Czytaj w "PN". Liga Mistrzów po polsku. Gdzie jest Cavenaghi?

- Na pytanie, gdzie jest ta Legia, odpowiadam: w Lidze Mistrzów – to Dariusz Szpakowski w sierpniu 1995 po awansie warszawian do fazy grupowej. Przez lata Michał Probierz jako dzwonek w komórce ustawiony miał hymn LM. To świadczy o tęsknocie.

(...)

Otwieraj te bramki!

Na koniec wróćmy jeszcze raz do Moskwy. Wojciech Kowalewski przez kilka lat był bramkarzem Spartaka. Jesienią 2006 roku mistrzowie Rosji grali w grupie z Bayernem, Sportingiem i Interem. Lekko nie było. Choćby mecz z włoską ekipą, naszpikowaną gwiazdami - ulio Cesarem, Figo, Zanettim, Ibrahimoviciem, Maiconem, Stankoviciem, to był dream team!

- I na spotkanie z taką drużyną wyruszyliśmy autokarem z naszej podmoskiewskiej bazy - opowiada Kowalewski. - Uprzedzam, to będzie historia wręcz kinowa, nie wiem, czy w historii Ligi Mistrzów zdarzyła się podobna. Ale po kolei. Wydawało się że zapas czasowy do pierwszego gwizdka mamy odpowiedni, nawet uwzględniając moskiewskie korki. A jednak czas leciał nieubłaganie, my posuwaliśmy się bardzo wolno lub wręcz staliśmy w miejscu. Byliśmy przy stacji metra, więc zapadła decyzja, że przesiadamy się do pociągu, bo to ostatnia szansa. Pędzimy przez ulicę w dresach Spartaka, z torbami, ludzie się zatrzymują, samochody hamują i trąbią. Pierwszy wpadam na stację metra, a tam bramki.

- Biletów oczywiście nie mamy. Milicjant mnie ujrzał, zrobił kwadratowe oczy i pyta się: - Wojciech, co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś na stadionie? Ja na to: – Właśnie jadę! Otwieraj bramki, bo za mną biegnie cała ekipa. W końcu wpakowaliśmy się z kibicami do pociągu. Droga na Łużniki przewiduje jedną przesiadkę i zmianę linii. No i podczas przesiadki... zgubiliśmy Fernando Cavenaghiego, naszego napastnika. W końcu wysiedliśmy z metra, ale do stadionu było jeszcze ze trzy kilometry. Zaczęły się telefony i przyjechały po nas busy.

- Zdążyliśmy. Protokół UEFA przewiduje, by być półtorej godziny przed zawodami na obiekcie, my byliśmy 50 minut. Inter już był po rozgrzewce, my wpadliśmy cali spoceni. Zjawił się także Cavenaghi, którego przyprowadzili kibice Spartaka... Byliśmy zmęczeni, ale też mocno zagrzani. A tu już w trzydziestej sekundzie Julio Cruz wpakował mi bramkę: 0:1, i tak się skończyło... Zostawiony po drodze autokar dotarł w końcu na Łużniki kwadrans przed końcem meczu.

Wygląda na to, że Liga Mistrzów jest tak fajną imprezą, że nawet choćby metrem, byle się jednak polskiej drużynie, po 20 latach przerwy, udało na nią dojechać.

Zbigniew Mucha, Przemysław Pawlak

Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna"! Od wtorku w kioskach!

Czytaj więcej w "PN"

Anglia: Mourinho jeszcze w lutym zastąpi Van Gaala?

Jedenastka weekendu 22. kolejki Ekstraklasy wg. PN

Niemcy: "Trenowanie Lewandowskiego to dla mnie zaszczyt"

Komentarze (0)