Czytaj w "PN": Wyceniamy gwiazdę: Mario Gomez

PAP/EPA / EPA/ARNE DEDERT
PAP/EPA / EPA/ARNE DEDERT

Włoskie media strzelały do niego niczym cyngle sycylijskiej mafii, Fiorentina chciała go przehandlować Besiktasowi za równowartość kilkunastu skórzanych, podrabianych kurtek. We Włoszech pogrzebano żywcem. Mario Gomez powstał jednak z martwych.

Klub z Florencji płacił za niego w 2013 roku około 17 milionów euro (kwoty według różnych źródeł wahają się między 15 a 20) Bayernowi Monachium. Dwa lata później Włosi gorączkowo poszukiwali kogokolwiek, kto byłby gotowy zatrudnić Niemca generującego gigantyczne koszty utrzymania. Skusił się Besiktas i jak się okazało, był to najlepszy ruch, jaki zarówno strona turecka, jak i sam zainteresowany zawodnik mógł wykonać.

Przede wszystkim warto przypomnieć, po kogo Fiorentina w 2013 roku sięgała, bo obraz mógł się przez cysterny fekaliów wylewanych na Niemca przez włoską prasę delikatnie zamazać. Brała napastnika, który w momencie przeprowadzki do Włoch miał 28 lat, był w kwiecie sportowego wieku, miał niespełna 300 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Niemczech i prawie 150 goli w Bundeslidze na koncie w barwach VfB Stuttgart oraz Bayernu. To była maszyna do zdobywania bramek, na dodatek ulubieniec i pierwszy wybór Joachima Loewa w kadrze trzeciej wówczas reprezentacji świata. Z czego wynikało więc rozstanie z Allianz Areną? Z Bayernu nie został przecież wypchnięty siłą, nie wycierano nim podłogi, dawano możliwość pozostania w klubie. Decyzję o odejściu podjął jednak sam.

Gomez - piłkarz, który w swojej karierze odgrywał role tylko pierwszoplanowe - nie miał ochoty stać w cieniu innego napastnika. Sezon 2012-13 był dla niego nieudany z jednego powodu - na początku sierpnia 2012 roku zerwał ścięgno Achillesa, musiał pauzować przez prawie pół roku, opuścił 19 meczów. W tym czasie w składzie zadomowił się ściągnięty chwilę wcześniej Mario Mandżukić i to Chorwat właśnie, nawet po powrocie Gomeza do pełnej sprawności, pozostał wyborem numer jeden trenera Juppa Heynckesa. Gomez zadowalał się więc ogonami, wyżymał sezon jak ścierkę i co ciekawe - zaliczył wtedy 21 występów w lidze, żadnego meczu od pierwszej do ostatniej minuty i trafił do siatki aż 11 razy. A były też przecież trafienia w DFB-Pokal oraz Lidze Mistrzów. - Potrzebuję zmiany otoczenia. Już nie mogę się doczekać wyjazdu do Włoch, tamtejszej ligi, ludzi, słońca i jedzenia - mówił w "Bildzie".

Włochy okazały się jednak w jego przypadku wilgotnym zakalcem w całej rozciągłości. Czuł się tam źle, nie potrafił odnaleźć. Irytowało go wszystko, nawet mentalność ludzi pracujących w klubie, co przecież w jego przypadku - Niemca, ale z sercem pompującym w sobie w połowie hiszpańską krew - zdarzyć się nie powinno. Temperament i zachowania południowców nie powinny być dla niego czymś zupełnie nowym, nawet mimo faktu, że całe wcześniejsze życie spędził w Niemczech. Ale było. Gomez niedługo po przeprowadzce do Włoch doznał kontuzji, wypadł ze składu na ponad dwa miesiące. Niedługo później, raptem dwa tygodnie po powrocie do treningów na pełnych obciążeniach, przypałętał się kolejny uraz. Tym razem pauza trwała jeszcze dłużej.

W marcu to samo i kolejne dwa miesiące w plecy. Łącznie w sezonie 2013-14 opuścił 38 meczów Fiorentiny, zagrał w dziewięciu meczach w lidze i sześciu w europejskich pucharach. Katastrofa. W następnym było niby trochę lepiej, ale gdy wracał już na dobrą ścieżkę z rytmu wybijały go mniejsze lub większe urazy. Udo, przywodziciel, kolano, naciągnięcia. Bił kolejne rekordy minut bez zdobytej bramki, a włoskie media z lubością nadziewały go na patyk i smażyły nad ogniskiem krytyki.

Paweł Kapusta

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Będziemy faworytami, ale... (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)