Natura nie obdarzyła go wzrostem. Mierzył 170 cm (według niektórych źródeł - tylko 167 cm). Był za to znakomicie zbudowany. Nazywano go "Doble ancho", czyli "Podwójna szerokość". Dziś powiedzielibyśmy o nim "Szafa". Rywale nie lubili przeciwko niemu grać, bo słynął z nieustępliwości i agresywności. Nie odpuścił nikomu, nie odstawiał nogi. Wślizgi, ataki bark w bark - to było na porządku dziennym. Krótko mówiąc: twardziel.
Mimo to w dwóch najważniejszych meczach w karierze Luis Monti był cieniem samego siebie. Mowa o finałach mundialu w 1930 i 1934 roku. W tym pierwszym wręcz unikał gry, nie chciał, by koledzy podawali mu piłkę. W drugim także nie przypominał człowieka, który wzbudzał respekt u rywali.
Łatwiej było zrozumieć jego zachowanie, gdy wyszły na jaw pewne fakty dotyczące finałów dwóch pierwszych edycji mistrzostw świata. Dramatyczne fakty. Poznajcie historię Luisa Montiego.
"Nie przeżyjecie: ty i twoja rodzina"
Przyszedł na świat w Buenos Aires, w rodzinie z włoskimi korzeniami. Był skazany na futbol, skoro piłkę kopało wielu jego krewnych - brat Enrique (zawodnik m.in. Club Atletico Huracan i San Lorenzo), wuj Juan (San Lorenzo), a także kuzyni: Antonio, Eusebio, Luis Pedro i Mario.
Luis Monti szedł ich śladami. Zaczynał karierę w Club Atletico Huracan, z którym zdobył mistrzostwo Argentyny w 1921 r. Kolejne sukcesy - trzy tytuły mistrzowskie (1923, 1924 i 1927) odnosił z San Lorenzo. Silny pomocnik otrzymywał powoływania do kadry "Albicelestes". Na igrzyskach w 1928 roku Argentyna sięgnęła po srebro, po porażce w finale z Urugwajem.
Dwa lata później jego reprezentacja występowała na mundialu w Urugwaju. Argentyńczycy na inaugurację pokonali Francuzów 1:0, a pierwszą, historyczną bramkę zdobył właśnie Monti. Dotarli aż do finału, w którym zmierzyli się z odwiecznym rywalem, gospodarzem turnieju Urugwajem.
To miał być rewanż za igrzyska, ale dla Montiego spotkanie zamieniło się w koszmar. - Prowokacje Urugwajczyków pod adresem reprezentacji Argentyny sięgnęły zenitu - czytamy w magazynie "El Grafico". Do Montiego podeszli ludzie, od których usłyszał: "Jak Argentyna wygra finał, nie przeżyjecie - ty i twoja rodzina". Ponoć zastraszani mieli być także inni zawodnicy drużyny gości. Faktem jest jednak, że to Luis potraktował te słowa najpoważniej.
Płakał i trząsł się ze strachu
Doszło do tego, że poprosił trenera o wykreślenie go ze składu. Pewnie selekcjoner dokonałby zmiany, gdyby Adolfo Zumelzu - inny środkowy pomocnik - nie był kontuzjowany. Monti - z duszą na ramieniu - musiał więc zagrać.
- Bardzo się bałem. Grozili, że zabiją mnie i moją rodzinę. Byłem tak przerażony, że nawet nie myślałem, że gram w piłkę. Niestety zaszkodziłem moim kolegom - mówił po latach Monti, który momentami unikał kontaktu z piłką.
Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: nienaganna technika kolegi Lewandowskiego
[nextpage]Kolega z kadry Argentyny, Francisco "Pancho" Varallo, potwierdza, że Monti nie był sobą. - Oddałby wszystko, by nie grać w finale. Nerwowy, płaczący i trzęsący się w szatni. Wyszedł na murawę, zapomniał o swojej brawurze i stał się "cieniem" na boisku. Nie powinien grać w tym finale. Był śmiertelnie przerażony - mówił Varallo.
Argentyńczycy, choć grali de facto w "dziesiątkę", do przerwy prowadzili 2:1. Można sobie wyobrazić, co wtedy czuł zawodnik San Lorenzo. Jednak w drugiej połowie Urugwaj strzelił trzy gole i triumfował 4:2. Większość piłkarzy Argentyny przeżywało rozpacz po porażce, Monti głęboko odetchnął...
Nic dziwnego, że po finale to na nim skupiła złość argentyńskich kibiców. Zrobiono z niego kozła ofiarnego, człowieka odpowiedzialnego za porażkę. Nazywano tchórzem.
Trening w trzech wełnianych swetrach
Gdy więc w 1931 r. zgłosił się po niego Juventus Turyn, Monti z chęcią przyjął ofertę z kraju swoich przodków. W ekipie "Starej Damy" początkowo mu się nie wiodło. Przyjechał z kilkukilogramową nadwagą, z tego powodu przebywał poza zespołem. Włosi opracowali mu specjalną dietę, a Luis ostro wziął się za treningi indywidualne. Zakładał trzy wełniane swetry, by mocniej się pocić, i biegał wokół boiska. Gdy w końcu osiągnął optymalną wagę, tej rutyny nie porzucił.
Z Juve zanotował pasmo sukcesów - cztery tytuły mistrzowskie z rzędu (od 1931 do 1934 roku). W międzyczasie pojawiła się propozycja zmiany barw reprezentacyjnych (wówczas FIFA zezwalała na takie transfery). Vittorio Pozzo, selekcjoner Italii, budował kadrę na mistrzostwa świata 1934 r., których gospodarzem byli Włosi. Chciał, by Monti stał się ważnym ogniwem jego zespołu. Luisito - tak zwany był piłkarz - ofertę przyjął. Po 16 meczach dla Argentyny (strzelił w nich 5 goli) zadebiutował w nowej reprezentacji w listopadzie 1932 r.
Oriundi - tak nazywano zawodników z Ameryki Południowej, którzy po naturalizacji zakładali koszulkę "Azzurri". Oprócz Montiego w kadrze Włoch znaleźli się pochodzący z Argentyny: Raimundo Orsi, Enrique Guaita, Attilio Demaria oraz Brazylijczyk Anfilogino Guarisi.
Mussolini wyraził się jasno: złoto to rozkaz!
Włochy rządzone przez Benito Mussolini były krajem faszystowskim. "Duce" nie brał pod uwagę innego rozstrzygnięcia niż złoto wywalczone przez jego reprezentację. Ten sukces miał umocnić ideologię.
Ponoć przed mundialem wódz rozmawiał z działaczem włoskiej federacji piłkarskiej, a dialog przebiegał tak:
- Nie wiem, jak to zrobicie, ale Włochy muszą wygrać te mistrzostwa - powiedział Mussolini.
- Zapewniam, że wszystko, co w naszej mocy, będzie zrobione - odparł działacz.
- Nie zrozumiał mnie pan dobrze. Włochy muszą wygrać te mistrzostwa. To rozkaz! - wypalił "Duce".
[nextpage]Italia rozpoczęła turniej od efektownego 7:1 z USA, ale potem było coraz trudniej. W ćwierćfinale wyeliminowała Hiszpanię dopiero w powtórzonym spotkaniu (w pierwszym padł remis), w półfinale skromnie pokonała Austrię 1:0. Nie brakowało opinii, że sędziowie przychylnym okiem patrzyli na poczynania gospodarzy. Ale przed finałem z Czechosłowacją we włoskiej ekipie pojawił się niepokój.
Przeciągnął kciuk po szyi
Mussolini miał przed meczem przypomnieć piłkarzom, czego od nich oczekuje. Ta historia obrosła legendą. Według niektórych źródeł "Duce" spotkał się z drużyną, a krótką przemowę zakończył słowami: "No i wiecie: zwycięstwo albo śmierć". Następnie zaś przeciągnął kciuk po szyi, jakby podrzynał gardło.
W innym świetle historię tę przedstawia Lorena Monti, wnuczka Luisa Montiego. - Przed meczem z Czechosłowacją do szatni weszła osoba z wiadomością od Mussoliniego. Brzmiała ona: "Będą konsekwencje, jak nie wygramy".
Inni z kolei twierdzą, że sam Mussolini zawitał do szatni zespołu w przerwie finału. Po pierwszej połowie Włosi remisowali z Czechosłowakami 0:0. Wódz miał powiedzieć do trenera Pozzo: - Jeśli przegracie, niech Bóg ma was w swojej opiece.
Monti już skądś znał to uczucie. - W 1930 r. chcieli mi zrobić krzywdę, jeśli wygram finał. We Włoszech, cztery lata później, chcieli mnie skrzywdzić, jeśli przegram - mówił po latach. Pogróżki Mussoliniego podziałały na niego deprymująco. Ponownie przed meczem o złoto strasznie się bał. I ponownie zagrał poniżej możliwości.
Po przerwie Czechosłowacy objęli prowadzenie, co tylko spotęgowało napięcie. Ale w 81. minucie Orsi wyrównał, a w dogrywce Angelo Schiavio zapewnił Italii wygraną. "Doble ancho" cieszył się ze złota i... ocalenia życia.
Złodzieje zabrali złoto
- Argentyna przysłała nam wielu wspaniałych piłkarzy, ale Luisito Monti był najlepszym ze wszystkich. Był jak wielu piłkarzy w jednym. Jak kilka pozycji na jednej pozycji. Jak różne serca w jednym ciele. Wspaniały piłkarz i wielki człowiek honoru - tak o Montim pisał Giglio Panza, dziennikarz "Tuttosportu".
Kilka miesięcy po mistrzostwach karierę Montiego przerwała kontuzja. W spotkaniu z Anglią w Londynie doznał złamania palucha. Do kadry wrócił dopiero po roku. W sumie w barwach "Azzurri" zaliczył 18 występów (strzelił jednego gola). Karierę zakończył w 1938 r. Później próbował swoich sił w fachu trenerskim. Prowadził m.in. Triestinę, Juventus, Varese i Atalantę. W 1950 r. wrócił do Argentyny, gdzie przyjął ofertę Club Atletico Huracan. Zmarł w 1983 r., na atak serca. Miał 82 lata.
O pamięć o Luisie Montim zabiega wspomniana wnuczka Lorena. To ona posiada kolekcję trofeów dziadka. Brakuje w niej niestety tego najcenniejszego - złotego medalu MŚ 1934.
- Moja kuzynka przechowywała go w swoim domu w Pescarze, ale włamali się do niego złodzieje i zabrali kilka rzeczy. W tym ten medal - ubolewa Lorena Monti. Wnuczka przekazała do Muzeum FIFA w Zurychu argentyński paszport słynnego piłkarza. - Z tym paszportem na wystawie mój dziadek zajmie właściwe miejsce w historii futbolu - mówi Lorena.
Campeón del mundo con Italia, subcampeón con Argentina. ¿Conoces la historia de Luis Monti? https://t.co/gd8sRmTYaB pic.twitter.com/DK166ZL3tF
— FIFA.com en español (@fifacom_es) 27 marca 2016