Sporting - Legia. Warszawa United, ale Portugalczycy lepsi

Zaczęła Warszawa United, skończyła Legia Warszawa. Mistrz Polski tym razem wstydu jednak nie przyniósł, choć w drugim meczu Ligi Mistrzów przegrał ze Sportingiem Lizbona 0:2.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
PAP / Bartłomiej Zborowski
W 17. minucie meczu z Borussią Dortmund Legia Warszawa była pośmiewiskiem Europy. W 27. minucie meczu ze Sportingiem Lizbona absolutnie nie dawała powodu do wstydu. Minutę później mistrz Polski stracił gola w najlepiej znany sobie sposób, po stałym fragmencie gry. I się zaczęło. Jest takie powiedzenie, że człowiek uczy się całe życie, a i tak głupi umrze. Legia sprawia dziś wrażenie ucznia wyjątkowo odpornego na wiedzę o obronie przy rzutach rożnych i wolnych.

Warszawa United

Czerwone koszulki, białe spodenki, czarne getry, na ławce dosyć młody, ale już siwiejący menedżer niemal cały czas stojący przy linii bramkowej. Do tego zespół, który w gościach za nic ma kulturę, zasady savoir-vivre i generalnie ogładę. Na stadion Joao Alvalade nie wyszła Legia Warszawa, tylko Legia United. Tylko Zlatana, czyli Aleksandara Prijovicia brakowało w pierwszym składzie.

Tak, Legia w Lizbonie od początku meczu mogła się podobać. To, że Sporting ma lepszych piłkarzy, wiedzieliśmy od dawna. Słabi piłkarze nie napędzą stracha Realowi Madryt. Z takimi trzeba więc walczyć. Po meczu z Borussią właśnie o brak zaangażowania, gryzienia trawy były do Legii najwięcej zarzutów. W Lizbonie od początku była gra wślizgiem, gra na wyprzedzenie, podwajanie świetnych technicznie rywali. I ci zaczęli się gubić. W 7. minucie było groźnie po rzucie rożnym Guilherme, gospodarze kilka razy się pogubili w defensywie, legionistom udało się wejść w pole karne. Technicznie od Portugalczyków na pewno nie był gorszy Miroslav Radović, który uruchomił swoje "pokrętło".

ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Miejscowy dziennikarz: Legia najsłabsza, specjalne środki

Być może Sporting dał się Legii wyszaleć. Być może. Pierwsze ostrzeżenie przyszło w 18. minucie, gdy po rzucie rożnym Martins z dwóch metrów trafił w poprzeczkę. W 28. minucie Miroslav Radović źle przeciął dośrodkowanie z rzutu rożnego, Steeven Langil nie upilnował Ruiza, a ten nie dał Arkadiuszowi Malarzowi szans płaskim strzałem z ostrego kąta. Stały błąd Legii. Idzie przywyknąć.

Drugiego gola strzelił dziesięć minut później Bas Dost. Jak mówili nam przed meczem holenderscy dziennikarze, to maszyna do strzelania goli. I maszyna "zatrybiła", gdy płaskim strzałem po ziemi pokonała Arkadiusza Malarza.

Magic, czaruj! 

Jacek Magiera tydzień temu, myśląc o Lidze Mistrzów, przypuszczać mógł co najwyżej, że kolejny mecz Legii obejrzy w telewizorze. Ale takie jest właśnie piłkarskie życie. Tydzień wcześniej jeździł pociągiem na trening do Sosnowca, teraz samolotem przyleciał na mecz do Lizbony. Pomimo niekorzystnego wyniku, nie musiał się wstydzić.

Magiera ma ksywę "Magic", czyli magiczny. Skład wystawił jednak przewidywalny, nie czarował. I nie szarżował grą z dwoma napastnikami. Radović był ustawiony za plecami Nemanji Nikolicia, a gdy ten zszedł, Serb został środkowym snajperem. Jak kiedyś u Henninga Berga, to przecież Norweg wymyślił dla niego tę pozycję. I zrobił z niego najlepszego Radovicia w karierze. W 70. minucie powinien zapytać Rui Patricio, w który róg mu strzelić. I trafić. Radović na około dwunastym metrze fatalnie jednak spudłował. Piłkę mu wyłożył Adam Hlousek.

Ze Sportingiem nie mógł zagrać Michał Pazdan, ostatnio piłkarz szklanka. Tak jak doskonałe miał pierwsze pół roku, grał dużo, został mistrzem Polski, zrobił furorę na Euro 2016, tak teraz słono za to płaci. Szczególnie za Euro. Z Kazachstanem nie zagrał z powodu urazu, mecz z Borussią Dortmund też opuścił. Same ważne mecze. W Lizbonie zastąpił go Jakub Rzeźniczak. Dostał kredyt zaufania, jakiego nie miał dawno. Rzeźniczak ma za sobą fatalny okres. Grał słabo, stracił kapitańską opaskę na rzecz właśnie Pazdana, był kontuzjowany. Do tego każdy jego błąd poganiał kolejny. Było aż tak źle, że dostał urlop.

W Lizbonie jeździł na tyłku. Asekurował, wyprzedzał, blokował. Przy golu Dosta razem z Jakubem Czerwińskim popełnili błąd. To nie był jednak wielbłąd.

Od początku drugiej połowy Sporting cisnął, Legia się gubiła, jak w 55. minucie, gdy Bartosz Bereszyński stracił piłkę i skórę uratował mu Arkadiusz Malarz. Do niego jak zwykle nie można mieć pretensji. W pierwszej połowie miał taką paradę do katalogu. Była przepiękna.

Wraz z upływem minut polska drużyna jednak też coraz częściej gościła na połowie gospodarzy. Miała szansę rozegrać piłkę, zagrozić bramce jak we wspomnianej 70. minucie.

Legia w Lizbonie była drużyną, była zjednoczona. Była United. Żeby nie wyglądać tylko jak Manchester United, żeby choć spróbować się do niego zbliżyć, trzeba czarów.

It's a kind of magic, jak śpiewał Freddy Mercury.

Magic, do dzieła.

Sporting Lizbona - Legia Warszawa 2:0  (2:0)

1:0 - Bryan Ruiz 18'
2:0 - Bas Dost 37' 

Żółte kartki: Guilherme, Rzeźniczak

Sporting Lizbona: Rui Patricio - Joao Pereira, Sebastian Coates, Ruben Semedo, Jefferson, William Carvalho, Gelson Martins (Joel Campbell 76'), Adrien Silva, Bruno Cesar (Lazar Marković 67'), Bryan Ruiz (Radosav Petrović 87'), Bas Dost

Legia Warszawa: Arkadiusz Malarz - Bartosz Bereszyński, Jakub Czerwiński, Jakub Rzeźniczak, Adam Hlousek, Thibault Moulin (Michał Kopczyński 86'), Tomasz Jodłowiec, Guilherme, Miroslav Radović, Steeven Langil, Nemanja Nikolić (Vadis Odjijda-Ofoe 60').

Jacek Stańczyk z Lizbony

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×