- Spełniło się moje marzenie, jakim była gra w Bundeslidze, a kolejnym jest powołanie do reprezentacji Polski - mówi "PN" Rafał Gikiewicz, który w inauguracyjnym meczu przeciwko Hercie był rezerwowym, ale wierzy, że niebawem stanie między słupkami.
Transfer do Freiburga był o tyle niespodziewany, że ten klub zgłosił się po pana na początku sierpnia, gdy szykowaliście się do inauguracyjnego meczu w 2. Bundeslidze...
- Zgadza się, oferta pojawiła się późno. A same okoliczności w jakich dowiedziałem się o niej, były bardzo zaskakujące. Myślałem, że koledzy z Eintrachtu robią sobie ze mnie jaja.
Co zrobili?
- Ostatecznie nic, ale myślałem, że to był ich żart. Pierwsze informacje o transferze dostałem, gdy siedziałem na fotelu u fryzjera - wiem to słowo w Polsce różnie się kojarzy. Byłem u fryzjera, bo szykowaliśmy się do sesji zdjęciowej przed nowym sezonem i wtedy zadzwonił mój telefon. Wyświetlił się niemiecki numer i ktoś zaczął mówić o transferze. Myślałem, że któryś z kolegów żartuje, bo w szatni często mówiłem, że marzę o grze w Bundeslidze. Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund rozmowy słowa wpadały mi jednym uchem, a drugim szybko wypadały. Aż zorientowałem się, że sprawa jest poważna, i dzwoni do mnie trener bramkarzy Freiburga, Andreas Kronenberg. Powiedział, że jestem numerem jeden na liście ich życzeń na tej pozycji, i chcą żebym do nich trafił.
ZOBACZ WIDEO Hasi o transferach Legii: Rywalizacja jest zabójcza (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Były problemy z odejściem z Eintrachtu, skoro sprawa pojawiła się krótko przed startem sezonu 2. Bundesligi?
- Dyrektor sportowy był zaskoczony i na początku niechętny transferowi. Przekonałem go mówiąc, że bardzo chcę spróbować sił w niemieckiej ekstraklasie. Nie wiem czy 28 lat to dużo czy mało, ale młodzieniaszkiem już nie jestem. Chcę grać w Bundeslidze, walczyć o miejsce w składzie, bo rywalizacji nie bałem się nigdy. Wolałem iść do Bundesligi, żeby spełniać swoje marzenia, a nie zadowolić się tym, że zagram kolejnych trzydzieści kilka spotkań w II lidze.
Eintracht otrzymał za pana milion euro, więc chyba też nikt nie miał w klubie prawa narzekać. A jak z aklimatyzacją w nowym miejscu?
- Właśnie dostałem mieszkanie, więc żona z synem będą już przy mnie. Poczuję się jak w domu po trzech tygodniach mieszkania w hotelu. W szatni zadomowiłem się szybko, a po kilkunastu dniach treningów w nowym klubie znalazłem się w kadrze na mecz z Herthą, więc chyba nie jest źle. Będę walczył z Alexandrem Schwolowem o pozycję numer jeden.
Treningi w Bundeslidze różnią się od tych, które były w Eintrachcie?
- Tak ciężko jak przez te niespełna trzy tygodnie chyba nie trenowałem w życiu! Nigdy nie bałem się ciężkiej pracy i nie powiem, że w Polsce nie trenuje się ciężko. Zarówno u trenera Probierza, jak Lenczyka i Levego musiałem mocno harować. Po przyjściu do Eintrachtu trenowałem tak samo mocno, a musiałem dawać z siebie jeszcze więcej wysiłku umysłowego, żeby zrozumieć wszystkie polecenia, bo język znałem słabo. Jednak pod okiem trenera Kronenberga zajęcia są wyjątkowo ciężkie.
Na czym polega ta wyjątkowość?
- Obciążenia są duże. Po meczu z Herthą, w którym nie grałem, mieliśmy trening wyrównawczy, tak intensywny, jakich nie było w moim poprzednim klubie. Najpierw była półgodzinna rozgrzewka, a później sytuacje jeden na jeden i dwa na dwa, wrzutki, strzały i sytuacje meczowe. Niedawno po sparingu w okropnym upale, w którym broniłem przez 90 minut, wszedłem do szatni zupełnie mokry, ale trener oznajmił, żebym szybko z powrotem nakładał koszulkę, bo idziemy na siłownię. Nie było to kilka podciągnięć na drążku, ale półtoragodzinne zajęcia - przysiady ze sztangą, jak również drążek. Ciężka praca. Chyba nawet w niemieckich realiach, bo kiedyś polski trener pracujący w Hannoverze powiedział mi, że piłkarz powinien przynajmniej 6 razy podciągnąć się na drążku.
Może szwajcarska szkoła - trener Kronenberg stamtąd pochodzi - przebiła niemiecką pod względem intensywności treningów bramkarzy?
- Być może, ale jeśli w ostatnich kilku latach mój obecny trener wychował Olivera Baumanna, obecnie w Hoffenheim, oraz Romana Buerki'ego z BVB, to znaczy, że zna się na fachu. Poza tym proszę spojrzeć - Sommer, Benaglio, Hitz to Szwajcarzy broniący w Bundeslidze, gdzie trudno dostać się cudzoziemcom między słupki. Odpowiadają mi takie ciężkie zajęcia, bo nawet jak mamy dzień regeneracyjny i koledzy grają w siatkonogę lub dziadka, to ja proszę trenera, żebyśmy solidnie poćwiczyli np. łapanie wrzutek. Lubię dostać mocno w kość i czuć zmęczenie, bo później w weekend i w dzień meczu czuję się bardzo dobrze. Zresztą jeśli trener powiedział, że ściągnął mnie tutaj, bo widzi we mnie potencjał na piłkarza broniącego w Bundeslidze, to mnie wypada tylko ciężko trenować.
Z językiem niemieckim ma pan jakieś problemy?
- Nie. Cztery miesiące przed wyjazdem do Eintrachtu, po podpisaniu kontraktu, wziąłem się za niemiecki. Wymagania trenerów były takie, żebym od razu miał podstawy języka. Wykorzystałem ten czas na prywatne korepetycje. Po przyjeździe do Brunszwiku miałem spory zasób słów potrzebnych piłkarzowi - w prawo, w lewo, uważaj. Później pracowałem pod okiem nauczycielki 2-3 razy w tygodniu i dało to efekty. Nie twierdzę, że mówię płynnie, bo gramatyka niemieckiego nie jest łatwa, ale z komunikowaniem się nie mam żadnych problemów. Myślę, że wspomniany telefon, który wykonał do mnie trener Kronenberg, też miał na celu sprawdzić moją znajomość języka. Tutaj nikt podczas treningów nie będzie tłumaczył z niemieckiego na polski czy angielski. Jeśli ktoś nie opanuje niemieckiego w ciągu maksimum dwóch lat, to nie ma czego tutaj szukać.
Kto jest najlepszym bramkarzem Bundesligi?
- Przychylam się do opinii większości, że Manuel Neuer. Ale za nim jest grupa siedmiu, ośmiu bramkarzy na bardzo wysokim poziomie. Choć tak naprawdę, to dopiero teraz będę śledził mecze i poszczególnych piłkarzy Bundesligi. Właśnie wykupiłem kanał sportowy Sky - którego w Brunszwiku nie miałem - żeby móc oglądać i podpatrywać rywali. Dla bramkarza jest ważne, kto i jak wykonuje rzuty wolne czy rożne, albo jak napastnik zachowuje się w sytuacji sam na sam. To moja praca i mój chleb, więc muszę śledzić wszystkie szczegóły. Piłkarzem jest się w zasadzie 24 godziny na dobę, a nie tylko w czasie meczu i treningu. Mam na myśli również sposób odżywiania. Poza tym jest tutaj mnóstwo odpraw taktycznych pod kątem najbliższego rywala.
Jesteście beniaminkiem Bundesligi, ale w przeciwieństwie do RB Lipsk potentatem finansowym już nie. O co Freiburg walczy w tym sezonie?
- Dobrze wiemy, że pieniądze na boisku nie grają. W minionym sezonie udowodnili to piłkarze Darmstadt, gdy ten najbiedniejszy w stawce klub utrzymał się w miarę spokojnie. Celem beniaminka jest zazwyczaj pozostanie w rozgrywkach, tylko, że my nie jesteśmy przypadkowym beniaminkiem, bo przed degradacją w ubiegłym roku, Freiburg przez 6 lat z rzędu z sukcesami grał w Bundeslidze. Myślę, że nasz potencjał w ofensywie jest bardzo duży, a patrząc, co potrafią Nils Peteresen, Maximilian Philipp i Mats Moeller Daelhi, jestem optymistą. Pierwsze mecze pokażą na co nas stać, ale pewną tradycją jest to, że na swoim stadionie jesteśmy trudni do pokonania.
[nextpage]
Gra pan w Niemczech trzeci sezon, a miał tylko dwóch trenerów, i to z racji zmiany klubu. W Śląsku w ciągu trzech lat było ich czterech, a niektóre polskie kluby zmieniają szkoleniowców częściej, niż supermarkety wystawę. Jak pan to skomentuje?
- W Niemczech trenerom daje się czas na pracę, i przyjemnie piłkarzowi jest pracować ze szkoleniowcem, nad którym nie ma presji po dwóch porażkach. Torsten Liberknecht pracuje w Eintrachcie Brunszwik od 8 lat i ma wielki szacunek oraz posłuch u piłkarzy. Mój obecny trener, Christian Streich, chyba ma podobny staż i renomę, skoro zaraz po spadku z Bundesligi... przedłużono z nim umowę. W Polsce zazwyczaj trenera, który spada z zespołem z ligi, od razu się zwalnia.
Streich pracuje w roli szkoleniowca Freiburga w różnych kategoriach od ponad 20 lat. Czy częste zmiany trenerów w klubach to bolączka polskiej piłki?
- W zasadzie powinni się wypowiedzieć prezesi i ci, którzy zatrudniają szkoleniowców. Myślę, że w Niemczech zachowanie zimnej głowy przez właścicieli klubów, oraz ich przemyślenia zanim zatrudnią danego trenera, daje bardzo dobre efekty. Pamiętam, że trener Jagiellonii Michał Probierz zawsze mówił: jeśli chcecie zwalniać trenera, to dajcie mu popracować przynajmniej rok czy półtora, bo pewnych rzeczy nie nauczy się piłkarzy w trzy miesiące. Jeśli Liberknecht pracuje w Eintrachcie od ośmiu lat, to miał czas, żeby wyrobić sobie warsztat, a piłkarzom wpoić swoją filozofię gry. Jestem zdecydowanie za takim systemem pracy.
Czy po udanym Euro dla Polski, gdzie zremisowaliśmy z Niemcami, zmieniło się u nich spojrzenie na polską piłkę?
- Pamiętam jak mecz Polski z Portugalią podczas Euro oglądaliśmy na obozie, i niemieccy piłkarze nie dawali nam większych szans, a nawet robili sobie lekkie żarty z naszej drużyny. Gdy jednak strzeliliśmy gola, a ja z Adamem Matuszczykiem wyskoczyliśmy z radości w górę, to oni usiedli spokojnie na tyłkach. Patrzyli z szacunkiem na naszą grę do końca meczu i zadawali pytania o Krychowiaka czy Glika, których aż tak dobrze nie znali w odróżnieniu od Lewego czy Kuby Błaszczykowskiego. Myślę, że o pewnym uznaniu świadczy też fakt, że tak duża grupa polskich piłkarzy trafiła przed tym sezonem do 2. Bundesligi, czego dawno nie było. Jeśli kadra będzie nadal tak grała, to będziemy mieli tu jeszcze większy szacunek.
A propos kadry, zachęcał pan trenerów reprezentacji do przyjazdu do Brunszwiku, teraz argument obejrzenia pana jest jeszcze większy.
- Adres stadionu na pewno mają, a jak nie, to wpiszą do wyszukiwarki i znajdą. To oczywiście żart. Po to trenuję ciężko, grałem na dobrym poziomie przez dwa lata w Eintrachcie, żeby spełnić swoje marzenia związane z kadrą. Nie wpraszam się do niej na siłę, bo trenerzy najlepiej wiedzą kogo powołać. Robię krok po kroku i liczę, że jeśli nie w tym roku, to w następnym dostanę powołanie.
Czy pana brat Łukasz, zazdrości takiego awansu sportowego jak przejście do Bundesligi?
- Pewnie trochę zazdrości. W Polsce on miał trochę łatwiej i zaliczył w ekstraklasie więcej meczów ode mnie. Często miałem trudnych rywali: Kelemena, Szamotulskiego, Sandomierskiego, czy Lecha, ale wiele od każdego z nich skorzystałem. Teraz jako dorośli ludzie, sami decydujemy z bratem o naszych karierach. Ale jak patrzę gdzie on przebywa - Kazachstan, Bułgaria czy Tajlandia - to ja mu trochę zazdroszczę. Gdy w Niemczech było -20 stopni, to on przez cały rok miał 30-40 na plusie. Ciepełko, zapewne fajne krajobrazy, przecież normalny śmiertelnik lata do Tajlandii tylko na wakacje, a on ma tak przez cały rok. Cieszymy się z tego, co osiągnęliśmy i zawsze wspieramy.
Ale pan też nie trafił źle. Praktycznie jadąc na każdy mecz albo wracając z niego zahaczacie o Szwajcarię...
- To prawda. We Freiburgu nie ma lotniska i korzystamy z tego koło Bazylei, odległej 50 kilometrów od naszego miasta. Do Zurychu mam 150 kilometrów, do francuskiego Strasburga półtorej godziny jazdy samochodem, a do Włoch niecałe dwie i pół godziny. Wszędzie blisko, położenie tego miasta jest wręcz idealne. Ale ja i tak najbardziej koncentruję się na piłce.
Rozmawiał Jerzy Chwałek
Więcej w "PN":
Jedenastka 7. kolejki 1. ligi wg PN
Lewandowski goni legendy
Do przerwy cztery z plusem, po przerwie dwója