W Juarez do 2011 roku funkcjonował klub CF Indios. Przez sześć lat pałętał się między drugą a pierwszą ligą. Drużynę kupił w 2005 roku Francisco Ibarra, który przeniósł zespół z miasta Pacheco. Niczym wielkim się nie wsławił, ale i tak przebił się do czołówek wiadomości. Zdaniem DEA, amerykańskiej agencji zajmującej się zwalczaniem handlu narkotykami, Ibarra był powiązany z gangami, a klub kupił tylko po to, żeby prać brudne pieniądze.
Biznesmen cały czas utrzymywał, że to nieprawda, jednak ostatecznie sprzedał klub, który został rozwiązany. W mieście cały czas jednak jest obecna piłka. W 2015 roku powstał nowy klub, FC Juarez, który z kolei został założony na zgliszczach Cobras de Ciudad Juarez, rozwiązanego dziesięć lat wcześniej. Lokalni działacze utrzymują, że klub jest potrzebny, bo ma stanowić konkurencję dla wszechobecnego handlu narkotykami.
200 mln dolarów miesięcznie
Mało kto jednak wierzy, że można działać w oderwaniu od świata przestępczego. Na stronie copa90.com opublikowany został dokument opowiadający o walce miasta z przeszłością i złą sławą. Juarez jest kojarzone przede wszystkim z brutalnymi morderstwami i bezwzględną walką o narkotykowe wpływy. Piłka jest jednym z elementów, które mają to powoli zmienić, jednak to tylko pobożne życzenia.
W ciągu ostatnich dwóch dni z tym meksykańskim mieście zginęło sześciu mężczyzn, wszystko zostali zasztyletowani. To tylko fragment toczącej się wojny między narkotykowymi gangami. Główną rolę odgrywa grupa zwana po prostu kartelem z Juarez, która wg DEA zarabia nawet 200 milionów dolarów każdego miesiąca. Od ponad dziesięciu lat toczą wojnę z największą konkurencją, kartelem Sinaloa. W efekcie po 2010 roku policja zmagała się z niewiarygodną liczbą ponad 3 tys. morderstw popełnianych rocznie w Juarez.
Od mniej więcej dwóch lat liczba zabójstw spada, jednak nie wiadomo, czy to efekt starań sił stróżów prawa, czy raczej czas lizania ran przez narkotykowe gangi. Jakikolwiek klub piłkarski z Juarez nie jest wolny od związków z brudnymi interesami - trener grup młodzieżowych FC Indios, Pedro Picasso, został w 2009 roku zabity. Wszystko wskazuje na to, że padł ofiarą porachunków gangsterów.
Meksykańscy politycy podobno starają się walczyć z wszechobecną korupcją, m.in. wśród policjantów. Jednym ze sposobów miała być reaktywacja klubu, który miał być odskocznią dla mieszkańców. Tak w połowie 2015 roku Federico de la Vega, lokalny biznesmen wspierany przez rządowe fundusze, zgłosił zespół do rozgrywek drugiej ligi. Po raz pierwszy od lat miasto Juarez (leży tuż przy granicy z USA) kojarzyło się nie tylko z narkotykami.
1600 morderstw rocznie
Kibice do dzisiaj pamiętają o Indios. Teraz, od roku, mają Bravos ("Odważni" - taki przydomek nosi nowy zespół). Na Benito Juarez Olympic Stadium do dzisiaj można znaleźć zdjęcie z 2008 roku, kiedy drużyna osiągnęła największy sukces z historii awansując do meksykańskiej ekstraklasy. Kibice, wbrew ostrzeżeniom narkotykowych gangów, wylegli na ulice, żeby świętować sukces. Tylko w tamtym roku w Juarez w porachunkach przestępczych zginęło 1600 ludzi. Dużo jak na miasto liczące 1,3 mln mieszkańców.
- Występy Indios to była jedyna pozytywna rzecz w mieście - opowiadał Alonzo Jimenez, były bramkarz zespołu. - Ludzie przychodzili z całymi rodzinami i widzieli, że jest inny świat, nie tylko ten związany z narkotykami.
Juares, które graniczy z teksaskim El Paso, nie miało szans uwolnić się od złej sławy. To w końcu to miasto jest jednym z niesławnych bohaterów mrocznego filmu "Sicario". - Mimo to wszyscy identyfikowali się z piłką - mówił Ramon Morales, były rzecznik klubu. - Klub reprezentował naszych mieszkańców, którzy codziennie walczyli, aby przeżyć.
Piłkarze byli jednak tylko dodatkiem do niejasnych powiązań wspomnianego Ibarry. Wreszcie nie wytrzymali i opowiedzieli w prasie, że nie dostają pieniędzy od miesięcy. Właściciel po cichu sprzedał klub, a nowi szefowie pozostali anonimowi. Piłkarze coraz głośniej domagali się zaległych pieniędzy, ale kiedy pod klubem eksplodował samochód-pułapka, przestali. Nowi szefowie oficjalnie byli niewypłacalni i zlikwidowali klub.
Ibarra oskarżał rząd w stolicy, że nie pomagał im jak obiecał i dlatego - jak przekonywał dziennikarzy z copa90.com - musiał sprzedać zespół. Niemal wszyscy piłkarze wyjechali z Juarez, bo byli zmęczeni nieustającą przemocą.
Dwa lata bez porwania
Miasto teraz przypomina twierdzę w stanie oblężenia. Na ulicach roi się od policjantów i żołnierzy, burmistrz Teto Murguia opowiada, że do miasta wraca normalność, a zatłoczone puby i restauracje przeżywają renesans. To wszystko kłóci się z wiadomością, że dalej w narkotykowej wojnie ginie ponad 1000 ludzi rocznie.
- Mecze dają nam nadzieję. Pokazują, że mamy na co czekać. Pięknie jest pomarzyć, że kiedyś wygramy mistrzostwo kraju - takie słowa Saula Luny, wieloletniego kibica, cytuje copa90.com.
Zespół Bravos prowadzi Sergio Orduna, który pracował także z Indios. - Wiem, gdzie pracuję - mówił o mieście, które zostało uznane za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Pamiętał euforię przy awansie poprzedniej drużyny i smutek po spadku, jednak Juarez nie ucieknie od swojego przeznaczenia. - Graniczy z USA, to stały punkt szlaku narkotykowego. "El Chapo" Guzman, jeden z bossów narkotykowych, chciał to miasto zdobyć tylko dla siebie. Mordowali się bez litości. Zespół piłkarski był potrzebny do czasu jako jeden z elementów trwającej wojny - brytyjski "Guardian" cytuje jednego z agentów DEA.
Wizję Ibarry, długo wyśmiewanego za wizję utworzenia zespołu w takim mieście jak Juarez, przejął de la Vega. Klubem, który walczy o utrzymanie w drugiej lidze, zarządza jego córka, Alejandra (przejęła FC Juarez po śmierci ojca w grudniu 2015). Stadion na 22 tys. ludzi wypełnia się po brzegi za każdym razem, kiedy rozgrywany jest mecz. Właścicielka przed jednym ze spotkań mówiła dla meksykańskiej prasy, że od prawie dwóch lat nikogo nie porwano dla okupu, więc jest pełna nadziei, że piłka zacznie przyciągać coraz więcej fanów.
Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: skandaliczna decyzja sędziego. "Okradł" drużynę z pięknego gola
Źródło: WP SportoweFakty