Transfery zawsze działają na wyobraźnię kibiców, ale tego lata zainteresowanie wydarzeniami na rynku piłkarskim jest wprost proporcjonalne do sum wydawanych przez najbogatsze kluby. Czyli rekordowe. Przez dwa minione tygodnie do dyskusji o obecnej odsłonie europejskiego mercato byłem zapraszany przez telewizyjne stacje biznesowe, informacyjne, śniadaniowe, a także do poważnych programów publicystycznych. I do radia - w czasie najwyższej słuchalności - również. Dla każdego był to, jeśli nie temat dnia, to bardzo ważny punkt ramówki. Co oczywiście tylko potwierdza tezę, że spośród wszystkich spraw nieważnych, futbol jest zdecydowanie najważniejszą.
Trudno zresztą się dziwić, skoro w momencie, gdy świat jeszcze liże rany po ostatnim kryzysie, Manchester United wykłada 105 milionów euro za Paula Pogbę. Takie pieniądze muszą przykuwać uwagę, bowiem rząd wielkości sugeruje, że piłka - nie pierwszy zresztą raz w najnowszej historii - znalazła się na granicy zdrowego rozsądku i szaleństwa. Która jest cieniutka.
Jeśli ktoś przed Euro 2016 postawiłby tezę, że globalna suma letnich transakcji, których bohaterami zostali reprezentanci Polski przekroczy sto milionów euro, zwyczajnie nie uwierzyłbym. Tymczasem przekroczyła i świat się z tego powodu nie zawalił. Zadziałał oczywiście syndrom Adama Nawałki, czyli promocja całego naszego futbolu podczas udanego występu we francuskich finałach mistrzostw Europy. Ale nie tylko. Również efekt domina, a pewnie także inflacji, którą wywołali Anglicy. Przecież przed ME Arkadiusz Milik wyceniany był na maksimum 15 milionów euro, zaś Piotr Zieliński - gdy jego przedstawiciele rozmawiali z Liverpoolem - na 11. Tymczasem obaj znaleźli się w SSC Napoli za kwoty pomnożone przez dwa, ewentualnie jeszcze z konkretnym domiarem. Z jakiego powodu? Tak naprawdę za kasę, którą w rynkowy obieg puścił Jose Mourinho, płacąc hojnie Juventusowi za Pogbę.
W letnim mercato mogło być jeszcze głośniej o naszych rodakach, ponieważ Real Madryt naprawdę szykował 120 milionów euro za Roberta Lewandowskiego. Tyle że Królewscy, nie zyskując aprobaty Bayernu Monachium, nie chcieli na siłę forsować transakcji. Zbyt wiele łączy ich bowiem obecnie z Bawarczykami, którzy delegując Karla-Heinza Rummenigge na stanowisko prezydenta Europejskiego Stowarzyszenia Klubów, stanęli na czele grupy, która chce stworzyć (Super)ligę konkurencyjną pod względem przychodów dla Champions League. A jeśli gra idzie o miliardy, skromne 120 milionów nie mogło poróżnić głównych rozgrywających.
Swoją drogą K-H. R. jest zręcznym dyplomatą, skoro słynnemu Niemcowi udało się przenieść do kuluarów negocjacje w sprawie podwyżki dla "Lewego" w zamian za przedłużenie umowy. Co prawda Bundesmedia co jakiś czas informują o kierunkach rozmów, ale prawdą w tych doniesieniach jest tylko to, że dyskusje się toczą. O jakie kwoty idzie rozgrywka - agenci domagali się początkowo rekordowych apanaży dla Roberta na skalę Niemiec, na dodatek nie mniej niż 18-19 milionów euro, z kolei Bayern był skłonny podnieść zarobki naszego rodaka, ale nie wyżej niż do 15 milionów rocznie - dziś nie wie nikt, oprócz oczywiście obu stron. I pewnie tak już zostanie. Zresztą z perspektywy zwykłego śmiertelnika milion w tę, czy w tamtą stronę na tak gigantycznym pułapie nie stanowi już zasadniczej różnicy. A w zasadzie żadnej.
Im mniej jednak wiadomo, tym temat jest bardziej rajcujący dla mediów. I tak na przykład brytyjski "The Sun" podał w ubiegły czwartek, że kosmiczną ofertę za Lewandowskiego szykuje Arsene Wenger. Informacja nie pochodziła bynajmniej ze źródeł zbliżonych do Arsenalu Londyn, tylko oparta na fakcie, że na Emirates Stadium gościł menedżer "Lewego". Autor "newsa" nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, że Cezary Kucharski rzeczywiście negocjował nowy kontrakt, tyle że Krystiana Bielika. I wynegocjował dobry, pięcioletni, z odpowiednią liczbą zer w tygodniówce. Cóż, The Show Must Go On, jak śpiewał niezapomniany Freddie Mercury.
Adam Godlewski
Czytaj więcej w PN
Nemanja Nikolić przejdzie do Hull City
ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Malarz: Musimy zachować koncentrację na rewanż