostanie ten selekcjoner, który będzie umiał wykorzystać śmiercionośną broń, jaką jest fenomenalny napastnik. Do tej pory nikomu się to nie udało. Na Lewandowskiego kibice nawet gwizdali, zarzucano mu, że strzela gole tylko w klubie, gdzie zarabia duże pieniądze. Nawałka to zmienił. Rację miał Boniek, gdy mówił, że powierzenie Robertowi opaski kapitana było kluczowe.
30 lat temu w eliminacjach mundialu 1986 roku po 3 spotkaniach Polska miała na koncie wygraną z Grecją, remis z Albanią i porażkę z Belgią. Gdybyśmy wtedy przegrali wyjazdowe spotkanie z Grecją, moglibyśmy pożegnać się z marzeniami o awansie. Wtedy Antoni Piechniczek po raz pierwszy oddał opaskę kapitańską Bońkowi i przywrócił go do ataku. Nagle zobaczyliśmy zupełnie inny zespół. Podobnie stało się z Lewandowskim.
Po pierwsze - został obarczony większą odpowiedzialnością. Po drugie - taktyka. Nawałka zrezygnował z poszukiwania "dziesiątki". Skoro nie mamy zawodnika na europejskim poziomie, po co szukać go na siłę? Selekcjoner dorzucił z czasem do duetu z Lewandowskim Arkadiusza Milika i otrzymaliśmy atak na miarę naszych marzeń. Najlepszy reprezentacyjny duet w Europie.
Zasługa Nawałki w sprawie Milika jest bezsprzeczna. To był jego plan. Powołał zawodnika na mecz z Gibraltarem mimo ogromnej krytyki ze strony sporej grupy dziennikarzy. Trener zabrał najlepszego zawodnika z kadry Marcina Dorny (możliwe, że ta właśnie dlatego nie awansowała na igrzyska do Rio de Janeiro), a zyskał piłkarza, który nie miał żadnego wpływu na wynik w tym meczu. Potrzebował powołania do pierwszej reprezentacji właśnie w tym momencie, by potem tak kapitalnie zagrać w spotkaniu z Niemcami.
Moment jest tu ważny. Przecież Fornalik też stawiał na Milika. To u tego selekcjonera młody piłkarz rozegrał 6 spotkań. Tyle że z czasem euforia związana z nim opadła, a jego przygodę z Bundesligą można określić tylko słowem "rozczarowanie". I nagle zawodnik przeszedł do Ajaksu Amsterdam, gdzie sporo w niego zainwestowano. Piłkarzem zajął się osobiście Dennis Bergkamp, w przeszłości jeden z najlepszych napastników świata.
Narodziny duetu Lewandowski – Milik wiązały się bezpośrednio z osłabieniem pozycji Kuby Błaszczykowskiego. Początkowo sprawa rozwiązała się sama, bo skrzydłowy miał kontuzję. Ale z czasem Nawałka poinformował go, że Lewandowski pozostanie kapitanem. To wywołało bardzo nerwową reakcję ze strony zawodnika Borussii. W jego autoryzowanej biografii ta decyzja Nawałki jest bardzo ostro krytykowana.
Osobiście byłem zwolennikiem drogi środka, czyli opaski dla Kamila Glika. Ale rację miał selekcjoner. Pokazał, że ma siłę i żelazną konsekwencję. W tym momencie było to o tyle ważne, że Lewandowski właśnie wchodził na "poziom kosmiczny", stawał się zawodnikiem najściślejszej światowej elity, zaczynał znajdować się na tej samej orbicie, po której krążą Messi, Ronaldo, Suarez, Neymar czy Ibrahimović.
I potem kolejny cios w Błaszczykowskiego - nawet po powrocie do kadry jego pozycja została zmarginalizowana. Moim zdaniem jak najbardziej słusznie. Za głoszenie teorii o zawłaszczaniu drużyny przez Kubę, obrywało mi się od jego zwolenników. Kadra Kuby była przewidywalna, gra toczyła się jedną stroną, lewa była bezużyteczna. Dziś nie brzmi to już jak herezja, prawda? Nawałka ma w tej zmianie sposobu gry ogromną zasługę. Ale też ma możliwości.
Choćby dlatego, że jego poprzednik, Fornalik, zaryzykował i postawił na Grzegorza Krychowiaka w środku pomocy i Glika na środku obrony. Zapłacił za to, bo Krychowiak nie był wtedy wystarczająco doświadczony. Przecież mecz z Ukrainą (1:3), który był początkiem końca drużyny Fornalika, przegraliśmy właśnie dlatego, że nasi środkowi pomocnicy zostali w środku pola sterroryzowani przez Ukraińców.
Krychowiak był wciąż obiecującym zawodnikiem, ale w duecie z Danielem Łukasikiem nie miał żadnych szans z agresywnymi i wściekłymi Ukraińcami. Zabrakło wtedy Eugena Polanskiego. Zresztą doskonale wiedział o tym Nawałka, bo przecież potem starał się bardzo, by Polanski w jego kadrze grał.
Oczywiście to nie tylko kwestia ustawienia: Glik i Krychowiak zaczęli także po prostu lepiej grać. Jeśli dorzucimy Milika... to już zupełnie inaczej można ułożyć zespół.
Nawałka wiele też zrobił, by scalić zespół. Fornalik nie uważał, żeby różne zabawy integracyjne miały znaczenie. Kadra to nie klub. Kilka dni to za mało, by wszystko perfekcyjnie zorganizować w obszarze taktyki. Jeśli masz topowych zawodników, to będą wiedzieli jak zagrać. Ważniejsze jest, żeby stanowili zespół. I to się udało.
Podoba mi się, że Nawałka zaryzykował i postawił w pewnym momencie jednoznacznie na Łukasza Fabiańskiego. Wielu uważa, że Wojciech Szczęsny jest dziś lepszym bramkarzem. Zgadzam się z tym, że ma możliwości, by być najlepszym bramkarzem w historii polskiej piłki. Ale problem jest taki, że Szczęsny jest dużym dzieckiem. Jest jak tykająca bomba zegarowa, która może wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Na przykład w 90. minucie ważnego meczu. Fabiański jest "bezpieczniejszy".
Poza tym zaufanie selekcjonera i zmarginalizowanie Kuby pozwoliły osiągnąć świetną formę Kamilowi Grosickiemu. Sporo zawdzięcza mu Łukasz Piszczek, który wrócił do wielkiej formy po kontuzji, w znacznym stopniu dzięki zaufaniu selekcjonera (choć też trochę dlatego, że faworyt Nawałki, Paweł Olkowski, jest daleko od "international level").
Bardzo szczęśliwe było spotkanie z Niemcami w Warszawie (2:0), ale świetna gra Polaków w drugim meczu z Niemcami, we Frankfurcie, to w znacznym stopniu zasługa innowacyjności selekcjonera. Dziś można wskazywać, że piłkarze popełniali błędy na prawej flance, że Milik nie rozumiał się z Piszczkiem i tak dalej. Ale kiedy stworzyliśmy tyle okazji z drużyną takiego formatu? Bo sami Niemcy mówili, że grali jak w Brazylii w 2014 roku. Takie mecze, nawet jeśli przegrane, dają kolejny pozytywny impuls. Uświadamiają zawodnikom, że dziś są w stanie walczyć z najlepszymi.
Od lat marzymy o tym, żeby podczas dużego turnieju piłkarskiego wyjść z grupy. Myślę, że ten zespół stać nawet na coś więcej. Bardzo możliwe, że bez Nawałki nie byłoby tego sukcesu. Doskonale zrozumiał, kiedy interweniować, kiedy nie przeszkadzać, kiedy podjąć radykalne kroki. Pokazał wizję i niezależność osądu. Ale też musimy mieć świadomość, że żaden selekcjoner od ponad 20 lat nie miał "takiego rozdania". I o tym też pamiętajmy, zanim napiszemy kolejny odcinek patetycznego eposu.
Czytaj więcej tekstów Marka Wawrzynowskiego --->
Zobacz wideo: Radoslav Latal: Zrobimy wszystko, by utrzymać pozycję lidera
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.