WP SportoweFakty: Ma pan jeszcze rok kontraktu. Co dalej?
Radosław Murawski: Jeżeli przyjdzie korzystna dla klubu i mnie oferta, to na pewno się nad nią zastanowimy. Na siłę nic robić nie będziemy.
Piłkarsko czuje się gotowy, by wyjechać?
- Tak. Jestem pewny tego, co robię. Chciałbym podnieść sobie poprzeczkę. W każdym meczu trochę ją dźwigam, a niebawem stuknie mi sto występów na boiskach Ekstraklasy. Z pewnością dobrą kartą przetargową do wyjazdu jest również miejsce Piasta.
A mentalnie?
- Tego właśnie nie wiem. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, całe życie spędziłem na Śląsku, ciągle jestem blisko domu. Oczywiście, umiem włączyć pralkę czy ugotować obiad. Nie o to przecież chodzi. Gdzieś za granicą dostałbym niezłą szkołę, ale chciałbym tego spróbować. Na razie nie ma żadnych konkretów, bez sensu się w tym zagłębiać. Mamy tu robotę do zrobienia.
Po porażce Legii Warszawa z Zagłębiem Lubin możecie sami zdecydować, kto zostanie mistrzem.
- Wygranie ligi cały czas było w naszym zasięgu. Traciliśmy do Legii tylko trzy punkty. Gdybyśmy z nimi wygrali, dwie ostatnie kolejki wyglądałyby piekielnie ciekawe. Ktoś się potyka i traci lidera - dramatyczny scenariusz. Zagłębie w czwartek zagrało świetnie, ale nie zapominajmy o tym, że przed nami Pogoń Szczecin. To bardzo trudny przeciwnik i na pewno się nie podłoży. Nikt nit będzie przegrywał meczów, żeby jakiś Piast zrobił mistrza.
ZOBACZ WIDEO Jakub Tosik: z meczu na mecz będziemy grać coraz lepiej (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Jesteście wystarczająco dobrzy?
- Całym sezonem pokazaliśmy, że tak. Nie afiszowaliśmy się z szansą, do tematu podeszliśmy pokornie. Wielu chłopaków ma świadomość, że mogą osiągnąć największy sukces w życiu.
Wcześniej broniliście się przed deklaracjami. Mówiliście tylko o pierwszej ósemce.
- Bo faktycznie taki mieliśmy cel. Rok temu się nie udało, choć zabrakło punktu. Teraz nie będziemy już owijać w bawełnę. Walczymy o historyczny wynik. Właściwie, od teraz każdy może taki być. Piast w najlepszym sezonie był na czwartym miejscu, więc podium byłoby czymś miłym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Szanujemy pozycję wicelidera, choć mierzymy wyżej.
Kiedy pierwszy raz powiedzieliście sobie "idziemy na mistrza!"?
- Bodaj po wygranym meczu z Jagiellonią. Jesteśmy świadomi, że ten cel wiąże się z wydzieraniem punktów. Legia musi wygrać ligę, my możemy. Zrobimy wszystko, żeby świętowali stulecie jako wicemistrz.
Trener Radoslav Latal mówił, że bał się początku sezonu.
- W sparingach wyglądało to nieciekawie. Też się obawiałem. Myślałem, że będziemy musieli mocno walczyć o górną połowę tabeli. Dwa pierwsze mecze i wszystko nam wychodzi. Strzelaliśmy bramki, graliśmy fajnie dla oka...
Zwycięstwa was scaliły?
- Odżyliśmy. Przełomem było pokonanie Górnika Zabrze. Wygraliśmy też z bardzo silną i świetnie poukładaną Cracovią. Mimo to nadal spisywali nas na straty, bo graliśmy z Lechem Poznań i Legią. A zdobyliśmy komplet punktów. Po tych spotkaniach uwierzyliśmy w siebie.
Słyszałem, że do drugiej części sezonu zostaliście przygotowani tak, by złapać świeżość dopiero na koniec rozgrywek.
- Zimą faktycznie trenowaliśmy ostro. Teraz wyglądamy lepiej niż na początku roku. Łapiemy świeżość. Oczywiście, ostatnio też bywało gorzej, choć nie wynikało to z dyspozycji fizycznej. Nie odbierałbym Lechowi umiejętności, ale straciliśmy dwie bramki przez brak koncentracji. Potem musieliśmy gonić wynik.
Trener też trochę mieszał. Grał pan na środku obrony.
- Zaszła konieczność, więc zostałem przesunięty. Cieszyłem się, bo lubię nowe doświadczenia. Podczas małych gierek treningowych często podłączam się do akcji ofensywnych. Trzeba umieć korzystać z takich okazji, by być bardziej wszechstronnym.
Trudno było ogarnąć szatnię sklecaną na szybko?
- Jeżeli chodzi o sprawy mentalne, to nie. Natomiast na boisku było bardzo ciężko. Zbieraliśmy same nieprzyjemne doświadczenia w sparingach. Dostawaliśmy baty od każdego, ale w lidze odpaliliśmy.
Obcokrajowcy chcą się uczyć polskiego?
- Tak, ale inaczej być nie powinno. Oni muszą, to w ich interesie, nie Polaków. Wszędzie tak jest, nie ma sentymentów. Początkowo Gerard Badia czy Sasa Żivec nie rozumieli, gdy żartowaliśmy w szatni. Teraz już mówią po polsku. Podobają mi się ich chęci. Ciągle podpytują o jakieś słówka. Zagadują, jak coś powiedzieć. Widzimy, że naprawdę im zależy. To też buduje atmosferę.
Poczuwa się pan do obowiązku trzymania szatni w ryzach?
- Tak, jestem kapitanem. Chłopcy muszą wiedzieć, że mogą na mnie liczyć. Nie zajmuję się panowaniem nad drużyną. Wszyscy o to dbamy. Stanowimy zespół silny przede wszystkim mentalnie. Piast to jedna, wielka rodzina.
Nogi miękły, kiedy trzeba było krzyknąć po raz pierwszy?
- Za trenera Marcina Brosza założyłem opaskę podczas meczu z Pogonią Szczecin. Wtedy faktycznie byłem wystraszony, miałem 19 lat. Wojtek Kędziora i Tomek Podgórski mocno mnie wtedy wsparli. Nie musiałem krzyczeć, bo oni robili to za mnie. Trener Brosz dał wtedy niezły bodziec.
Zbigniew Boniek powiedział ostatnio, że kibiców w Gliwicach jak na lekarstwo. Słucham riposty kapitana.
- Przykre, ale w pewnym sensie muszę przyznać mu rację. Wciąż brakuje nam do zapełnienia obiektu w całości. Ale nie jest tak, że nie znalazłoby się 10 tysięcy, które przyszłoby na stadion. Zainteresowanie Piastem, zwłaszcza wśród dzieciaków, wciąż wzrasta. Ostatnio nie jest tak źle. Czujemy wsparcie.
Podobno Gliwice są za Górnikiem Zabrze.
- Takie przekonanie panuje w prawie całej Polsce, ale to nieprawda. Jestem stąd i znam teren bardzo dobrze. W Gliwicach za Górnikiem są dwa osiedla. Reszta kibicuje Piastowi.
Rozmawiał Mateusz Karoń