Ten spadek był przewidywalny. Jeśli nie nastąpiłby w tym sezonie, nastąpiłby w przyszłym. Albo jeszcze w kolejnym. W każdym razie - niedługo.
Jeszcze jesienią 2013 roku Górnik Zabrze zajmował drugie miejsce w rundzie jesiennej Ekstraklasy. Potem z drużyny na selekcjonera odszedł Adam Nawałka i krok po kroku wszystko zaczęło się sypać.
To pokazuje nie tyle jakiś fenomen Nawałki, co po prostu ignorancję działaczy. Jak to możliwe, że odejście jednego człowieka powoduje klubowy kataklizm? Winnych osób jest kilka, w tym pani prezydent Zabrza, pani Małgorzata Mańka-Szulik, która sprowadziła klubowych działaczy do roli figurantów.
Polskie kluby piłkarskie charakteryzują się często tym, że nie mają żadnej przejrzystej długofalowej wizji. Górnik jest tu sztandarowym przykładem. Nie da się przewidzieć, jak będzie wyglądał klub za 2-3 lata. Zależy od tego, kto będzie trenerem. Czy ściągnie tego czy tamtego piłkarza.
Georg Heitz, dyrektor FC Basel, opowiadał mi, że w tym szwajcarskim klubie najważniejsza jest wizja i konsekwencja. - Emocje, złe decyzje podejmowane pod wpływem jednego nieudanego meczu, zabiły wiele dobrych pomysłów - powiedział Heitz.
Polskie kluby to w większość ciągły "survival". Przyjdzie dobry wujek z Canal Plus, da kilka złotych i jakoś przetrwamy do następnego roku. A pomysł na klub, jaki on ma być, jak funkcjonować i tak dalej?
Gdyby klub miał stałą jasną wizję rozwoju - przykładowo: stawiamy na własną młodzież, promujemy, sprzedajemy i mamy z tego pieniądze na funkcjonowanie - nigdy nie doszłoby do tej dramatycznej sytuacji. Podałem ten przykład bo tak funkcjonuje wiele zachodnich małych klubów. W ten sposób zapewniają sobie solidną podstawę finansowania i nawet gorszy okres nie oznacza dla klubu tragedii.
Klub to powinna być instytucja, coś więcej niż tylko prezes, trener i piłkarze.
Dla zespołu, który nie jest w stanie wytrzymać bez środków z telewizji, takiego jak Górnik, spadek może mieć poważne konsekwencje.
Brak pomysłu spowodował przypadkową i momentami absurdalną politykę transferową. W pewnym momencie średnia wieku zawodników w pierwszym zespole znacznie przekraczała 30 lat. Górnik stał się dla piłkarzy domem spokojnej starości.
Trenerzy, tacy jak Ryszard Wieczorek, Robert Warzycha czy Leszek Ojrzyński, tak naprawdę byli sprowadzeni do łatania dziur, przetrwania. Mogło im się udać przetrzymać kilka dodatkowych miesięcy, ale nie musiało. I nie udało.
W ostatniej kolejce Górnik mógł przedłużyć swoją męczarnię o kolejny rok, ale piłkarze są tak słabi, że w ostatnich 15 minutach, grając o życie, nie potrafili wskoczyć na wyższy poziom.
Joachim Loew, selekcjoner reprezentacji Niemiec, opowiadał mi kiedyś o tzw. efekcie Kilimandżaro, terminie, który sam wymyślił.
- Kiedyś bardzo chciałem wejść na tę górę, ale w pewnym momencie zwątpiłem. Uparłem się jednak, że jest to możliwe i udało się. To samo trzeba robić w meczu, zawsze znaleźć dodatkową motywację, podjąć ostatnią próbę - powiedział. Odpocząć można na szczycie.
Piłkarze Górnika nie mieli zamiaru wchodzić na Kilimandżaro. Nie widziałem ich padających ze zmęczenia, plujących krwią. W całym meczu o życie oddali jeden celny strzał w bramkę. Gdy było wiadomo, że wystarczy im jedna bramka, nie byli w stanie zerwać się do ostatniego szaleńczego ataku.
Po prostu nie potrafili.
Szkoda Górnika, wielkiego klubu, ale nie szkoda tej bezbarwnej i pozbawionej energii "nieoglądalnej" drużyny. Być może spadek był jedyną możliwością, żeby miejscowi się obudzili?
Marek Wawrzynowski