Bieda aż piszczy
Premier League to finansowe eldorado, ale nawet w takiej lidze można biedować. Przekonał się o tym Everton, który nigdy do krezusów finansowych nie należał. Jednak wiele lat temu podjęto świetną decyzję. Zatrudniono mało znanego Szkota, Davida Moyesa. Ten znakomicie odnalazł się na Goodison Park. Nie było wielkich transferów, a kiedy już wydano kilka milionów więcej, to szybko pozbywano się innego gracza, aby z nawiązką załatać dziurę w budżecie.
Mądra i umiejętna polityka miała swoje plusy i minusy. Raz klub walczył o utrzymanie, innym razem był w środku stawki, a w sezonie 2004/2005 udało się przełamać hegemonię "wielkiej czwórki". The Toffees zajęli czwarte miejsce i zagrali w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Po dwumeczu z Villarreal nie udało się awansować do finansowego przybytku, ale i tak Everton stawiany był za wzór.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Na Euro 2016 wybuchnie "Kapustkomania"? Kosowski jest na "tak"
Kiedy wokół klubu były przejmowane przez zagranicznych właścicieli i były pompowane ogromne pieniądze, Everton pozostawał wierny swojej polityce. Nie dlatego, że tak chciał, ale po prostu musiał. Nie było funduszy na gwiazdorskie pensje czy transfery.
Tymczasem w 2011 roku klub poinformował, że mimo braku transferów i tak na Goodison Park nie dzieje się dobrze. To, co wpływało do klubowej kasy, od razu było przejmowane przez banki. Brytyjska prasa zaczęła pisać o możliwym bankructwie Evertonu. To były bardzo złe czasy dla fanów tej drużyny. The Toffees przetrwali i ten okres.
Nowy właściciele, nowe wszystko
Na początku tego roku zaczęto spekulować o nowym właścicielu Evertonu. W końcu miało być lepiej, a niebieska część Liverpoolu miała dołączyć do innych klubów w Premier League, dla których wydanie 50 mln funtów podczas jednego okienka transferowego to żaden problem.
Został nim Farhad Moshiri, 60-letni Irańczyk. - Będą transfery, będzie nowy stadion i zatrzymamy wszystkie nasze gwiazdy - obwieścił dumnie. Jego majątek wyceniany jest na blisko dwa miliardy funtów, ma zatem czym szastać na rynku transferowym. Wcześniej był udziałowcem Arsenalu, ale sprzedał wszystkie akcje i przeniósł się na Goodison Park. Tutaj będzie mógł wprowadzać swoją politykę, swoją wizję.
Na początek zwolnił Roberto Martineza. Nie dlatego, że takie miał widzimisię, ale Martinez nie poradził sobie na Goodison Park. Drużyna grała słabo, bez wyrazu i okupowała miejsce w drugiej części tabeli. W jego miejsce zatrudnił Ronalda Koemana. Holender mimo iż z Southampton zajął szóste miejsce, a więc duże wyższe niż Everton, skusił się na propozycję Moshiria. Przekonała go wizja klubu, jego prowadzenia, budżet transferowy. The Toffees nie żałowali kilku milionów funtów, aby odkupić go od Świętych. Kiedyś nie kupowano za takie kwoty nawet piłkarzy, a teraz bez problemu przeznaczono takie środki na nowego menedżera.
Jest jednak skaza na rysie Evertonu. Nowa wizja nie przekonuje gwiazdy zespołu Romelu Lukaku. - Czas odejść - zapowiedział Belg. To byłaby ogromna strata dla drużyny, ponieważ to napastnik z czołówki europejskiego poziomu, a takiego trudno byłoby ściągnąć na Goodison Park w momencie, kiedy Everton nie gra w europejskich pucharach i dopiero jest na drodze do ściągania najlepszych graczy.
Nawet jeśli Lukaku odejdzie z Evertonu, to i tak kibice mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość. Moshiria zapowiada zbudowanie silnego klubu, który ma walczyć o czołowe miejsca w Premier League.