Po co Milan wypożyczył Beckhama? Nie oczekiwano przecież wielkich korzyści z tej transakcji pod względem sportowym. Chyba nawet sam zawodnik nie spodziewał się, że może Włochom dać coś więcej niż "jedynie" zyski ze sprzedaży swoich koszulek, czy poprawę wizerunku klubu i nowe rzesze fanów. Nawet początek jego przygody z zespołem rossonerich był standardowy. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych sportowców świata na początek wybrał się wraz z drużyną Milanu do bogatego Dubaju na turniej towarzyski. I wzbudził tam takie zainteresowanie, którego nie powstydziłby się nikt, począwszy od królowej Elżbiety II, a skończywszy na papieżu. Szaleństwo fanów, tłumy ochrony i... nieudany debiut Becksa w barwach klubu z Mediolanu - tak wyglądał start Davida pod skrzydłami Carlo Ancelottiego. Nie wyróżniał się na placu gry, był niewidoczny, a w efekcie został zmieniony już po pierwszej połowie.
Wydawało się, że Milan większego pożytku z przereklamowanego gwiazdora, który bardziej przypomina gwiazdę filmową, mieć nie będzie. Aż do spotkań w Serie A. Nagle mąż słynnej Victorii stał się potrzebny drużynie i to na boisku, a nie poza nim. Błyskawicznie zadomowił się nie tylko w kadrze mediolańczyków, ale przede wszystkim w podstawowej "jedenastce". Szybko i efektywnie załatał dziurę na prawej stronie czerwono-czarnej ekipy, która nie od dziś miała problemy z obsadzeniem prawej flanki typowym skrzydłowym. Były kapitan reprezentacji Anglii sprawiał wrażenie, jakby grał w rossonerich dobre kilka lat, a nie kilka tygodni. Migiem wpasował się we włoski styl gry i koncepcję Carlo Ancelottiego, a także zyskał zaufanie kolegów. Asystował przy bramkach partnerów jak za dawnych dobrych lat, a także sam pokonywał bramkarzy rywali.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tu zostać, bo zakochałem się w tym miejscu - rozpowiada Beckham mediom. A przecież to chodząc po wzgórzach sławnego Hollywood wraz z Tomem Cruisem miał się wreszcie czuć jak ryba w wodzie. Tymczasem on ponownie zapragnął wielkiej piłki na najwyższym europejskim poziomie. W Los Angeles mógł mieć wszystko, ale nie to, za czym po wyjeździe ze Starego Kontynentu tęsknił najbardziej. Nie wrócił dla kasy, czyli nie zrobił tego, co większość grajków. A po kim, jak po kim, ale po nim można się było tego spodziewać. Wrócił, by znów grać na najwyższym światowym poziomie. Nie spoczął na laurach i nie zadowolił się tym, co już osiągnął, a mógł to zrobić, bo czego mu więcej potrzeba? A wszystko to po to, aby zagrać na mundialu w RPA, żeby wrócić do formy i znów być przydatnym dla reprezentacji Anglii. Nasi polscy kopacze już dawno obraziliby się i odpuściliby sobie grę w barwach narodowych, a on wykazał się ambicją równą nastolatkowi, walczącemu o uznanie w oczach trenera. Okazało się, że w odpicowanym i obrzydliwie bogatym Beckhamie nie ma egoizmu, arogancji, wyważania się, a inni mogą brać z niego przykład.
Pojawia się więc pytanie, po co w ogóle wyjeżdżał na zesłanie do ligi amerykańskiej, gdzie piłkarze większej szansy przebicia nie mają? Cóż… Krytycy powiedzą, że dla kasy i sławy. I pewnie mają rację. Ale jeśli dla Becksa liczyłyby się tylko to, to nie poczułby znów głodu europejskiej piłki. Nie zechciałby ponownie walczyć w Lidze Mistrzów z Realem i Barceloną. Osiągnął i zarobił w życiu wiele, ale nie odechciało mu się robić tego, do czego został stworzony i co mu dało chleb. Gwiazda, jak to gwiazda - ma swoje grzeszki, ale za całokształt należy 33-letniego Anglika cenić. Dla niego najbardziej liczy się futbol, a futbol najlepszy jest w Europie. Beckham potrzebuje więc Europy. Europa zaś Beckhama. Bo rywalizacja na Starym Kontynencie nie jest taka sama bez jednego z największych piłkarzy ostatnich lat.