Tomasz Frankowski po 15 latach nieobecności wrócił do Białegostoku, po 1280 dniach zagrał znowu w ekstraklasie, a już po niespełna 30 minutach pierwszego spotkania miał na koncie dwa trafienia.
Po sobotnim meczu z Arką Gdynia kibice żartowali pytając: - Ile ma Brożek? Dwanaście? O to może go jeszcze dogoni! Już w trakcie spotkania na trybunach fani skandowali nazwisko napastnika i przypomnieli przyśpiewkę, która powstała jeszcze za najlepszych czasów Frankowskiego w Wiśle Kraków.
Sam zainteresowany studzi jednak euforię: - Jasne, cieszę się z ponownego "debiutu" w Jagiellonii. Ale to tylko dwa gole. Podobne wyczyny zdarzały mi się w przeszłości. Skakać z radości nie będę, bo w karierze już wszystko przeżyłem. Wzloty, upadki, cudowne chwile, koszmarnych też nie brakowało. A co do gonienia Pawła Brożka to chyba w następnym sezonie.
34-letni zawodnik wyznaje, że nie świętował specjalnie świetnego występu. W sobotę wraz z żoną Edytą i bratem Leszkiem wybrał się na kolację. - A w niedzielę rano jak zwykle dzieci "weszły" na głowę, później trening. Normalne życie - śmieje się "Franek".
Dwie zdobyte bramki w jednym meczu to nie nowość dla byłego piłkarza takich klubów jak Wolverhampton, czy Chicago Fire. Taki występ udowadnia przede wszystkim, że Frankowski jeszcze nie kończy kariery i ma nadzieję pokazać dużo dobrego na polskich boiskach. - Widać, że polskie powietrze mi służy, a to w Białymstoku w szczególności. Przecież tu zaczynałem kopać piłkę - przypomina na łamach Przeglądu Sportowego.