Podczas IV rundy eliminacji Wojciech Szczęsny wpuścił kluczową piłkę do bramki, dzięki której to rywale awansowali do Ligi Mistrzów. "Stracił głowę przy golu, który pozbawił Romę nadziei na Ligę Mistrzów" - pisały włoskie media. Szczęsny, w stylu charakterystycznym dla Manuela Neuera, wyszedł poza pole karne, co wykorzystał szybszy Miguel Layun. Meksykanin ominął Polaka i bez problemu strzelił gola dla swojej drużyny. Z krytyką Wojciecha Szczęsnego nie zgadza się jego brat i były bramkarz - Jan Szczęsny:
- Poza tą jedną interwencją zagrał dobry mecz. Do tamtego momentu wywiązywał się ze swojego obowiązku. Trzeba pamiętać, że kiedy została strzelona bramka przez przeciwników, grali w dziewięciu. Wojtek musiał zaryzykować, zwłaszcza, że w klubie dostał taki nakaz - ma grać wysoko, ryzykować i pełnić rolę ostatniego obrońcy. To ryzyko było więc wliczone w cenę takiego założenia taktycznego - powiedział w rozmowie z WP SportoweFakty.
Mogłoby się wydawać, że Polak skazując swoją drużynę na Ligę Europy nie opędzi się od krytyki nie tylko mediów, ale przede wszystkim trenera i kolegów z drużyny.
- On ma na tego typu zagrania zielone światło, dlatego nie został nie wiadomo jak zrugany w szatni, bo przed każdym meczem dostaje takie zadanie i komunikat, że ma wychodzić poza pole karne. Owszem obciążyło to jego konto, był to jego błąd, ale miał na takie zagrywki pozwolenie - skomentował Szczęsny.
ZOBACZ WIDEO Michał Kucharczyk: Są ludzie, którzy nic nie osiągnęli, a uważają się za znawców
Reprezentant Polski we włoskich mediach został oceniony na 4 do 5 punktów w dziesięciostopniowej skali.
- Jego rola jest obarczona podwójnym ryzykiem i to on zbiera cięgi. Jak zawali obrońca to jeszcze zostaje mu jeszcze bramkarz. Wojtek teraz popełnił błąd i został skrytykowany, ale jestem pewny, że w kolejnych ośmiu spotkaniach zagra dobrze i będą go chwalić. Taki jest sport - dodał na koniec były bramkarz.