Dariusz Marzec: Ekstraklasa zmieni całe społeczeństwo

Materiały prasowe
Materiały prasowe

- Jesteśmy coraz mocniejsi, z czasem nasze drużyny będą grały w Lidze Mistrzów - mówi Dariusz Marzec. Prezes Ekstraklasy S.A. zdradza jak nasza liga chce wykonać wielki skok i na czym polega kluczowy projekt polskiego futbolu - certyfikacja Akademii.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Trzy lata temu nikt nie miał pojęcia o szkoleniu młodzieży, a nagle okazuje, że certyfikacja Akademii jest sztandarowym projektem Ekstraklasy. Skąd wzięła się ta świadomość wśród szefów klubów?

Dariusz Marzec: Kiedy odbywałem pierwsze rozmowy jako kandydat na szefa Ekstraklasy rok temu, już wiedzieliśmy, że jednym z naszych priorytetów będzie budowanie akademii piłkarskich w oparciu o certyfikację.
Do tego doszło moje wewnętrzne przekonanie i doświadczenie życiowe, że nie ma dróg na skróty. Krótkoterminowe plany nie dają efektu w przyszłości. Na czym polega długofalowość w akademiach piłkarskich? Jeśli bierzemy zawodnika 4-, 5-letniego, to dopiero po kilkunastu latach można określić, czy zostanie dobrym, profesjonalnym piłkarzem. Poza tym dzięki temu, że kluby inwestują w tzw. grupy nieselekcyjne, jak piłkarskie przedszkola…

…zarabiamy więcej, bo to działanie czysto komercyjne.

- Nie zgodzę się. Kiedyś w Lechu Poznań i Legii Warszawa szybko rozstawano się z dziećmi w akademiach. A z kolei rodzicom zależało, żeby dzieci wychowywały się przez sport. Na szczęście coraz więcej klubów widzi, że młodzież chce bawić się piłką i to z czasem przyniesie korzyści społeczeństwu. Teraz najpopularniejsze sporty to bieganie i jazda na rowerze, ale to są sporty indywidualne. Przy dzisiejszym trybie życia ludzie nie zawsze mają możliwości spotkania się towarzysko. Ktoś pracuje na pierwszą zmianę, ktoś na drugą, ktoś inny ma delegację. Poza tym luka w systemie szkolenia, która powstała, doprowadziła do tego, że my jako społeczeństwo nie do końca rozumiemy sport, w którym raz się wygrywa, a raz przegrywa. Stąd też biorą się tzw. kibice sukcesu. Czyli jak wygrywamy, jest pełny stadion, jak przegrywamy, jest pół stadionu.

To chyba naturalne zjawisko.

- Patrzymy między innymi za zachodnią granicę, na Niemcy. Tam ponad 66 procent osób uważa, że klub piłkarski to najlepsze miejsce na integrację środowiska lokalnego, więc przychodzą na mecz spotkać się ze znajomymi, spędzić czas z rodziną.

Ale ta różnica jest od 100 lat, więc to nie jest zmiana ostatnia. Na Pogoń Lwów czy Cracovię w latach 20., a więc latach ich świetności, przychodziło po 5 tysięcy ludzi i było to odnotowywane w prasie jako wydarzenie. Mniej więcej w tym samym czasie na mecze Schalke przychodziło po 30 tysięcy ludzi.

-
Naród ma cechy społeczeństwa obywatelskiego albo nie. Według badań przeprowadzonych w Polsce jednostka myśli kategoriami "ja", a nie myśli kategoriami "my", czyli co jest dobre dla większej grupy.

Ale jak futbol może to zmienić?

- Właśnie poprzez stworzenie w klubach piłkarskich wspomnianych grup nieselekcyjnych, czyli grup dzieci w wieku od 3-11 roku życia, które uczą jak współpracować w zespole, uczą się zabawy, grania wspólnie do jednej bramki. To wszystko w bardzo dobrej, radosnej atmosferze. To jest proces budowania pewnego rodzaju postaw, nauki myślenia kategoriami zespołowymi, budowania relacji właśnie poprzez sport. Potem dzieci wychowane w akademiach i ich rodzice zaczynają przychodzić na mecze. Pierwsze statystyki pokazują, że takie myślenie ma sens. Nawet gdy Lech Poznań przegrywał seryjnie w tym sezonie, średnia frekwencja przez 20 kolejek wzrosła o około tysiąc osób na mecz. A de facto powinno być odwrotnie. 2 lata temu Lech odważnie zainwestował w projekt piłkarskich przedszkoli, który rozrósł się do 1200 dzieci, i ta inwestycja już się zwróciła.

Dlaczego nie udało się nigdy wytworzyć mody na piłkę? Chodzi o obraz futbolu jako siedliska zadymiarzy i korupcji?

- Na pewno te dwa czynniki nie pomogły piłce klubowej w Polsce. W trakcie zmian systemowych różnie układały się poszczególne obszary i różnie się rozwijały. Kluby były nieefektywnie zarządzane, miały potężne długi, do tego doszła korupcja. To przełożyło się na brak zaufania wśród kibiców. Od paru lat mówi się, że w piłce nie ma pieniędzy. Postawiono więc na ciężką pracę, stworzono w PZPN dużo bardziej restrykcyjne kryteria przyznawania licencji. Bada się kilka razy w roku finansowy stan klubów Ekstraklasy. Przez cały czas ludzie z komisji licencyjnej pracują z klubami, żeby im pomóc. Dzięki temu nauczyły się one gospodarować sensownie pieniędzmi. Przez wiele lat kluby zamiast reagować entuzjastycznie na starcie ligi, martwiły się zbliżającym nowym sezonem. Wynikało to z tego, że nie spłaciły jeszcze należności za poprzedni i nie miały perspektyw na pozyskanie przyszłych źródeł finansowania zespołu. Dlatego trudno się dziwić, że nikt nie zajmował się młodzieżą. Trzeba było przetrwać.

Survival.

- Tak, nikt nie myślał perspektywicznie o tym, co będzie za 5, 10 lat. A jak nie mam pieniędzy na pierwszą drużynę, to jak myśleć o inwestycji długofalowej w młodzież. Projekty Legii i Lecha mają to do siebie, że się same finansują, co jest bardzo dużym osiągnięciem. My jako Ekstraklasa służymy klubom jako platforma wymiany wiedzy. Kluby chętnie dzielą się wiedzą, co pokazuje dojrzałość całej organizacji. Dzięki temu zyskujemy świadomość, również w dziedzinie szkolenia.

[nextpage]
Co ma pan na myśli?

- Choćby to, że zaczynają inaczej prowadzić zajęcia z młodzieżą, nie ma już tylko i wyłącznie nacisku na wynik.

Pozornie, bo wystarczy, że młodzieżowa Legia wygra z Lechem albo odwrotnie i już jest chwalenie się wynikiem na Twitterze. Wisła wrzuca zdjęcia trenera szalejącego z 13-latkami. A więc wytwarza się presja wyniku.

- Radość po sukcesie to jednak co innego. Chodzi nam raczej o to, by rozumieć różnicę między akademią a seniorskim sportem, różnicę między wynikiem indywidualnym a drużynowym. Inna sprawa jest taka, że kluby mają coraz większą świadomość, że nie powinno się eksploatować młodych zawodników, przeprowadzać zbyt szybko przez wszystkie szczeble. I w końcu trzecia rzecz to wychowanie przez sport. Nawet najlepsze akademie, jak Sporting czy Ajax, nie gwarantują, że chłopiec zostanie profesjonalistą, więc prowadzą edukację także w innych obszarach.

Futbol tworzący wartościowego członka społeczeństwa.

- Tak. Dokładnie! Jeśli połowa zespołu zostanie profesjonalnymi zawodnikami na różnych szczeblach, to druga połowa nie może zostać pozostawiona sama sobie. Zatem kluby muszą dbać o jak najwyższy poziom szeroko pojętej edukacji.

Po co właściwie jest certyfikacja Akademii, komu to jest potrzebne?

- Certyfikacja jest po to, by działać skutecznie i skracać dystans do tych, którzy robią to najlepiej. Zamiast szukać rozwiązań od zera, popełniać błędy, bierzemy najlepsze rozwiązania wypracowane przez lata na zachodzie. Poza tym nie chcemy doprowadzić do takiej sytuacji, gdzie dwa kluby rozpoczęły działania w kierunku zaawansowanego szkolenia młodzieży, a reszta nie, bo to by prowadziło do rozwarstwiania ligi. Nam chodzi o to, by liga była konkurencyjna, więc budujemy system, w którym każdy ma dostęp do konkretnej wiedzy.

Częstym argumentem jest: niech kluby same zajmą się szkoleniem.

- Tyle że jeśli część klubów nie będzie się do tego stosowała, to grupa selekcyjna będzie zbyt mała. Poza tym ma to także wpływ na kadrę narodową. Przecież właśnie mistrzowie świata Niemcy zbudowali kadrę narodową na bazie akademii klubowych. Najpierw musimy dogonić najlepszych, żeby potem z nimi rywalizować. Już teraz zastanawiamy się, co możemy zrobić, żeby zdystansować innych. Myślę, że grupy nieselekcyjne i praca nad ogólnym rozwojem młodzieży stanowią najważniejszą część planu.

Jednak certyfikacja to góra piramidy. To nie obejmuje Kańczugi, Stalowej Woli, Otwocka.

- Ale z czasem może objąć. Był Lech i Legia, potem Zagłębie Lubin, teraz Pogoń Szczecin, Cracovia Kraków. To działanie się rozprzestrzenia. Polskie przykłady działają na wyobraźnię silniej niż zagraniczne. To co prezentują Legia Warszawa, Zagłębie Lubin, Lech Poznań to były strzały w dziesiątkę, jeśli chodzi o przekonywanie pozostałych klubów do rozwoju rodzinnych akademii podczas spotkania Ekstraklasy 25 listopada zeszłego roku.

OK, ale pan pokazuje duże kluby, które oddziałują na mniejsze. Wystarczy jednak spojrzeć na mapę, by zobaczyć, że są ogromne obszary bez dużej piłki: Podkarpacie, Warmia i Mazury, Polska centralna, środkowa część Pomorza. Tam nie ma oddziaływania "dużych graczy".

- Wkrótce zespoły z Rzeszowa będą mogły pojechać do Krakowa czy do Kielc, żeby zobaczyć jak ten mechanizm piłkarskiej akademii funkcjonuje i wdrożyć go u siebie. Na to potrzeba cierpliwości i konsekwencji. To, że mamy umowę mediową na cztery lata, a nie np. na jeden rok, dało możliwość pracy u podstaw. Kolejne pytanie: co zrobić, by mniejsze kluby zainteresowały się projektem.

To kwestia organizacji, ale u podstaw sukcesu systemów belgijskich czy szwajcarskich leży doskonała edukacja trenerów.

- To nie leży już w naszych kompetencjach.

W lipcu mówił pan w wywiadzie dla Piłki Nożnej: "wypełniamy 38 procent trybun, a chcemy wypełnić 80". To brzmi jak marzenia radzieckich i amerykańskich inżynierów z lat 50., o locie w kosmos.

- Zostając prezesem Ekstraklasy, liczyłem na 25-procentowy wzrost w skali sezonu przez kilka lat z rzędu. Gdy patrzymy na Niemcy, gdzie zapełnienie jest 94-procentowe, widzimy, że to jest możliwe. Trzeba budować ligę w trzech obszarach - a więc podniesienie jakości sportu, podniesienie jakości dnia meczowego oraz podniesienie poziomu komunikacji. Wszystko razem ma nam przynieść realizację celu. Na koniec wakacji mieliśmy plus 25 procent wzrostu frekwencji sezon do sezonu. A zatem takie założenie jest realne. Jeśli od początku powiemy, że się nie da, to na starcie pozbawimy się szansy na realizację celu. My mówimy, że się da i walczymy.

[nextpage]
Czyli porywacie się z motyką na słońce i zobaczymy, co z tego wyniknie?

- Dlaczego? Przecież to pan sam mówił, że trzy lata temu nie było m.in. myślenia o akademiach. A teraz jest. Najważniejsze jest wyznaczanie celu i praca nad realizacją. To podstawowe działanie biznesowe.

Ale wracając do wzrostu frekwencji…

- W wakacje osiągnęliśmy zakładany wzrost, czasem ta dynamika słabnie, ale wszystko przed nami. Mamy tak atrakcyjną sytuację w lidze, że ostatni zespół jeszcze ma szansę wejść do pierwszej ósemki w tabeli. A do tego jest jeszcze runda finałowa. Z pewnością pomoże nam w tym także EURO 2016 i kadra, która napędzi koniunkturę. Do tego wspomniane grupy nieselekcyjne (przedszkola i szkoły piłkarskie przy klubach). Jeśli wprowadzi je większość klubów, zaobserwujemy z pewnością także przełożenie na wzrost frekwencji w niedługim czasie.

Są nowe stadiony, to naturalne.

- Nie do końca. Ktoś może powiedzieć: "Górnik Zabrze otworzy dodatkową nową część stadionu, więc wam rośnie frekwencja". A okazuje się, że frekwencja wzrosła w przypadku czternastu z szesnastu zespołów, nie tylko na nowych stadionach.

Czyli poza Śląskiem Wrocław i Lechią Gdańsk wszyscy poszli w górę.

- Kolejna sprawa to poziom sportowy. Niedawno oglądałem mecz Liverpoolu z Manchesterem United i gdyby w Polsce odbyło się takie spotkanie, ludzie mówiliby, że bolą zęby i nie da się tego oglądać.

Chyba wchodzimy na bardzo grząski grunt. Inne tempo gry… wszystko inne.

- Jasne, ale nasz poziom też rośnie, co pokazują statystyki, np. celnych podań. Cztery mecze ostatniej 21. kolejki były bardzo interesujące.

To pan mówił o prezesie firmy, który przychodzi, kreśli wielkie wizje, buduje obraz sukcesu, a potem wszystko upada jak domek z kart. Nas weryfikują europejskie puchary. Ok., jesteśmy w tym lepsi niż Anglicy, w tym lepsi niż Włosi, a w tym lepsi niż Niemcy. Ale gdy dochodzi do zderzenia z zespołem z Czech, okazuje się, że jesteśmy gorsi w grze w piłkę.

- Czesi mają dwie, trzy silne drużyny, my chcemy zbudować całą silną ligę. Teraz pojawił się Piast Gliwice, który piłkarsko i organizacyjnie robi realną konkurencję. Myślę, że wzrost znaczenia naszych drużyn w Europie powinien być kwestią czasu.

Ale na razie ostatnim w miarę dobrym polskim klubem w pucharach była Wisła w sezonie 2002/03, czyli 13 lat temu.

- Myślę, że dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Europy to już jest postęp. I będzie szło coraz lepiej, a z czasem awansujemy do Ligi Mistrzów. Jestem optymistą, bo mamy coraz lepsze ku temu podstawy. Jeszcze dwa lata temu jedynie trzy kluby były rentowne. Dziś jest to siedem klubów, które się nie zadłużają. Jeśli uda się zrealizować cel frekwencyjny, mielibyśmy w systemie finansowym Ekstraklasy ok. 70 milionów złotych więcej.

Ale bez gwiazd tego się moim zdaniem nie zrealizuje.

- To musi być praca zespołowa, pan również może zaprosić za pośrednictwem swojego portalu kibiców, a kluby z wpływów z biletów kupią gwiazdy.

Czyli kupcie bilety do teatru, to my ściągniemy aktorów. Tak to nie działa, to jakaś forma „crowdfundingu”.

- To uproszczenie. To się musi wydarzyć w czasie. Jeśli kibice chodzą jedynie na trzy, w ich ocenie najciekawsze mecze w rundzie, to klubów nie będzie stać na zakup gwiazd europejskiego czy światowego formatu na boiskach Ekstraklasy jeszcze przez długi czas. Duża część budżetu musi się opierać na dochodach z dnia meczowego: biletach, cateringu, gadżetach, koszulkach i tak dalej. Dziś te wpływy są zbyt małe.

Czyli winą czytelników jest to, że gazeta się nie sprzedaje?

- Nie mówimy tu o winie. Pokazuję, że to wspólne wyzwanie. Piłkarzy, klubów, kibiców, miast i nasze. Z dni meczowych kluby mogą mieć dochód o 70 milionów złotych większy. Z transferów polskie kluby mają 62 miliony przychodów w lidze na sezon. A na przykład Belgia w ciągu 8 lat od wprowadzenia certyfikacji Akademii pomnożyła z tego tytułu przychody siedmiokrotnie, to proszę o tym pomyśleć. Nawet jeśli w Polsce przyjmiemy ostrożny wariant, czyli połowę belgijskiego sukcesu, wtedy będziemy mogli pozwolić sobie na gwiazdy. Ale do tego musimy wykonać pracę u podstaw, wzmocnić system szkolenia młodzieży, żeby nasi polscy piłkarze byli w najbliższej przyszłości po prostu lepsi.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Komentarze (0)