"Projekt Zizou" to autorski plan szefa Realu wprowadzony w życie na przekór niechęci Francuza do trenerki i szeregu opinii, że się do tego nie nadaje.
Zinedine Zidane bał się ławki trenerskiej jak diabeł święconej wody. Przed laty podczas turnieju młodzieżowego "Danone Cup" powiedział, że nigdy nie będzie szkolił piłkarzy. Kiedy przechodził na emeryturę, ten sam francuski dziennikarz zapytał go, czy jednak zmienił zdanie. - Chyba zwariowałeś? - rzucił "Zizou". Dziesięć lat później, po doświadczeniach asystentury u Carlo Ancelottiego i prowadzeniu drużyny Realu Madryt Castilla, jest finalistą Ligi Mistrzów z pierwszym zespołem. To ledwie cztery miesiące od nominacji. Sprawy toczą się szybko, bardzo szybko.
Francuz przejął stery w drużynie, kiedy Real skręcał się w konwulsjach, pamięć piłkarzy dręczyła klęska 0:4 w Clasico z Barceloną, a z Pucharu Króla "Los Blancos" odpadli przez amatorszczyznę. Było źle. Później po szeregu łatwiejszych meczów przyszła pierwsza weryfikacja w starciu z Romą wygranym 2:0. Kiedy większość kibiców pomyślała, że "Zizou" to lek na całe zło, Real haniebnie przegrał w derbach z Atletico Madryt 0:1. Francuz był wściekły. Jego piłkarze przebiegli 11 kilometrów mniej od rywala. Kilometr na głowę. Cristiano Ronaldo w arogancki sposób zdeprecjonował rezerwowych, a frustracja fanów osiągnęła apogeum. To był przełom.
Oficjalnie Zidane zachowywał spokój. - Możemy wciąż wygrać wszystko. I ligę, i Puchar Europy - mówił na jednej z konferencji prasowych. Pierwsze brzmiało jak mrzonka, ale po wygranym Clasico na Camp Nou i serii potknięć Barcy Real radykalnie zmniejszył dystans do lidera (punkt różnicy). W Lidze Mistrzów z łatwością wyeliminował Romę, później zaliczył koszmarną wpadkę z Wolfsburgiem. "Remontada" na Santiago Bernabeu była jednak wspaniała. I nawet śmiertelnie nudny dwumecz z Manchesterem City dał fanom Realu mnóstwo satysfakcji. Oto ich drużyna po katastrofalnej jesieni, po której nastrój był już tylko dekadencki, ma unikalną szansę na undecimę. Futbol to figlarz. A "Ziozu" odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku.
Francuz nie pęka, pękają tylko jego marnej jakości spodnie. Jest twardy i wierzy w słuszność ciężkiej pracy. Przed nim tylko czterej francuscy trenerzy dotarli do finału Ligi Mistrzów: Albert Batteux, Robert Herbin, Didier Deschamps i Arsene Wenger. W 2014 roku, jako asystent Carlo Ancelottiego, Zidane obserwował z ławki fascynujący mecz z Atletico Madryt w Lizbonie. Widział wyrównujący gol Sergio Ramosa w 92. minucie i 48 sekundzie i masakrę "Atleti" w dogrywce. Dziś, po dwóch latach, jako głównodowodzący Realu może sięgnąć z klubem po 11 Puchar Europy w historii. Niebywałe!
Droga Królewskich do finału nie była efektowna. Bronią się głównie znakomitymi statystykami w defensywie. W sześciu domowych spotkaniach Ligi Mistrzów w tym sezonie nie stracili ani jednego gola. Symbolem metamorfozy drużyny i człowiekiem Zizou został Brazylijczyk Casemiro. To defensywny pomocnik, na wskroś podobny do giermka Zidane'a z czasów gry w Realu Madryt - Calude Makelele. Skuteczność w ważnych meczach odnalazł Cristiano Ronaldo. Szatnia pełna przerośniętych ego nie deprecjonuje już wartości trenera, jak miało to miejsce za kadencji Rafaela Beniteza. Jak mawia Carlo Ancelotti: "Kiedy Zidane mówi, reszta słucha".
Francuz zostaje zakładnikiem finału. Jeżeli przegra, nikt nie będzie pamiętał, że wyciągnął drużynę z potężnego kryzysu. W ostatnim ćwierćwieczu Real sięgał po Puchar Europy za każdym razem, gdy docierał do finału. Jeżeli pokona Atletico, uciszy jazgot przeciwników.
W końcu zdarza się, że wielcy piłkarzy zostają później wielkimi trenerami.
Mateusz Święcicki
[color=black][b]ZOBACZ WIDEO 4-4-2: Legia skupia się na lidze. "Czerwone lampka nie powinna gasnąć"
(źródło TVP)
{"id":"","title":""}
[/color][/b]