Mecze Polski z Kazachstanem to historia krótka, złożona z ledwie trzech odcinków, ale burzliwa. Największy skandal miał miejsce na starym stadionie Legii Warszawa w październiku 2007. Drużyna prowadzona przez Leo Beenhakkera niespodziewanie straciła bramkę i nie mogła uporać się ze świetnie zorganizowanymi rywalami.
- Arno Pijpers, ówczesny selekcjoner Kazachów, to bardzo doświadczony szkoleniowiec. Wiedział, co zrobić, żeby przeciwstawić się Beenhakkerowi - wspomina asystent Leo, Bogusław Kaczmarek.
Niemoc Polaków trwała długo i przerwała ją dopiero awaria oświetlenia. Obciążenie było tak duże, że tuż po rozpoczęciu drugiej połowy przepalił się przewód. Doszło do zwarcia, a jupitery zgasły. - Jak chcemy zorganizować Euro 2012, skoro zdarzają nam się takie wpadki? - pytano wówczas.
Wina ewidentnie leżała po stronie organizatorów. Warunki do rozgrywania spotkania wyglądały skandaliczne. - To był stary kabel, jeszcze z lat 60. Zrobiła się ogromna nerwówka. Nie pamiętam, kiedy zgasło światło, nie pamiętam, o której piłkarze ponownie zaczęli mecz. Wiedziałem tylko, że UEFA daje na takie naprawy określony czas. Szczęśliwie udało nam się w tym czasie zmieścić - mówił serwisowi Legia.net pracownik techniczny zatrudniony na stadionie.
ZOBACZ WIDEO: Zieliński o swoim transferze: Liverpool i Napoli się o mnie biły
Po naprawieniu usterki Biało-Czerwoni odżyli. - Ebi Smolarek wpakował trzy bramki, a sytuacji mieliśmy tyle, że moglibyśmy wygrać i 5:1. Jakiś działacz PZPN chwalił się później, że to on wykręcił korki. Za takie wypowiedzi powinno się składać zawiadomienie do prokuratury. Przecież wtedy na stadionie zrobiło się całkowicie ciemno. A gdzie względy bezpieczeństwa? - pyta retorycznie Kaczmarek.
Narodziła się kadra
Rok wcześniej Euzebiusz Smolarek także ratował skórę Polakom, a nawet... Holendrowi. Choć był to początek pracy Beenhakkera, już wtedy przebąkiwano o odesłaniu go z powrotem na pola tulipanów. Nasza reprezentacja przegrała z Finlandią 1:3 i zremisowała z Serbią 1:1, co nie wróżyło dobrze jej przyszłości.
Beenhakker z Kazachami grać miał o posadę. Rada Trenerów PZPN, na której czele stał Jerzy Engel, nie przepadała za zagranicznym szkoleniowcem. Don Leo nie miał po swojej stronie także środowiska politycznego. Tam zaś - z ramienia owianej złą sławą Samoobrony - zasiadał kolejny były selekcjoner, Janusz Wójcik. Atmosfera gęstniała, a sam Beenhakker mógł czuć się niepewnie. Zwłaszcza, że rywale kilka miesięcy wcześniej zremisowali z Belgią w Brukseli 0:0.
- Wyjazd do Ałmatów był folklorem. To nie jest zbyt nowoczesne miasto, a wtedy odbywała się tam jakaś konferencja. Mieliśmy problem nawet ze znalezieniem hotelu - wspomina Kaczmarek, który bardzo szybko wylicza też kolejne przygody, jakie czekały polską kadrę na miejscu.
- Trenowaliśmy pod skocznią narciarską, na sztucznej nawierzchni. Nie było to boisko, tylko bodaj jej zeskok. W pierwszym dniu urządziliśmy tam różne zabawy, ponieważ nie mieliśmy piłek. Nie zdążyły dolecieć - dodaje Kaczmarek.
Mecz do łatwych nie należał. Polakom wybitnie nie szło, a Beenhakker już w 30. minucie zdecydował się zmienić Mariusza Lewandowskiego. Coraz mocniejszy napór spowodował, że kazachski mur wreszcie pękł. Zza pola karnego do siatki trafił wspomniany Smolarek.
Zdaniem Kaczmarka coś znacznie ważniejszego stało się dużo później. - Lewandowski był wściekły, nie podziękował trenerowi i od razu zszedł do szatni. Udałem się do niego trzy minuty przed końcem meczu. Siedział tak samo jak w przerwie. Chyba był po rozmowie z żoną, która przekonała go, że powinien przeprosić kolegów. Powiedziałem mu, że musimy jakoś tę sprawę załatwić. "Trenerze, zajmę się tym osobiście" - odpowiedział. Później, kiedy już czekaliśmy na lotnisku, Mariusz zaaranżował spotkanie. Staliśmy w kółku, a on przeprosił. "Tak bardzo zależało mi na wynikach, że straciłem nad sobą kontrolę" - mówił. W odpowiedzi Leo, wyglądający jak Mojżesz z tą swoją siwą grzywką, przytulił go mocno. To był gest pojednania. Jako zespół dojrzeliśmy - zwraca uwagę "Bobo".
Miesiąc później reprezentacja pokazywała już zupełnie inne oblicze. Pokonała Portugalczyków w Chorzowie (2:1) oraz Belgów na stadionie Anderlechtu (1:0), kroczą po historyczny awans do mistrzostw Europy.
Z żonami na starcie
Pierwsze spotkanie z Kazachstanem przypadło na początki Pawła Janasa (zadebiutował cztery miesiące wcześniej; remis z Chorwacją 0:0 12.03.2003). Selekcjoner wpadł na pomysł, by scalić kadrę. Zorganizował zgrupowanie w Beskidzie Śląskim, gdzie piłkarze mieli stawić się wraz z rodzinami.
- Trener wpadł wtedy na znakomity pomysł. Dobrze, że Adam Nawałka do tego wraca - komentuje Artur Wichniarek, który strzelił Kazachom pierwszą bramkę w historii.
- Byliśmy tuż po zakończeniu sezonu. Kolejny obóz robiony jako sztuka dla sztuki byłby irytujący. W końcu mogliśmy troszkę potrenować, a jednocześnie pobyć z żonami. Wie pan, jakie to dla nas trudne psychicznie: cały rok nie ma nas w domu – dodaje Wichniarek.
Im bliżej starcia z Kazachstanem, tym większy rygor – dokładnie takie zasady wprowadzał "Janosik". Był na tyle nieugięty, że nie pozwolił zawodnikom nawet na odwiedzenie przebywającego niedaleko świętej pamięci Krzysztofa Nowaka. Ciężko chory były reprezentant już wtedy korzystał z wózka inwalidzkiego, a podczas meczu honorowano jego zasługi dla polskiej piłki.
W samym spotkaniu ograliśmy Kazachów 3:0, choć publika była niezadowolona z gry. Pierwszego gola zdobył właśnie Wichniarek, wówczas snajper Arminii Bielefeld. "Król Artur" wepchnął piłkę do siatki po błędzie stopera.
– To był dobry okres. Janas na mnie stawiał, czułem jego mocne wsparcie. Wcześniej grałem u niego w reprezentacji młodzieżowej i miałem przełożyć to na dorosłą kadrę – wspomina Wichniarek.
Przed 13 laty oczekiwano, że Polacy rozniosą niżej notowanych rywali. – A oni grali bardzo twardo, byli nieustępliwi. Teraz oczekiwania mogą być podobne, co jest złe. W Kazachstanie wcale łatwo nie będzie. Upał i sztuczna murawa zrobią swoje. Powinniśmy się cieszyć z każdego zwycięstwa – tłumaczy Wichniarek.
- To są tereny, gdzie o zwycięstwo jest bardzo trudno. Nie twierdzę, że awans na mistrzostwa świata wywalczymy w Kazachstanie albo Armenii, ale strata punktów podczas takich wyjazdów może zadecydować o tym, że ktoś do Rosji nie pojedzie – kończy Kaczmarek.
Mateusz Karoń