Szymon Mierzyński: Duma za kilkaset tys. zł. Wisła tak machała szabelką, że trafiła samą siebie (felieton)

Schowalibyście dumę do kieszeni za 200, a nawet 500 tys. zł? Pewnie tak. Wisła Kraków jednak poszła w zaparte, myślała, że ogra Radosława Cierzniaka, a ostatecznie ograła samą siebie, nadszarpując nie tylko finanse, ale też wizerunek klubu.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski

Tę sprawę każdy kibic już zna, ale przypomnijmy: przez całą rundę jesienną 32-latek był numerem jeden w bramce Białej Gwiazdy, klub chciał go zatrzymać, jednak lepszą ofertę przedstawiła Legia. Później wszystko potoczyło się szybko. 30 stycznia ogłoszono podpisanie przez piłkarza umowy w Warszawie i... nagle zaliczył on taki zjazd formy sportowej, że wylądował w rezerwach - podobno decyzją trenera Tadeusza Pawłowskiego, który kilka dni wcześniej oznajmił na łamach mediów, że właśnie Radosław Cierzniak jest jego pierwszym wyborem między słupkami.

Rzekoma wola szkoleniowca Wisły została uwieczniona w oświadczeniu, które przekazano Izbie ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN. Sam Pawłowski nie miał jednak zamiaru firmować całej szopki swoim nazwiskiem i zakomunikował władzom klubu, że tej wersji przed organami związku nie potwierdzi. Efekt? 19 lutego, gdy w Warszawie odbywało się posiedzenie, został w trybie pilnym odesłany do Krakowa, by poprowadzić tam trening (takie przyczyny podano m. in. wiceprzewodniczącemu Izby, Piotrowi Ciszewskiemu), tymczasem tego dnia drużyna spod Wawelu trenowała już wcześniej pod okiem innych członków sztabu.

To nie wszystko. Pawłowski do końca utrzymywał, że jeśli stanie przed komisją, to powie prawdę, czyli zaprzeczy, jakoby on zesłał Cierzniaka do rezerw. Wisła dobrze wiedziała co się święci, w efekcie dziś trener jest urlopowany. Zeznań nie złożył ostatecznie wcale, a Biała Gwiazda uniknęła dzięki temu wstydu, jakiego najadłaby się, gdyby szkoleniowiec otwarcie zaprzeczył treści złożonego wcześniej oświadczenia.

To jednak zaledwie drobna korzyść przy skali porażki, jaką poniósł krakowski klub. Wisła nie jest dziś finansowym mocarzem, walczy o utrzymanie w Ekstraklasie i gdyby postępowała racjonalnie, to już w trakcie zimowej przerwy zaakceptowałaby ofertę 200 tys. zł od Legii i sprzedałaby zawodnika, notując zysk i unikając płacenia mu kolejnych pensji. Klub wolał tymczasem pomachać szabelką, ale wywijał nią na tyle nieudolnie, że ugodził sam siebie.

200 tys. zł (a później Legia podbijała stawkę nawet do 500 tys.!) - to minimalny koszt ulegnięcia osobliwie pojmowanej dumie. Sporo, przeciętny zjadacz chleba pewnie dziesięć razy by się zastanowił, zanim w głupi sposób roztrwoniłby taką sumę. Ale kto bogatemu zabroni? Kiedyś w polskim futbolu funkcjonowało powiedzenie "krakowska piłka". Dziś, patrząc w tabelę Ekstraklasy i widząc miejsce Wisły, brzmiałoby ono śmiesznie. Można jednak zaproponować nowe pojęcie - "krakowskie zarządzanie". Zdaje się, że w sprawie Cierzniaka poznaliśmy jego istotę.

Szymon Mierzyński

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: zaskakująca bramka w Niemczech
Źródło: WP SportoweFakty
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×