[b]
"Piłka Nożna": Długo umawialiśmy się na to spotkanie.
[/b]
Filip Starzyński: - Jakieś trzy lata. Nie przepadam za rozmowami z dziennikarzami, dłuższych wywiadów praktycznie nie udzielam. Wolę pracować w ciszy i nie otwierać się zbytnio przed reporterami.
Zawsze trochę na uboczu - tak opisują cię koledzy z szatni. Nawet mieszkasz, w przeciwieństwie do większości zawodników Zagłębia, nie w Lubinie, a Polkowicach.
- Trafiła się korzystna oferta wynajęcia domu z ogródkiem. Mam dużego psa, który musi mieć przestrzeń, przede wszystkim stąd taki wybór.
Jest ponoć jedno pytanie, które mocno cię denerwuje i nie lubisz na nie odpowiadać.
- Serio? Nic mi na ten temat nie wiadomo. Co konkretnego masz na myśli?
Dlaczego nie wyszło w Belgii?
- Bez przesady, nie mam z tym problemu, po prostu już o tym nie myślę, dla mnie to zamknięty rozdział. Ciągłe wracanie i szukanie powodów nie ma sensu. Na moje losy za granicą złożyło się wiele czynników, ale nie chcę o tym za dużo mówić, bo zaraz ktoś pomyśli, że się tłumaczę albo szukam winy u innych, nie u siebie. A sprawa jest prosta - gdybym prezentował się lepiej, grałbym więcej i zapewne nie musiałbym zostać wypożyczony. Nie mam problemu z oceną sytuacji, w której się wtedy znalazłem. Końcówka mojego pobytu w Belgii była katastrofą, bo nie grałem w ogóle, w żadnych rozgrywkach. Takie są fakty.
Oglądałem jeden z twoich pierwszych meczów sparingowych w barwach Lokeren, przeciwko PSV Eindhoven. Wtedy nic nie zapowiadało, że twoje losy potoczą się w ten sposób. Przecież nie odstawałeś od reszty: wypracowałeś bramkę, miałeś kilka kluczowych podań.
- Nie czułem się gorszy od pozostałych graczy Lokeren, ale tak, jak wspomniałem: czynników, przez które ostatecznie pobytu w Belgii nie mogę zaliczyć do udanych, było co najmniej kilka. Nie potrafiłem ustabilizować formy, grałem w kratkę, przez co nie zawsze dawałem trenerowi argumenty za stawianiem właśnie na mnie. Wiem też, że brakowało mi trochę fizyczności, siły - to też miało duży wpływ na moje losy. Zacząłem intensywnie pracować nad tymi elementami, poprawiłem się, ale wiem, że jeszcze sporo pracy przede mną. Ważnym czynnikiem była też zmiana szkoleniowca. Trener, który mnie ściągał do Belgii i we mnie wierzył, został zastąpiony nową osobą, której moja gra i styl nie przypadły do gustu. Takie jego prawo.
Wtedy pojawiły się pierwsze chwile zwątpienia i myśli, że trzeba będzie stamtąd uciekać?
- Wyjeżdżając do Belgii miałem zupełnie inne wyobrażenie tego, co mnie tam spotka. Nie brałem pod uwagę, że nie będę grał. Nie będę ukrywał - gdy większość meczów musiałem oglądać z boku, nie było mi łatwo.
Z polskiej ekstraklasy wyjeżdżałeś jako jedna z jej ważniejszych postaci. Twoje losy nakazują sądzić, że belgijska liga jest o wiele mocniejsza od polskiej.
- Jest na pewno inna, szybsza, ale też mocno zróżnicowana. Zdarzają się w niej zawodnicy z umiejętnościami o wiele przewyższającymi ekstraklasę, gdy się na nich czasem patrzyło, to aż szczęka opadała. Ale grają w niej również piłkarze, którzy do wirtuozów nie należą. Mecze często są przez to bardzo fizyczne, siłowe, dużo w nich walki, gry skrzydłami, dośrodkowań, pojedynków powietrznych, niezbyt wiele kombinacyjnych akcji, zabawy piłką. Sama liga jest nieprzewidywalna, czasem ostatni zespół w tabeli potrafił przyjechać na stadion lidera i jechać z nim jak do pożaru, a czasem można było odnieść wrażenie, że słabszy rywal ma problemy z prostym kopaniem piłki.
Źle się czułeś w tym otoczeniu?
- Żeby nie było - warunki zapewniono mi w Belgii znakomite. Wynajmowaliśmy z dziewczyną piękny dom z ogródkiem, w tych kwestiach nie miałem na co narzekać. Odnośnie kwestii sportowych, gdy wpłynęła oferta, długo o niej myślałem i wydawało się, że będzie to bardzo dobry, mądry ruch. Jak to się ostatecznie zakończyło, wszyscy wiemy. Może gdybym miał więcej czasu, to wszystko potoczyłoby się trochę inaczej? Ale w piłce nigdy nie ma czasu. Albo odpalasz od razu, albo odpalają ciebie. Pewnego dnia zakomunikowano mi, że w Lokeren nie będę więcej potrzebny. Wtedy stwierdziłem, że nie ma się co załamywać, tylko zrobić wszystko, żeby znów grać. Tylko że już w nowym otoczeniu.
Kto ci przekazał informację, że w Lokeren nie masz czego szukać? Trener?
- Odbyłem rozmowę z trenerem i dyrektorem sportowym.
Kiedy to było? Jeszcze w trakcie rundy jesiennej?
- Nie, na niedługo przed wypożyczeniem do Zagłębia Lubin. Zaproszono mnie na spotkanie, zakomunikowano, że trener szuka zawodników o innej charakterystyce do środka pomocy. I że jeśli mam jakiś klub, który widziałby mnie w swoim składzie, to mogę odejść na wypożyczenie. A jeśli nie mam mogę zostać w Lokeren i walczyć o skład. Ale oczywiście z mniejszymi szansami na grę.
[nextpage]
Pierwsza myśl po wyjściu z gabinetu trenera?
- To proste - odchodzę!
Bardziej chodzi mi o to, czy czułeś duże rozczarowanie.
- Rozczarowanie było, nie mogło go nie być, ale z drugiej strony od trzech miesięcy nie grałem w piłkę, więc moją pierwszą myślą było, że muszę w końcu zagrać w meczu, poczuć piłkę przy nodze, zaliczyć jakieś spotkanie. Głód piłki był ogromny. Od razu skontaktowałem się z moim menedżerem, dwa dni później podpisałem umowę z Zagłębiem Lubin, a już trzy dni później byłem w Turcji na obozie przygotowawczym z nowym klubem. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie było nawet czasu na gdybanie. Rozpierała mnie energia, trzeba było udowodnić w Zagłębiu, że zasługuję na miejsce w wyjściowej jedenastce. Przecież w Lubinie nic nie dostałem za darmo, to mocny i ciekawy zespół, plac musiałem sobie wywalczyć.
Dotarły do ciebie artykuły z belgijskiej prasy, w których dostawało się trenerom KSC za to, że wypuścili z rąk takiego piłkarza?
- Nie dbam o to. Wiem, że takie teksty powstały, znajomi mi mówili, ale dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Satysfakcji nie czuję z tego powodu żadnej. Największą satysfakcję czułem po pierwszym meczu w barwach Zagłębia. W Chorzowie znów pokazałem, że żyję i mam się nieźle.
Z Belgii, mimo że nie grałeś, wróciłeś jako lepszy piłkarz? Gdy patrzyło się na twoje występy w pierwszej części wiosny można było odnieść wrażenie, że przeciwnicy poruszają się wokół ciebie w trybie slow motion.
- Trudno jest mi się odnieść do tego pytania. Wiem, że różne opinie krążyły i krążą na mój temat, ale uważam, że w Belgii czasu nie straciłem. Czy jestem lepszym piłkarzem? Na pewno mocno poprawiłem swoje parametry fizyczne, a to bardzo pomaga na boisku. Początek rundy miałem udany, bo przeszedłem przez niego na ogromnym optymizmie, głodzie gry. Ale co by nie mówić, forma nie wzięła się znikąd. W Belgii przecież normalnie trenowałem z drużyną, z każdych zajęć sporo wynosiłem. Jedyne, czego brakowało mi tam do pełni szczęścia, to gra. Teraz nadrabiam ten czas z nawiązką.
Jak radzisz sobie z tym, co dzieje się wokół ciebie po meczu z Finlandią? Telefon masz rozgrzany do czerwoności.
- Bardzo spokojnie, do tego szumu podchodzę ze sporym dystansem. Rzeczywiście dostaję więcej wiadomości, odczuwam większe zainteresowanie mediów, ale staram się, żeby to do mnie nie docierało, odcinam się od tego. Nie ma się co grzać, bo według mnie nic wielkiego się nie stało.
Ja bym tak nie powiedział - zagrałeś w wyjściowej jedenastce kadry, zaliczyłeś dwa kluczowe podania, strzeliłeś gola, zamieszałeś kibicom w głowach. W kilkadziesiąt minut stałeś się poważnym kandydatem do wyjazdu na Euro 2016.
- I ja się z tego bardzo cieszę. Powiem więcej - to, co wydarzyło się na stadionie we Wrocławiu, jest jednym z najfajniejszych przeżyć w mojej karierze! Ale to tylko kroczek w dobrą stronę. O meczu z Finlandią myślę trochę inaczej niż większość -jako występie, który nie jest szczytem moich możliwości. Chcę wierzyć, że potrafię grać jeszcze lepiej.
Większość ekspertów nie spodziewała się, że będziesz w stanie poziom z ekstraklasy przenieść do reprezentacji. Przed meczem rzeczywiście czułeś się mocny?
- Nie doszukujmy się w tym większej filozofii - chciałem wyjść na boisko i rozegrać dobre zawody. Nie za bardzo wiedziałem, czego mogłem się na boisku spodziewać, bo przecież tak naprawdę był to mój pierwszy mecz w reprezentacji z poważniejszym rywalem. Czułem się dobrze przygotowany fizycznie i mentalnie, o jakichś przeskokach poziomów, różnicach między ekstraklasą a kadrą się wtedy nie myśli.
Kiedy dowiedziałeś się, że z Finlandią zagrasz od pierwszej minuty? Od samego początku zgrupowania wiedziałeś, że z Serbią zagrają inni, a ty dostaniesz szansę we Wrocławiu?
- Dowiedziałem się dopiero podczas przedmeczowej odprawy. Selekcjoner nie odbywał ze mną żadnych dodatkowych rozmów. Przekazał tylko, że wymaga ode mnie, abym był pod grą, pokazywał się partnerom, był aktywny. Z tymi wskazówkami w głowie wychodziłem na boisko. Wydaje mi się, że ze swoich zadań się wywiązałem.
Miałeś wrażenie, że to był dla ciebie mecz o być albo nie być w szerokiej kadrze na Euro?
- W jakimś sensie owszem, ale z drugiej strony bardzo ważna jest forma, którą prezentuje się w klubie. Zresztą nawet gdy będzie się w dobrej dyspozycji, do kadry można się nie dostać, bo konkurencja na niektórych pozycjach, choćby na mojej, jest gigantyczna. Stąd moje podejście: nie podpalam się, nie myślę o kolejnych powołaniach, tylko o następnych meczach ligowych.
Po świątecznym zgrupowaniu czujesz, że bilet na Euro masz na wyciągnięcie ręki?
- W żadnym wypadku. Od zakończenia zgrupowania do ogłoszenia powołań jest do rozegrania dziewięć meczów. Żeby móc w ogóle marzyć o powołaniu, trzeba pokazać się nawet nie na dobrym, a bardzo dobrym poziomie. A i tak do Francji można nie pojechać. Marzyć jednak nikt nie może mi zabronić.
Rozmawiał Paweł Kapusta
Więcej w "PN"
Nawet rok przerwy Żyry? Lekarze: Operacja dopiero po ustąpieniu obrzęku
Najlepsi strzelcy w Europie. Suarez liderem, Lewandowski tuż za podium
PSG zagra w Manchesterze bez Davida Luisa i Matuidiego
Zobacz wideo: Trykot z San Diego i puchar od Bodo. Wystawa na stulecie Legii
{"id":"","title":""}