WP SportoweFakty: To prawda, że na początku meczu z Legią, którą pokonaliście 3:0, krzyczał pan do swoich zawodników "spokojnie, to nie są nadludzie!"?
Piotr Mandrysz: Rzeczywiście, krzyczałem, że to nie są nadludzie, bo widziałem, że nerwy paraliżowały chłopców. Legia to marka i to wywołało w drużynie ogromny stres. Pół godziny zajęło nam przystosowywanie się do warunków Legii. Jak już to zrobiliśmy, odnieśliśmy wielkie zwycięstwo.
Kiedy rozmawiałam o meczu z Maciejem Murawskim, powiedział, że w trakcie meczu zmieniliście taktykę, nie graliście tak, jak zazwyczaj.
- Mieliśmy plan gry wychodząc na boisko, ale też przygotowaliśmy plan awaryjny. Legia postawiła nam poprzeczkę bardzo wysoko i nie mogliśmy stosować gry, do której wszystkich przyzwyczailiśmy - grania od tyłu, spokojnego budowania akcji, utrzymywania się przy piłce. Przeciwnik zmusił nas do wdrożenia "planu B". Jak widać, chłopcy świetnie to zrealizowali i dlatego pokonaliśmy Legię.
Po meczu było głośno w szatni Legii?
- Nie, nic nie słyszałem. Nawet po meczu nie miałem okazji spotkać się z trenerem Czerczesowem. Jakoś tak wyszło, że się minęliśmy. Ubolewam nad tym. W następnym spotkaniu Legia wyciągnęła wnioski i mecz wygrała. W mojej opinii Legia i tak jest kandydatem do zdobycia tytułu mistrza Polski.
Wcześniej jednym z powodów kpin z Termaliki był brak własnego stadionu. Teraz macie ładny obiekt, czy coś się od tego momentu się zmieniło?
- Gra na własnym stadionie daje poczucie większego bezpieczeństwa. Teraz w każdym meczu rundy wiosennej mamy nareszcie stadion pełny kibiców. A tak nie było. Jesteśmy bardzo dumni.
Początki Termaliki nie były łatwe. Kibice - żeby ująć to łagodnie - raczej nie wyrażali się o was w superlatywach.
- Na początku mówiono o nas, że jesteśmy wyrobem drużynopodobnym. Teraz nareszcie mówią, że zdobywamy punkty i pokazujemy kawał dobrego futbolu. Ludzie zmieniają opinie o naszej drużynie, jesteśmy chwaleni za styl, za wyniki, a zwycięstwo z Legią spowodowało, że byliśmy na ustach wszystkich. Przynajmniej raz mogli o nas mówić w samych dobrych słowach. Teraz mamy nadzieję, że jak utrzymamy się w Ekstraklasie, co jest celem nadrzędnym, to nikt nie powie, że to było przypadkowe.
Internauci i kibice w ogóle nie przyjęli Termaliki zbyt ciepło.
- Od początku wiedzieliśmy, że pierwszy sezon będzie dla nas niezmiernie trudny. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie wszyscy na początku będą nas kochali. Początkowe porażki utwierdzały tych antyfanów w przekonaniu, że Termalika jest nic nieznaczącą drużyną. Chłopcy poradzili sobie jednak z tym ciężarem krytyki.
Krytyka kibiców i mediów motywuje pana piłkarzy czy raczej wpycha ich w dołek?
- Zawsze pojawia się taka sportowa złość. Musieliśmy pokazać adwersarzom, że nie mają racji. To nas motywowało. Czasami na odprawie wykorzystujemy słowa krytyki, opowiadamy, co się o nas mówi złego, żeby dodać zawodnikom takiej specjalnej mobilizacji.
Co stało się z Mario Liczką? Niedawno odszedł z klubu i wrócił do Czech.
- Ściągnęliśmy go na okres próbny. Zimą stwierdziliśmy, że nie będzie nam potrzebny. Moim zdaniem, jeśli zagraniczny piłkarz ma zaistnieć w polskiej lidze kosztem Polaka, musi być od niego lepszy. Mario nie był lepszy od zawodników, których miałem.
Jakie macie cele na najbliższe tygodnie?
- Teraz skupiam się na najbliższym meczu z Wisłą Kraków w poniedziałek, która w mojej opinii jest na miejscu absolutnie nieadekwatnym do umiejętności.
Pana umowa wygasa w czerwcu. Co dalej?
- Rzeczywiście kontrakt mi się kończy po tym sezonie. Nie podpalam się, wiem, że fajnie jest planować, kiedy się jest na piedestale, ale łatwo z niego spaść. Dla mnie priorytetem jest utrzymanie Termaliki w ekstraklasie. Dopiero wtedy będę mógł powiedzieć, że wykonałem dobrze robotę, i będę mógł pomyśleć, co będzie ze mną dalej.
Rozmawiała Nikola Zbyszewska
Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: fenomenalny gol w MLS
Źródło: WP SportoweFakty