Tłusty czwartek. Robert Gadocha, król dryblingu. Historia piłkarza wyklętego

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski

- W 1978 roku załatwialiśmy mu z bratem kontrakt z Chicago Sting. Dodatkowo on mieszkał wtedy u mojego brata. Ale umówiliśmy się na prowizję. Gdy Robert podpisał umowę, nie chciał słyszeć o żadnej prowizji. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: "Jeśli kasa jest dla ciebie ważniejsza od przyjaciół, to chyba nie ma sensu, żebyśmy jeszcze rozmawiali". I to była nasza ostatnia rozmowa.

Również była żona, Irena, nie zostawiła na mężu suchej nitki w rozmowie z "Faktem". A wszystko przez kłótnię rodzinną. Gadocha rozstał się z żoną ponad 30 lat temu. Ale w 2007 roku ona i jej córka otworzyły list, w którym zawiadamiano je, że muszą opuścić dom, w którym mieszkają. Gadocha sprzedał go bez ich wiedzy.

Co więc wydarzyło się w Niemczech?
Boćwiński opowiada: - Przed meczem w kawiarni w Niemczech, niedaleko polskiego obozu, spotkałem dwóch argentyńskich dziennikarzy. Pytali, czy mam kontakt do kogoś z naszej kadry. Powiedziałem, że znam Gadochę i tak się zaczęło.

Dziś Boćwiński nie pamięta już szczegółów, mówi, że pieniędzy było "mniej niż 20 tysięcy dolarów". Że Gadocha dostał 18 tysięcy, a resztę wziął on jako pośrednik.

Pieniądze "Piłat" przekazał żonie, a ta zajęła się resztą. Warunek Argentyńczyków był jasny: Polska miała wygrać z Włochami. Plan Gadochy również prosty: Jeśli wygrają, on zgarnie całą kwotę. Jeśli nie, nikt nie dostanie pieniędzy.

Gdyby podzielił się z kolegami, wyszłoby ok. tysiąc dolarów na głowę. Za udział w turnieju dostali potem ponad 3,5 tysiąca. Pieniądze były więc spore, ale i gra warta świeczki. 18 tysięcy to już była góra pieniędzy.

Po latach koledzy z drużyny reagowali różnie. Jedni incydent bagatelizowali, inni mówili wprost, że nie wierzą w winę zawodnika (np. Mirosław Bulzacki, Henryk Wieczorek, doktor Janusz Garlicki). Ale na przykład Jan Tomaszewski nazwał Gadochę wprost złodziejem i stwierdził, że nie podałby mu ręki.

Piłkarz, trzeba przyznać, nie pomagał swoim obrońcom i zabrał głos ze znacznym opóźnieniem. Wielu traktowało to jako przyznanie się do winy.

Szkoda, że trafiło właśnie na niego. Bo to był piłkarz wyjątkowy i zasłużył na to, by do historii wejść w inny sposób. Był trzecim strzelcem Igrzysk Olimpijskich w Monachium (6 goli), wybrano go najlepszym skrzydłowym mundialu dwa lata później.

- Gadocha posiadł wszystkie umiejętności. Podporządkowuje on swoją grę drużynie. Rezygnuje ze strzelania na bramkę, gdy widzi, że kolega znajduje się na lepszej pozycji. Mało jest takich piłkarzy - mówił o nim Stevan Kovacs, były trener Ajaksu, w tamtym czasie selekcjoner reprezentacji Francji.

Faktycznie umiał prawie wszystko. Zaczynał jako dziecko od treningów z ojcem. Mieszkał na Dębnikach, niedaleko zamku na Wawelu. Ojciec Marian każdą wolną chwilę poświęcał na to, by syna nauczyć grać. Większość czasu spędzali na trawniku pod murami zamku. Lewa, prawa, strzał. Jako 11-latek Robert trafił do Garbarni. Był tak dobry, że 4 lata później debiutował w pierwszej drużynie w drugiej lidze. Już wiedział, że chce grać. Służbę wojskową odbył w Wawelu, a stamtąd już jako doświadczony 20-latek trafił do Legii Warszawa.

Jak ci się kojarzy Robert Gadocha?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×