Los przydzielił Biało-Czerwonych oraz trójkolorowych do tej samej grupy eliminacji Euro 96. Rumuni mieli wtedy prawdopodobnie najlepszy zespół w historii, który kilka miesięcy wcześniej był rewelacją mundialu w Stanach Zjednoczonych, gdzie został wyeliminowany przez Szwedów dopiero w ćwierćfinale po przegranym konkursie rzutów karnych. Gwiazdą drużyny był fantastyczny pomocnik Gheorghe Hagi, który u boku miał znakomitych partnerów, takich jak choćby Dan Petrescu, Gheorghe Popescu czy Ilie Dumitrescu.
Zatruty banan
Pierwszy mecz Biało-Czerwonych z Rumunami w ramach wspomnianych kwalifikacji ME został rozegrany pod koniec marca 1995 roku w Bukareszcie. I to o dziwo Polacy pierwsi strzelili gola na stadionie Steauy, w 42 minucie Andrzej Juskowiak wykorzystał rzut karny podyktowany za faul właśnie na nim. Tyle że radość naszego zespołu prowadzonego przez Henryka Apostela trwała krótko, jeszcze przed przerwą do wyrównania doprowadził bowiem Florin Raducioiu. Ten sam zawodnik uczestniczył również w akcji, z której padł gol dający gospodarzom zwycięstwo 2:1. Po dośrodkowaniu z boku boiska Raducioiu tak skutecznie przeszkadzał wyższemu o kilkanaście centymetrów i cięższemu o jakieś 10 kilogramów Józefowi Wandzikowi, że ten chłop jak dąb wpakował piłkę do swojej bramki. Bramkarz potem opowiadał, że spodziewał się odgwizdania faulu, a tymczasem sędzia wskazał na środek boiska. Po czerwonej kartce dla obrońcy Waldemara Jaskulskiego nasza reprezentacja od 73 minuty musiała grać w osłabieniu, więc trudno było myśleć o doprowadzeniu do remisu.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Engel: Jestem pełen optymizmu przed meczem z Rumunią
{"id":"","title":""}
Rewanż odbył się niecałe pół roku później w Zabrzu. Został zapamiętany nie z powodu porywającego poziomu gry, bo zakończył się bezbramkowym remisem, lecz dlatego, że dużo mówiło się o tajemniczej niedyspozycji Jerzego Podbrożnego. Napastnik Legii dobrze zaprezentował się w eliminacjach Ligi Mistrzów i pewnie wyszedłby przeciw Rumunom w pierwszym składzie, ale wycieńczony bananowym zatruciem pojawił się na boisku dopiero w drugiej połowie, i więcej już nie został powołany do reprezentacji. W tym spotkaniu wystąpili też Marek Koźmiński – dziś wiceprezes PZPN do spraw szkoleniowych, oraz Tomasz Iwan – obecnie dyrektor reprezentacji. W grupie eliminacyjnej Euro 96 Rumuni zajęli pierwsze miejsce, Polska dopiero czwarte, jeszcze za Francją i Słowacją.
Selekcjonerem Rumunów był wtedy po raz pierwszy w swej szkoleniowej karierze Anghel Iordanescu. Legendarny Generał już jako piłkarz przyczynił się do dwóch porażek biało-czerwonych. Zdobył jedyną bramkę w meczu wygranym 1:0 przez Rumunów jesienią w 1978 roku w Bukareszcie w debiucie selekcjonerskim Ryszarda Kuleszy, a także pieczętującą zwycięstwo 2:0 ponad dwa lata później, gdy karierę w roli trenera naszej drużyny narodowej zaczynał także w tym mieście Antoni Piechniczek. Warto przy okazji przypomnieć, że siedem lat temu od porażki 0:1 z Rumunią, ale w Warszawie, przygodę w roli szefa kadry zaczął Franciszek Smuda.
(...)
Zbigniew Mroziński
[b]Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
[/b]