Mecz z Białą Gwiazdą był niezwykle ważny dla Górnika Łęczna, lecz nie można było zauważyć u gospodarzy zwiększonego zaangażowania. Ospale poruszali się oni po boisku i nie potrafili poważnie zagrozić przeciwnikowi. - Do rzutu karnego graliśmy tak, jak chcieliśmy grać. Może nie za bardzo to wyglądało, ale liczyliśmy na strzelenie bramki z kontry - zauważa Jurij Szatałow.
W drugiej połowie łęczyńska drużyna odważniej ruszyła do przodu, lecz jej zapał szybko został ostudzony. Najpierw z rzutu karnego trafił Denis Popović, a kilka minut później zwycięstwo Wisły Kraków przypieczętował samobój Łukasza Bogusławskiego. Zwieńczeniem kompromitacji Górnika był bezmyślny faul Sergiusza Prusaka w doliczonym czasie gry, a rzut karny na gola zamienił Zdenek Ondrasek. - Ten karny podciął nam skrzydła. Musieliśmy się otworzyć i już było po ptakach - ocenia trener Górnika, który w 71. minucie został wyrzucony na trybuny przez sędziego Tomasza Wajdę.
Górnik pozostaje więc w strefie spadkowej i jego sytuacja staje się coraz trudniejsza. Niemoc strzelecka łęcznian trwa już ponad osiem godzin. Zielono-czarni wciąż mają szansę na utrzymanie, ale ich postawa nie napawa kibiców optymizmem. - Z naszymi umiejętnościami z Wisłą trudno grać otwartą piłkę. Walczymy dalej o utrzymanie - przyznaje Szatałow.
Jurij Szatałow: Karny podciął nam skrzydła
Górnik Łęczna wciąż nie potrafi podnieść się z kolan i wyrasta na poważnego kandydata do spadku. W środę zielono-czarni musieli uznać wyższość Wisły Kraków.