Bajka bez happy endu. Armand Ella Ken odchodzi z Sandecji. "Za bardzo kombinował"

Przyleciał do Polski końcem 2014 z łatką wielkiego talentu i wychowanka FC Barcelony. Miał być gwiazdą Sandecji Nowy Sącz, ale nie zagra już dla tego klubu. Kontrakt z kameruńskim skrzydłowym został rozwiązany.

Krzysztof Niedzielan
Krzysztof Niedzielan

Najpierw zsyłka do rezerw i w finale wcześniejsze zakończenie współpracy. Armand Ella Ken żegna się z zespołem biało-czarnych, choć miał tu być do końca roku. - Nie chce tu zostać i grać w IV lidze, więc odchodzi. Kontrakt został dziś rozwiązany i Ella jest już wolnym zawodnikiem. Sprawę załatwiliśmy polubownie - wyjaśnia dyrektor Sandecji Paweł Cieślicki, który stał za sprowadzeniem zawodnika do Nowego Sącza.

Jeszcze przed przeniesieniem 22-letniego skrzydłowego do drugiej drużyny było jasne, że chce zmienić otoczenie. Najpierw pojechał na testy do II-ligowego tureckiego klubu Karsiyaka SK. Następnie był sprawdzany przez norweskiego II-ligowca Levanger FK. - Po powrocie z testów zaczął się tu awanturować, w końcu sam napisał prośbę o rozwiązanie kontraktu. Zrezygnował z pieniędzy, które miał zarabiać do końca 2016 roku, żeby być wolnym zawodnikiem - dodaje Cieślicki.

Tym samym zakończył się nieudany podbój I ligi przez piłkarza stawiającego pierwsze kroki w szkółce słynnej FC Barcelony. Często przywoływana jest wypowiedź z 2009 roku ówczesnego koordynatora grup młodzieżowych w tym klubie. Albert Capellas widział w Elli przyszłego najlepszego piłkarza świata.

Talentu i piłkarskiego kunsztu nie można mu odmówić, ale miał też swoje braki. Przede wszystkim zdrowie. Przygoda z Barceloną zakończyła się kontuzją kolana, podobnego urazu nabawił się wiosną 2015 roku już w Sandecji Nowy Sącz. Przed przyjazdem do Polski nie zwojował Ukrainy, będąc zawodnikiem Karpat Lwów. Niewypałem okazało się też wypożyczenie do węgierskiego Kaposvari Rakoczi FC.

Kiedy początkiem listopada 2014 roku dołączył do sądeckiego I-ligowca, transfer traktowano jako sensację, a o Nowym Sączu zrobiło się głośno. Początek był obiecujący. Armand Ella Ken rozegrał 3 mecze, strzelił w nich 3 bramki. Robił różnicę. Wydawało się, że jeśli na wiosnę podtrzyma formę, transfer do Ekstraklasy będzie kwestią czasu.

Niestety okazało się, że bajka wcale nie jest taka piękna. Podczas zimowego okresu przygotowawczego Kameruńczyk często zgłaszał drobne urazy. Nie przepracował należycie tego czasu. Na wiosnę już tak nie błyszczał, by w meczu z Drutex-Bytovią Bytów nabawić się wspomnianej wcześniej kontuzji kolana. Wypadł na pół roku i wrócił do gry w listopadzie 2015 roku, znów na 3 mecze. Jego licznik zatrzymał się na 11 spotkaniach w I lidze i 3 golach. Nie tak miało być.

Wątłe zdrowie Elli to nie był jedyny problem. Doszło do absurdalnej sytuacji, kiedy przed wyjazdem do Bytowa zgłosił uraz i został w Nowym Sączu. Okazało się, że był zdolny do gry, ale przyjechali do niego goście i wolał z nimi zostać. Reszta drużyny nie mogła mu tego wybaczyć i w szatni nie był już mile widziany.

- To nawarstwiało się już od kilku miesięcy. Relacje między nim i innymi zawodnikami, atmosfera w szatni nie była najlepsza. Takie sygnały już dostawaliśmy od trenera Kasperczyka. Trzeba było zadziałać, ale daliśmy mu szansę i po zmianie szkoleniowca mógł się odbudować. Na pewno Armand jest dużym talentem, ale niestety trzeba mieć inną głowę. On sobie to musi sam poukładać. Zastanowić się, czy dalej chce grać w piłkę. Podczas pobytu w Nowym Sączu było za dużo kombinacji z jego strony. Jak tylko był mocniejszy trening, to Ella zgłaszał kontuzję. Potem sprawdzali go lekarze, masażyści i okazywało się, że wszystko jest w porządku - zakończył Paweł Cieślicki, dyrektor Sandecji.

#dziejesiewsporcie: bolesne podanie piłki
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×