Eliminacje MŚ 2018. Łukasz Fabiański: Bolało. Nie ma co ściemniać

PAP/EPA / PAP/Bartłomiej Zborowski
PAP/EPA / PAP/Bartłomiej Zborowski

- Bolało, nie ma co ściemniać - mówi WP SportoweFakty Łukasz Fabiański, który przed Euro 2016 usłyszał od Adama Nawałki, że będzie tylko drugim bramkarzem. A potem został bohaterem.

WP SportoweFakty: Przebolał już pan Euro 2016, przeanalizował co można było zrobić lepiej?

Łukasz Fabiański: - Nie robiłem żadnego ogólnego podsumowania. Na gorąco analizowałem poszczególne mecze, ale żeby to wszystko zsumować... Nie zastanawiałem się nad tym.

Pytamy, bo jednak pana telewizyjna wypowiedź bezpośrednio po meczu z Portugalią była bardzo emocjonalna. Spuszczona głowa, poleciały łzy.

 - To były emocje chwili. Pozostał ogromny niedosyt, że odpadliśmy z turnieju. Granica pomiędzy końcem mistrzostw i awansem była bardzo mała. Nie było przecież tak, że przegraliśmy zdecydowanie. Tylko te karne.

ZOBACZ WIDEO: Zieliński o swoim transferze: Liverpool i Napoli się o mnie biły

Po takim meczu bramkarz analizuje sobie, czy mógł obronić karnego, lepiej się przygotować. Czy jednak podchodzicie do tego, że to po prostu loteria?

 - Ja tych rzutów karnych nie widziałem do tej pory. Analizę robi się przed meczami, szczególnie w fazie pucharowej. Co ja mogę teraz analizować. We wtorek oglądaliśmy ten mecz, ale już bez konkursu jedenastek.

Po dwóch miesiącach od końca turnieju Euro określiłby pan słowem niedosyt czy jednak sukces?

 - Wtedy na gorąco czułem ogromny niedosyt. Sukcesu też nie było, bo za taki uważa się zajęcie miejsca medalowego, a my skończyliśmy mistrzostwa na ćwierćfinale. Wiadomo, że od bardzo długiego czasu polska reprezentacja tak daleko nie zaszła, więc było to osiągnięcie. Za sukces jednak coś się dostaje. A my nie dostaliśmy nic.

Otrzymaliście piękne powitanie od kibiców. Pana przyjęto w Słubicach z honorami. Był pan zaskoczony?

 - Zaskoczony nie byłem, bo rodzina mi mówiła, że osoby z urzędu miasta już się podpytują, czy wróciłem. Przedstawiciele miasta powiedzieli mi potem, że jak pojawiały się w mediach informacje o powitaniach Michała Pazdana czy innych piłkarzy, to oni postanowili, że muszą też coś dla mnie zorganizować.

A może uważaliście jako drużyna, że na takie powitania po prostu nie zasługujecie?

 - To już są reakcje kibiców. Tak jak mówiłem, ME nie zakończyły się sukcesem. Jednak z drugiej strony tę niemoc poprzednich turniejów przełamaliśmy i byliśmy w stanie z każdym na równi rywalizować. Już sam fakt, że nie przegraliśmy żadnego meczu w normalnym czasie świadczy, że naprawdę byliśmy blisko osiągnięcia czegoś fajnego. No, ale ostatecznie trochę nam zabrakło. Kibice naszą postawę jednak docenili.

I nadal to robią. Zmieniło się postrzeganie kadry. Dziś, nawet tu w hotelu na zgrupowaniu, nie możecie swobodnie przejść z windy na stołówkę.

 - To wszystko zaczęło się po wygranym meczu z Niemcami. Co zgrupowanie, to trudniej się poruszać. Jesteśmy na to w miarę przygotowani. To też jest naturalna kolej rzeczy, że jeśli są wyniki i atmosfera wokół kadry jest pozytywna, to zainteresowanie też będzie wysokie. Po to gra się w piłkę. Może dla kolejnego pokolenia będziemy inspiracją. Może dzieciaki pójdą w tym kierunku.

Łatka bohatera pana cieszyła, może przeszkadzała?

 - Ja się od tego odizolowałem i w ogóle nie chciałem nawet poruszać takich tematów. Do tej pory nie widzę sensu używania takich zwrotów.

One się jednak pojawiały.

- No tak, pojawiały się. Z drugiej strony mam świadomość, że każdy kolejny mecz to nowa weryfikacja twojej osoby i nie ma za bardzo sensu słuchać aż tak mocno opinii pojawiających się z zewnątrz. One mogą się zmienić w mgnieniu oka. Wszystko zależy od tego, jak będziesz prezentował się na boisku.

Siebie zweryfikował pan pozytywnie?

 - To było dla mnie bardzo dobre doświadczenie. Pierwszy raz zagrałem na wielkiej imprezie, wcześniej na niej bywałem. Fajnie było z czymś takim się zmierzyć pod względem sportowym i mentalnym. I myślę, że teraz też jestem mądrzejszy o te całe przeżycia. Jestem teraz nawet bardziej głodny tego, żeby przeć do przodu.

A to doświadczenie, kiedy okazało się, że nie będzie pan na Euro 2016 numerem jeden, bolało?

 - Wiadomo, że bolało. Nie ma co ściemniać.

I jak panu trener to wytłumaczył?

 - Trener mi tego nie tłumaczył. Ja nie muszę tego wymagać. To on podejmuje decyzje, odpowiada za nie i jeśli uważa, że tak powinno wyglądać, to ja muszę się z tym pogodzić i to zaakceptować. I tyle. Tym bardziej, że wszyscy wiemy, iż rywalizacja w reprezentacji na tej pozycji od wielu lat jest na dużym poziomie.

Jednak tak zwyczajnie, po ludzku może należało się panu wyjaśnienie? To nie jest tylko zawód. Jesteście grupą ludzi, musicie utrzymywać dobre stosunki?

 - I utrzymujemy, ale wiadomo, to jest relacja trener - zawodnik. I jakby nie było, to na końcu trener ma zawsze rację, niezależnie od sytuacji zawodnika. To on decyduje, wybiera jego zdaniem najlepsze rozwiązanie. Wiadomo, było to ciężkie, ale z drugiej strony jest to impreza i ważne, żeby atmosfera była na dobrym poziomie. Ja się skoncentrowałem na tym, aby poprzez treningi utrzymać poziom sportowy i funkcjonować normalnie w grupie.

Był pan w ogóle zaskoczony? Czy uznał, że Adam Nawałka faktycznie miał powód, żeby posadzić pana na ławce rezerwowych?

 - W ogóle pod tym kątem się nie zastanawiałem. Usłyszałem decyzję i tyle.

To jak jest dzisiaj? Jak wygląda sytuacja z obsadą bramki?

 - To jest pytanie do trenera.

Teraz na zgrupowaniu odbyła się rozmowa, usłyszeliście, kto na co może liczyć itd.?

 - Nie. Na razie trenujemy, przygotowujemy się. Trener ma jakąś tam zasadę, że dzień czy dwa przed meczem bierze na rozmowę i oznajmia swoją decyzję.

Denerwują pana te pytania o to, czy jest numerem jeden?

 - Nie chodzi o jedynkę. Tylko wiele osób pyta mnie o tamtą sytuację i w sumie, co ja mogę więcej powiedzieć. To też jest moja prywatna sprawa, jak zareagowałem.

O jakie doświadczenia mądrzejsza jest dzisiaj kadra?

 - Wiem już, że naprawdę możemy rywalizować z silnymi ekipami i możemy być drużyną wiodącą. Teraz trzeba to umiejętnie wykorzystać, żeby to nie było z drugiej strony zgubne. Trzeba twardo stąpać po ziemi, bo te eliminacje na pewno będą miały swoją historię.

Mamy teraz zupełnie nową sytuację. To Polska jest faworytem i to od Polski oczekuje się, że awansuje. 

 - Przez odbiór Euro, przez ranking (jak się domyślam), jesteśmy uznani za faworyta. Wszystko jednak zweryfikuje boisko. My musimy zachować pokorę, a jednocześnie dalszy głód sukcesu. Jeśli to nam się uda, będziemy w stanie powalczyć o jak najlepszą pozycję.

Wielu pana kolegów po Euro zmieniło kluby na wielkie. Chłopaki mogą się tym zachłysnąć? Pan doskonale wie, co to znaczy grać w takim zespole.

 - Na razie nie widzę tego, że poprzez pryzmat zmiany klubu na inny ktoś zmienił swoje zachowanie. Musimy pamiętać, że tu liczy się grupa, drużyna i sukces, jakim będzie awans do mistrzostw świata. I to że ktoś zmienił klub za większe lub mniejsze pieniądze, nie powinno mieć wpływu na jego postawę na boisku. Tym bardziej, że jak sami powiedzieliście, oczekiwania wobec nas wzrosły, a my musimy się z tym zmierzyć i potraktować jako kolejne wyzwanie.

Czyli sodówka chłopakom nie grozi.

 - To jest świadoma grupa. Życie zawsze cię zweryfikuje. Trzeba zachować szacunek.

A w przypadku sodówki są w drużynie piłkarze, którzy ściągają kolegów na ziemię?

To trener od razu wyłapuje. Ma czujne oko na te sprawy.

Rozmawiali
Mateusz Skwierawski
Jacek Stańczyk 

Źródło artykułu: