Nie da się wyrzucić poza nawias listopadowych wydarzeń, które wciąż tkwią w głowach francuskich kibiców. Każdy fan, przybywający we wtorkowy wieczór na narodowy stadion, odda hołd poległym. Dla nikogo nie będzie to neutralne, pozbawione głębokiego podtekstu, starcie. To mecz szczególny, zawieszony między traumą, a nadzieją jaką niosą czerwcowe Mistrzostwa Europy. Hugo Lloris, kapitan reprezentacji Francji powiedział w poniedziałek: "Po urazie psychicznym z listopada, trzeba pamiętać, że nadchodzi nowy dzień. Musimy wrócić na nasz stadion i dalej żyć pasją futbolu".
Wtorkowe spotkanie z Rosją będzie zamknięciem serii tragicznych wydarzeń: ataków terrorystycznych z 13 listopada, wybuchu bomb na lotnisku w Brukseli (Francuzi oddali hołd poległym przed wygranym 3:2 starciem z Holandią) i śmierci Johana Cruyffa, która wstrząsnęła światem piłkarskim. Organizatorzy meczu obawiają się ataków kolejnych zamachowców, zaordynowali więc dodatkowe środki bezpieczeństwa, identyczne jak na każdym meczu ligowym we Francji po wydarzeniach z 13 listopada. Każdy kibic będzie wnikliwie rewidowany, policja pojawi się pod stadionem i stworzy kordon uniemożliwiający przedarcie się w trakcie meczu pod obiekt i zdetonowanie ładunków wybuchowych.
W tej podłej atmosferze niewielu zauważa wielkie postępy jakie reprezentacja Francji dokonała pod wodzą Didiera Deschampsa. Trójkolorowi wygrali sześć ostatnich meczów z rzędu, większość graczy znajduje się w znakomitej formie, a selekcjoner ma kłopot bogactwa. Deschamps zapewnia jednak, że ostateczną decyzję o wyborze 23-osobowej kadry na Euro podejmie dopiero w maju. Chce dać równe szanse wszystkim, łącznie z tymi, których życiowa forma nadejdzie w końcówce sezonu.
Mecz z Rosją będzie ostatnim testem na Stade de France przed inauguracyjnym starciem z Rumunią, 10 czerwca, na otwarcie Mistrzostw Europy. To dobry moment, by ostatecznie wyrzucić z głów tragiczne wydarzenia z czarnego piątku, 13 listopada. Oczyścić umysł i ciało. A przy okazji, wygrać siódme spotkanie z rzędu.
Mateusz Święcicki