Gorąca atmosfera w PGE GKS-ie. Rafał Ulatowski: Skończył się spokój

Bełchatowianie przegrali kolejny mecz tej wiosny i są coraz bliżej strefy spadkowej. W sobotę na własnym terenie ulegli rywalowi z samego dna stawki.

MKS Kluczbork przed spotkaniem z PGE GKS-em Bełchatów plasował się na ostatniej pozycji wśród grających zespołów I ligi. Za jego plecami znajdował się już tylko wycofany z rozgrywek Dolcan Ząbki. Sytuacja w tabeli nie miała jednak przełożenia na wynik sobotniego meczu na GIEKSA Arenie, wygranego przez przyjezdnych 2:0. - Wynik meczu i sytuacja, jaka się wytworzyła wewnątrz drużyny wymagały tego, żebym po spotkaniu został dłużej w szatni. Ten zespół bardzo mocno tego potrzebował - przyznał Rafał Ulatowski.

Przed 27. kolejką goście tracili do PGE GKS-u 8 punktów, ale po sobotnim, wyjazdowym zwycięstwie dystans skrócił się do pięciu oczek. Zespół z województwa łódzkiego kontynuuje tym samym marsz w dół tabeli. - Kluczbork wygrał 2:0, zbliżył się do nas na niebezpieczną odległość i teraz jest taki moment dla klubu i zespołu, że sami musimy to wszystko wyjaśnić. Znaleźliśmy się w takim położeniu, że musimy znaleźć to, co u nas szwankuje i zastanowić się, co dalej. Mówię ogólnikami, bo pewne rzeczy z szatni nie wychodzą, a mój emocjonalny ton wynika z tego czasu spędzonego po meczu w szatni - zaznaczył opiekun zespołu.

Wiosenne mecze nie układają się po myśli bełchatowian. PGE GKS w 8 tegorocznych spotkaniach zdobył zaledwie 7 punktów, z czego trzy za sprawą walkowera z Dolcanem. Na boisku Brunatni pokonali przeciwnika tylko raz. Oprócz tego zanotowali jeden remis. O optymizm przy takich wynikach trudno, a finisz ligi coraz bliżej. - Za dużo było spokoju i po meczu ten spokój się na pewno skończył. Po spotkaniu z MKS-em tego spokoju już nie będzie - podkreślił były trener między innymi Lechii Gdańsk czy Miedzi Legnica.

ZOBACZ WIDEO Kurski: mecze kadry to nasze święto (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Pierwsze 30 - 40 minut sobotniego meczu z MKS-em nie zwiastowało katastrofy. Choć gospodarze nie stwarzali zbyt wielu klarownych okazji do zdobycia bramki to jednak kompletnie zdominowali rywala i praktycznie nie opuszczali jego połowy. - Plan na to spotkanie był taki, jaka była gra w pierwszych 35 minutach, kiedy graliśmy od bocznych sektorów boiska, podwajaliśmy sytuacje: Wroński z Klemenzem czy Zapalac z Kubanem, pomocnicy schodzili w boczne strefy, wszystko było ok - wyjaśnił Ulatowski.

- Mecz ułożyła bramka, którą straciliśmy po wyrzucie z autu. Mam olbrzymie pretensje do obrońców o to, w jaki sposób tracimy bramki. Na Arce straciliśmy gola po wybiciu piłki z "piątki" - z autu bramkowego. W sobotę po wrzucie z autu Madejski zrobił z naszymi piłkarzami, co chciał. Potem mieliśmy plan na drugą połowę. Wiedzieliśmy jak gra Szewczyk, bo analizowaliśmy jego grę, byliśmy na meczu MKS-u z Miedzią. Analiza nie dotarła widocznie do wszystkich i po drugim celnym strzale rywala na bramkę straciliśmy drugiego gola. Gratuluję gościom skuteczności i tego, że grali z nami przy 0:2 tak, jak oni chcieli, a nie tak jak my chcieliśmy - podsumował spotkanie 43-letni szkoleniowiec.

Największym problemem bełchatowian wydaje się być jednak skuteczność. W siedmiu rozegranych wiosną meczach PGE GKS zdobył cztery bramki, z czego jedną z rzutu karnego. Z takim dorobkiem strzeleckim trudno wygrywać mecze. - Wiadomo, że nie jesteśmy zespołem, który w meczu stwarza osiem sytuacji i wykorzystuje cztery. My mamy dwie, trzy okazje i z tego trzeba strzelić bramkę. Przy 0:0 była chociażby sytuacja Łukasza Wrońskiego. Może trzeba coś zmienić w pracy na treningach? Chcemy grać inaczej. Stwarzaliśmy w poprzednich meczach okazje. Statystyki są takie, jakie są. Zdaję sobie sprawę z tego, że napastnicy nie strzelają bramek - przyznał pochodzący z Łodzi trener.

Źródło artykułu: