Podopieczni Tomasza Wilmana liczyli na umocnienie się w czołówce Lotto Ekstraklasy, ale ich plany brutalnie zweryfikowała rzeczywistość. Goście nie mieli za wiele do powiedzenia w meczu z Górnikiem Łęczna. - Mieliśmy grać swoje, ale nie graliśmy tak, jak zawsze. To nie była ta Korona z poprzednich spotkań. Przegraliśmy bardzo wysoko - przyznaje Maciej Gostomski.
Korona miała szansę, by wyrównać na 1:1, ale w 32. minucie Siergiej Pilipczuk trafił w słupek. Po chwili było już 2:0 dla gospodarzy. - Wydaje mi się, że pierwsza bramka to był bardziej centrostrzał. Już kiedyś taki dostałem. Muszę zobaczyć to na spokojnie. Mieliśmy słupek przy 0:1, więc ten mecz mógł inaczej wyglądać. Dostaliśmy jednak drugą bramkę. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby te strzały obronić - zapewnia 27-letni bramkarz.
W drugiej połowie kielecki zespół nie potrafił odwrócić losów meczu, a na dodatek w końcówce grał w osłabieniu po czerwonej kartce dla Nabila Aankoura. Korona zagapiła się szczególnie przy trzeciej bramce dla Górnika, kiedy Bartosz Śpiączka stanął oko w oko z Gostomskim i przelobował go. - Trzeci strzał to był jakiś przypadek. Nie wiem czy nie było tam spalonego i gdzie tak naprawdę była cała drużyna? Nie zdołaliśmy nawet wybić piłki z pustej bramki. Czwarta to konsekwencja tego, że graliśmy w dziesiątkę i na boisku był całkowity chaos z naszej strony. Trzeba szybko wyciągnąć wnioski z tego meczu i jak najszybciej o nim zapomnieć - podkreśla Gostomski.
ZOBACZ WIDEO Probierz: o miejsce walczy się na boisku, a nie płacząc w prasie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}