Po derby madrileno, pora spojrzeć prawdzie w oczy. Zinedine Zidane nie jest Harrym Potterem.
"Ziozu" nie ukręcił głowy demonom dręczącym drużynę, która w Hiszpanii przegrała wszystkie najważniejsze mecze w tym sezonie. Skompromitowała się w starciu z Barceloną (0:4), poległa w Sewilli (2:3), w haniebny sposób odpadła z Pucharu Króla, poniosła porażkę w derbowym spotkaniu z Atletico przed własną publicznością.
Sezon jest już niemal stracony. Może go uratować jedynie cudowna seria w Lidze Mistrzów i sięgnięcie po 11 Puchar Europy w historii. Kibice wierzą w magiczną moc autora fantastycznego gola z finału w 2002 roku na Hampden Park. Ale bądźmy realistami. Zidane nie ma nadludzkiej mocy sprawczej i nie potrafi odczarować pogrążonej w kryzysie drużyny. Co więcej, w sobotę aureola spadła z jego głowy, a wraz z trafieniem Antoine Grizmanna usłyszał jasny komunikat: witamy na ławce trenerskiej Realu Madryt, gdzie - jak nigdzie indziej - śruby są poluzowane, a kibice nie uznają żadnych świętości. Gwizdali na Alfredo Di Stefano, gwizdali na Ferenca Puskasa, gwizdali na Raula, w sobotę gwizdali też na "Ziozu" i jego piłkarzy. Ale nikt nie śmiał wyjąć białej chusteczki. To byłoby irracjonalne.
Przeciwko Atletico Real zagrał tak, jak w najgorszych meczach pod wodzą Rafaela Beniteza. Bez pomysłu taktycznego, zaangażowania, skuteczności, z chaosem w obronie i brakiem kontroli nad wydarzeniami na boisku.
Od sześciu meczów w La Liga, Atleti skacze podkutym butem po swoim najgroźniejszym rywalu. To już szósty mecz z rzędu, kiedy drużyna Diego Simeone nie przegrywa. Nikt inny w La Liga nie potrafi tak zneutralizować potencjału Los Blancos, odebrać im sił witalnych, zniechęcić do gry i znokautować. Nawet Barcelona.
Akcja, po której Antoine Griezmann pokonal Keylora Navasa, była mistrzowską kontrą Rojiblancos. Gospodarze stali bezradnie i przyglądali się jak Filipe Luis (co za mecz Brazylijczyka z polskimi korzeniami!) inteligentnie wycofuje piłkę do najlepszego strzelca drużyny, a ten ucisza Santiago Bernabeu. Po pięciu meczach bez trafienia, cudowny chłopiec z Francji przełamał się i zanotował już 13 trafienie w tym sezonie. Jak wracać do formy to na Bernabeu, jak strzelać to Realowi. W mieście rządzi Atleti, a Griezman jest jego najgroźniejszym pistolero!
Zidane, dla którego terminarz był to tej pory łaskawy, stracił parasol ochronny, który roztoczyli nad nim kibice i hiszpański rozkład jazdy. Poza starciem w Lidze Mistrzów z Romą, do spotkania z Atletico, Zizou nie mierzył się z żadnym wymagającym rywalem.
Athletic Bilbao, który do tego miana mógł predystynować, przyjechał na Bernabeu skrajnie wystraszony i poległ 2:4. Na schody Francuz zaczął wchodzić w sobotę i przekonał się, że odmienienie gry pogrążonej w wewnętrznych kryzysach drużyny, to proces długotrwały i trudny.
Poza tym, kłodę pod nogi rzucił mu Cristiano Ronaldo. Portugalczyk rozgoryczony porażką z Atletico, powiedział, że gdyby wszyscy zawodnicy Realu prezentowali ten poziom co on, drużyna byłaby nie do pokonania. Dziennikarzy, którzy to słyszeli, zatkało. CR7 poszedł krok dalej i lekceważąco dał do zrozumienia, że rezerwowi Los Blancos to piłkarze słabi, niegodni występów obok niego. Monstrulane ego Ronaldo eksplodowało. To była wypowiedź haniebna, skrajnie kabotyńska i pozbawiona klasy.
Nic dziwnego, że Florentino Perez od dłuższego czasu myśli o sprzedaży swojej największej gwiazdy. Pożarów jakie wznieca Portugalczyk nie ugasi nawet jego skuteczność (22 gole w 26 meczach ligowych i 12 w 7 spotkaniach Champions League.
Sobotnie derby z Atletico, kibice Realu traktowali jako pierwszą weryfikację klasy trenerskiej Zinedine'a Zidane'a. Oczywiście nie ma sensu wyciągać daleko idących wniosków, ale pewne jest, że od czasów Rafaela Beniteza nic się w drużynie nie zmieniło. Ostatnie osiem tygodni to była gra pozorów, ogrywania kolejnych słabych rywali i żywienie się nadzieją przed ważniejszymi meczami.
Ostatnie wciąz jest aktualne.
Korespondencja z Madrytu
Mateusz Święcicki
Zobacz wideo: Zbigniew Boniek: wybór Infantino to fajna decyzja dla Polski
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.