Zbyszek Boniek. Opowieść o chłopcu z Bydgoszczy, który nie uznawał autorytetów

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Zbigniew Boniek
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Zbigniew Boniek

Starszy z braci, Roman, był jak ojciec. Spokojny i stonowany. Cały charakter do futbolu zabrał młodszy z braci. Zbigniew Boniek od najmłodszych lat walczył o swoje i nikomu się nie kłaniał.

W tym artykule dowiesz się o:

Piłkarz 60-lecia w Plebiscycie Piłki Nożnej ma dziś 60 lat. Jako pierwsi przedstawiamy fragmenty biografii Zbigniewa Bońka, napisanej przez naszego dziennikarza, Marka Wawrzynowskiego.

Chłopcy z wieżowca

Chłopcy któregoś wieczoru siedzieli na ławce, z której wystawiał gwóźdź. Wyrwali więc deskę, co zobaczył jeden z sąsiadów. Przekonany, że młodzi demolują osiedle, zadzwonił po milicję. Chłopcy dostali wezwanie na kolegium. Było trochę wyjaśniania. Starszym groziły poważniejsze kary, więc ojcowie się dogadali i "wina" poszła na młodego. Jemu, z racji wieku, nic nie groziło. Tak wyglądał pierwszy kontakt Zbigniewa Bońka z prawem. Ale to był tylko incydent, który był emocjonującym przerywnikiem w jego codziennym życiu. A to się obracało wokół piłki.

- Wiadomo, że były różne zabawy, w żołnierzy, rycerzy, czyli ganianie z mieczami i tarczami. Ale raczej zawsze wracało się do piłki - mówi Paweł Terlecki, sąsiad Bońka z klatki.

Wszyscy miejscowi wiedzą, gdzie jest "Wieżowiec" przy Sułkowskiego w Bydgoszczy. Nie jest to wcale najwyższy budynek na ulicy, zlokalizowany w pobliżu dworca "Leśnego". To blok pod numerem 34, naprzeciwko Makrum, fabryki kruszarek i maszyn do przemysłu wydobywczego. W dawnych czasach był to jedyny sześciopiętrowy blok w okolicy.

Tutaj spędzał swoje dzieciństwo mały Zbigniew Boniek i tu grał pierwsze poważne mecze z przeciwnikami z innych bloków i osiedli. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że najmłodszy z drużyny z Sułkowskiego, rudy chudzielec, ma zadatki na profesjonalnego piłkarza. Nie wyróżniał się za bardzo. Ale też nie odstawał, a to już dużo, bo przecież grał z kolegami często starszymi o dwa, czy nawet cztery lata. Tak jak w turnieju o puchar Dziennika Wieczornego. To był turniej, w którym rywalizowali najlepsi młodzi piłkarze z drużyn podwórkowych.

Różnica fizyczna między 10-latkiem a 14-latkami jest duża, ale tu nie była bardzo zauważalna. Zbyszek grał, bo wtedy był to po prostu zadziorny, waleczny i dość agresywny chłopiec. Fakt, że stroje załatwił z bydgoskiej Polonii Józef, ojciec małych Bońków, nie miał wielkiego znaczenia.

- Był dobry, czasem miał takie podanie, jakby wyprzedzał nas myślami. Tylko jego brat Romek wiedział, co zrobi - mówi Rafał Bardyan, kolega z drużyny.

-  Myślę, że bardzo dużo dało mu to, że grał cały czas ze starszymi. Zawsze musiał walczyć, przebijać - dodaje.

- Zbychu szybko został pełnoprawnym członkiem, bo był coraz lepszy. Hierarchia podwórkowa jest prosta. Wszystko zależy od tego, jak grasz, wiek jest bez znaczenia - zaznacza Paweł Terlecki.

Chłopcy wygrali ten turniej, ale Boniek do Zawiszy przyszedł nieco później.

Oczywiście trzeba przyznać, że pan Józef się postarał, żeby pomóc chłopcom. Oprócz strojów załatwił też kilka treningów z piłkarzami Polonii na bocznym boisku. To wszystko dało im trochę wiary i ogrania.

Ojciec Bońków, pan Józef, cieszył się tu sporym szacunkiem. Organizował chłopcom rozrywkę. W zimę wyciągał wąż z piwnicy i robił lodowisko. Znajomi pamiętają go z tamtych czasów jako człowieka o sporym autorytecie, zdecydowanego i zasadniczego. Można powiedzieć, że surowego. Ale na pewno człowieka dużej kultury.

Włoscy dziennikarze, który pod koniec lat 80. pisali książeczkę o Bońku, zawarli w niej stwierdzenie, że w domu Bońków przy obiedzie się nie rozmawiało, ale słuchało Chopina.

Niemcy doceniają talent Bońka

Jako były piłkarz Polonii Józef marzył o tym, aby któryś z synów poszedł w jego ślady. Najlepiej Roman. Podobny do niego. Ale może zbyt podobny. Zbyt spokojny i stonowany. Zbyszek był na drugim biegunie. Zabrał cały charakter do futbolu. Tak naprawdę ci wszyscy, którzy go znają ze starych czasów, mówią, że zmienił się niewiele. Leszek Rzepka, jeden z pierwszych trenerów z Zawiszy, twierdzi, że z tym już przyszedł do klubu.

Boniek szybko zdobył jego uznanie. Właśnie Rzepka jako pierwszy zobaczył, że jest coś magicznego w tym chłopcu. Jego i uchodzącego za największy talent w Bydgoszczy, Heńka Miłoszewicza, zabrał na turniej do Hagenow w NRD. To była reprezentacja miasta.

- Zbyszek i Heniek byli młodsi o dwa lata, ale spokojnie rywalizowali ze starszymi, więc to nie było na wyrost. Zresztą po turnieju Niemcy podeszli, pokazali na Bońka i mówili "Sehr gut, sehr gut" - mówi Rzepka.

Jego zespół wygrał turniej, w którym uczestniczyło niemal 30 drużyn z całej Europy. Drudzy byli Niemcy z oddalonego o 30 kilometrów Schwerinu. Boniek dostał od organizatorów srebrną odznakę dla drugiego najlepszego zawodnika turnieju. Złotą dostał Paweł Zawadzki.

- To nie był żaden medal dla najmłodszego zawodnika. On po prostu był lepszy niż inni - wspomina Zawadzki.
[nextpage]Na treningi chodzili we trzech. Boniek szedł ulicą Sułkowskiego, zgarniał Miłoszewicza, który mieszkał trzy bloki dalej, potem zachodzili po Grzegorza Ibrona na Sosnową i szli na Zawiszę.

Boniek i Miłoszewicz to był duet, który straszył w województwie. - Byli najmłodsi w zespole Kamińskiego. Często wyglądało to tak, że zaczynali od środka i zanim przeciwnik zdążył się ustawić podawali sobie klepka, klepka i było 1:0 - przypomina sobie Grzegorz Ibron.

- Raz przyjechał do nas Orkan Lubasz, wygraliśmy 17:0, a on strzelił 12 bramek. Nie zdążyłem przekroczyć linii środkowej - żartuje Ibron. - Różnica była ogromna. Wtedy tylko Polonia Bydgoszcz czy Chojniczanka, jak miała najmocniejszy skład i dobry dzień, mogła coś napsuć. A chłopcy z tego Lubasza cieszyli się, że mają buty do grania.

Miłoszewicz był ukochanym synem trenera, a Boniek deptał mu po piętach.

Trener Kamiński, którego Boniek wspomina jako najważniejszego w życiu, lubił przekomarzać się z zawodnikami: "Wy jesteście najlepsi chłopcy... zaraz po Bońku. A Boniek po Miłoszewiczu".

To było pierwsze wielkie starcie Bońka. Bo w powszechnej opinii to Miłoszewicz był lepszy i to on miał zrobić wielką karierę. I trudno znaleźć kogoś, kto nawet z perspektywy czasu powie, że przewidział, że to "Zibi" zdziała w piłce znacznie więcej.

Zresztą jeszcze w 1972 roku, gdy Leszek Rzepka zbierał drużynę na turniej im. Michałowicza, Miłoszewicz był gwiazdą, mimo że większość chłopców była o dwa lata starsza. Boniek nie załapał się do drużyny. Miał zresztą o to żal. Ale według trenera nie był jeszcze gotowy.

- Przede wszystkim fizycznie ustępował. Rok później to był inny zawodnik - uważa trener.

Tomasz Malinowski, wtedy junior a dziś dziennikarz sportowy, mówi, że ludzie nie przewidzieli jednego, charakteru: - Zbyszek to był kozak. Piłkarsko lepszy był Heniek, znakomicie wyszkolony technicznie, ta lewa noga... Ale Zbyszek był spiritus movens każdego zespołu, jego liderem i sercem, wielkim przywódcą. Potrafił huknąć, krzyknąć i od razu się chłopcy mobilizowali.

Z czasem też wyszło, że Boniek ma większą energię, ale to zaczęło dominować dopiero po czasie.

Ryszard Harmata, który był jednym z liderów Zawiszy, gdy chłopcy wchodzili do pierwszego składu: - Heniek był świetny, czytał grę, krawaty wiązał lewą nogą. Ale trzeba było go pilnować. Jak trener się odwracał, markował ćwiczenia. A Zbyszkowi mówiłeś: "100 razy masz przebiec" i biegł. Nie widziałem nigdy tak pracowitego zawodnika jak on.

I z czasem to zaczęło przeważać. Miłoszewicz owszem, miał fantastyczną lewą nogę. Tyle że prawa służyła mu głównie do podpierania. Tymczasem Boniek był dwunożny. I piekielnie szybki z piłką.

Paweł Zawadzki uważa, że wprawny obserwator mógł przewidzieć tę eksplozję talentu.

- Miał dużą nogę i wszyscy w rodzinie byli wysocy, dlatego można było przewidzieć, że i on urośnie. Gdy to się stało, przegonił nas - mówi.

Podobnego zdania jest Adam Kensy, który grał z Bońkiem w reprezentacji okręgu.
- W momencie, gdy wyskoczył o kilkanaście centymetrów, zaczął dominować. Już nie tylko poza boiskiem, bo to miał zawsze. Razem ze wzrostem przyszła szybkość i po prostu zostawił nas wszystkich w tyle - mówi.

Boniek był mocny i tak się czuł. Miał przy tym naturalną łatwość do ładowania się w kłopoty. To czasem wynikało z jego poczucia sprawiedliwości. Jak choćby w meczach półfinałowego turnieju o mistrzostwo Polski juniorów w Szczecinku.

Przeklęty sędzia

Sędziowie z Gdańska zażądali obstawy milicji. Naprawdę bali się tych chłopców. Zwłaszcza dwóch najbardziej agresywnych, którzy miotali się w swojej bezsilności. Gdyby dano im możliwość wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę, zapewne by z tego skorzystali. Może gdyby trener ich nie zatrzymywał... Rudy był przy tym wyjątkowo pomysłowy w wymyślaniu przekleństw.

Sędzia ogłosił koniec spotkania w momencie, gdy Jan Stypułkowski przy stanie 1:2 wychodził właśnie sam na sam z bramkarzem z Wałbrzycha. Mógł zrobić z piłką, co chciał. Strzelić albo oddać na bok, bo Zbyszek Boniek zdążył uciec obrońcom. I w tym momencie usłyszeli dźwięk gwizdka. Oznaczał, że Zawisza nie wygra turnieju i nie pojedzie na finał. Chłopcy wierzyli, że mogą zdobyć nawet tytuł, uważali, zresztą słusznie, że ta drużyna jest wyjątkowa. Sędzia zniszczył ich marzenia. Trener Kamiński zaprotestował: "Panowie, mamy jeszcze osiem minut". Ale arbiter z Gdańska podjął już ostateczną decyzję.

Zawodnicy z Wałbrzycha nie protestowali. Włodzimierz Ciołek i jego koledzy w tym momencie mieli już pewny awans. Patrzyli nieco głupkowato, jakby nie wiedzieli, jak zachować się w tej sytuacji. Współczuć, czy cieszyć się.

Marian Szczechowicz, trener młodzieżowej reprezentacji Polski, mówi, że treść protokołu sędziowskiego nie jest godna przytoczenia. On, człowiek wysokiej kultury, takich słów nie używa nawet jako cytatów. A więc rozkolportowana wersja, według której młody nazwał sędziego "palantem", była naprędce wymyślona na potrzeby dziennikarzy.
[nextpage]- Gdybyśmy wtedy zremisowali, to w kolejnym meczu w pełnym składzie spokojnie pokonalibyśmy Darzbór Szczecinek. I byliśmy krok od finału do Mistrzostw Polski - opowiada Ibron.

Sędzia liniowy Zenon Choja mówi, że chłopcy mieli też pretensje o to, że Ryszard Kielasiak, sędzia główny, uznał nieprawidłowego gola dla Wałbrzycha. "Zibi" miał według wersji sędziego powiedzieć: "Ty ch..., dlaczego uznałeś tę bramkę?".

Piłkarskie władze nie miały litości. Boniek dostał kilka miesięcy zawieszenia.

- Miał być powołany do młodzieżówki, ale gdy dostałem protokoły i decyzję, nie mogłem nic zrobić. Po prostu go skreśliłem i czekałem pół roku na kolejną okazję - mówi Szczechowicz.

Człowiek, który kochał kłopoty

To już nie był Zbyszek, który kiedyś przez niewykorzystanego karnego płakał tak długo, że trzeba było wezwać mamę na pomoc. Chwile słabości odeszły w niepamięć.

Nie było zaskakujące, że to właśnie Boniek miał kłopoty. Bo tam, gdzie jest Boniek, musi być awantura. Koledzy wspominają, że kiedyś wpadł pod prysznic, gdzie kąpał się sędzia. "Zibi" kopnął go w tyłek i uciekł. Podczas turnieju w Belgii, na stadionie Heysel, w 1974 roku, tak się wściekł, że sędziowie przeszkodzili im w wygranej, że złapał krzesło i rzucił w trybuny, w kierunku mera Brukseli. Nauka z turnieju w Szczecinku poszła w las. A jeszcze wcześniej, na młodzieżowych mistrzostwach Polski klubów wojskowych w Lublinie, chłopcy wygrali i dostali w nagrodę aparaty fotograficzne Ami. Tańszych nie było. "Zibi" związał je wszystkie sznurkiem i wyrzucił przez okno. Skończyło się awanturą.

Nadmiar energii nie podobał się wszystkim. Ryszard Ciężki, wychowawca klasy w VI Liceum Ogólnokształcącym, musiał walczyć o Bońka w pokoju nauczycielskim. Fragment jego wypowiedzi z "Piłki Nożnej" z 1973 roku:

"Zbyszek nie jest złym chłopcem. Inni nauczyciele mają wprawdzie trochę inne zdanie, ale wynika ono raczej z braku znajomości motywacji jego zachowania. Chłopak cały czas stara się być zawodnikiem. Niestety jego pozy i gesty wyuczone na boisku są nie do przyjęcia na lekcjach. To, co wzbudza aplauz kibiców, przez nauczycieli odbierane jest wręcz odwrotnie. Stwierdzam, że Zbyszek bardzo zmienił się na korzyść, ale kosztowało mnie to wiele rozmów i perswazji".

Nie wszyscy doceniali te starania. Choćby wieczne problemy młody Boniek miał na lekcjach wychowania fizycznego, gdzie mimo dobrych wyników miał zaniżane oceny. Koledzy z klasy mówią, że brało się to z tego, że nauczyciele nie rozumieli, iż przychodzi do szkoły często zmęczony, bo treningi w Zawiszy kosztują naprawdę sporo zdrowia.

Trener Ordon daje szansę

Po dyskwalifikacji Boniek nie tracił czasu. Wtedy trenował indywidualnie ze Stanisławem Mątewskim, asystentem Edwarda Wojewódzkiego, trenera Zawiszy.

Wkrótce dla młodego piłkarza nastały lepsze czasy. W ramach wojskowego wsparcia do Zawiszy z Warszawy został oddelegowany trener Ignacy Ordon.

Oczywiście debiut Bońka był tak naprawdę pewny, ale faktem jest, że nastąpił właśnie za "panowania" Ordona. W pierwszych dwóch meczach dowodzony przez nowego trenera zespół dwukrotnie przegrał, u siebie z Gwardią Koszalin i na wyjeździe z Lechią. Szkoleniowiec szukał nowych rozwiązań i postawił na młodego zawodnika.

Dla kibiców było sporym zaskoczeniem, gdy na boisku zobaczyli zaledwie 17-letniego rudowłosego piłkarza, a na ławce gwiazdę drużyny, Marcela Rościszewskiego.

Ordon przed meczem zagadał do piłkarza: "Zbyniu, w drużynie Stoczniowca gra reprezentant Polski, kolega Miłoszewicza. Ten z numerem 6. To ty wyjdziesz i będziesz się nim opiekował, bez względu na to, gdzie on będzie grał".

"Gazeta Pomorska" odnotowała, że "dużo ożywienia w grze wprowadzili zwłaszcza młodzi piłkarze Stypułkowski, Miłoszewicz, debiutujący w ligowej drużynie junior Boniek. Zwłaszcza ten pierwszy był szczególnie widoczny, Miłoszewicz pracowity nie wytrzymał do końca ostrego tempa, a Bońka zmienił trener Ordon w drugiej części meczu".

- Już przed meczem mówiłem mu: "Zbyszek, zagrasz od początku, ale tylko w pierwszej połowie". Uważałem, że całego meczu nie wytrzyma - mówi Ordon, który w miejsce młodego piłkarza wstawił Krzysztofa Całusa.

- Po meczu była konferencja prasowa i panowie, którzy przyszli, zaatakowali mnie dość agresywnie: "Dlaczego pan zmienił najlepszego piłkarza?" - wspomina Ordon.

Pod koniec rundy Boniek był już podstawowym zawodnikiem przeciętnego wtedy zespołu z Bydgoszczy.

Marek Wawrzynowski

[b]Zobacz wideo: Jan Urban: przeciwnicy myślą, że z Lechem mogą wygrać

{"id":"","title":""}

[/b]Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: