Przykro było patrzeć na Roberta Lewandowskiego w niedzielny wieczór. Grał, jakby udział w El Clasico (2:3) wylicytował na aukcji charytatywnej albo wylosował możliwość występu w paczce chipsów. Wszystko, co dobre w grze Barcelony, działo się z dala od niego albo w ogóle bez niego na boisku.
33 dni temu, przeciwko Atletico na Metropolitano (3:0), rozegrał najlepszy mecz w Barcelonie, ale coraz więcej wskazuje na to, że był to łabędzi śpiew Polaka. Ledwie miesiąc później w tym samym mieście wyglądał jak cień samego siebie. Zapaść przyszła błyskawicznie, ale nie niespodziewanie.
W Madrycie przecież Lewandowski wyglądał jak przez większość sezonu. Jakby w La Lidze obowiązywał przepis o grze oldboja, a beneficjentem programu ochrony weteranów był właśnie on. Znów wszystko działo się dla niego za szybko, zbyt intensywnie. Był zdezorientowany.
ZOBACZ WIDEO: To będzie robił Neymar po zakończeniu kariery? Ależ forma
A mecz nie był przecież toczony w morderczym tempie. Oba zespoły bowiem przystąpiły do niego wycieńczone rewanżami w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. I mimo to "Lewy" wyglądał na tle pozostałych uczestników spotkania jak postać z innej bajki. Jak Woody z "Toy Story" w filmie o superbohaterach z uniwersum Marvela.
Brakowało tylko, żeby operator zrobił na niego zbliżenie i wyłapał jak 35-letni "Lewy" - niczym Roger Murtaugh w kultowej "Zabójczej broni" - mruczy pod nosem: - Jestem na to za stary. Chociaż w niedzielę równie dobrze pasowałby hit Elektrycznych Gitar ze ścieżki dźwiękowej do "Kilera": "I co ja robię tu, u-u, co ty tutaj robisz?".
Dla wszystkich, którzy pamiętają, że jeszcze dwa i pół roku temu Lewandowski nie miał sobie równych na świecie, widok tak grającego Polaka jest dojmujący. Źle to wróży przed zbliżającym się Euro 2024, że występ na przyzwoitym poziomie w trzech wymagających meczach w 10 dni był ponad siły "Lewego". Nie chcieliśmy, żeby ten czas nadszedł, ale źródło wiecznej młodości, z którego czerpał, wysycha.
A już wydawało się, że wyszedł z dołu, w który wpadł po mundialu w Katarze. Po zimowej przerwie spiął się, żeby pokazać, że mimo najgorszego roku (2023) w karierze pogłoski o jego piłkarskim zmierzchu są przesadzone. I faktycznie, w pewnym momencie wrócił z nową energią, z naładowanym akumulatorem.
Prądu jednak wystarczyło mu tylko na kilka zrywów. W "Wielkim Tygodniu" kompletnie zawiódł. Barcy nie ma już w Lidze Mistrzów, a prymat w Hiszpanii właśnie ostatecznie oddała Realowi. W El Clasico przez ponad godzinę miał tylko 25 kontaktów z piłką - najmniej na boisku spośród zawodników grających w takim samym wymiarze czasowym. Mniej nawet od bramkarzy Andrija Łunina i Marca-Andre ter Stegena.
Co ciekawe, "Mr. Klassiker" wciąż nie strzelił gola w ligowym El Clasico. Niemoc trwa już 273 minuty. Nie tego spodziewali się po nim kibice Barcelony. W niedzielę nawet ani razu nie zagroził Łuninowi. A w II połowie - po przyjęciu "na raty" fenomenalnego podania Ronalda Araujo - uderzył tak, że gdyby Bernabeu nie było 80-tysięcznikiem, niechybnie posłałby piłkę poza stadion.
Po tym zagraniu Xavi stracił cierpliwość. Ukrócił męki swoje, Lewandowskiego i kibiców i zdjął Polaka z boiska. Trudno o bardziej dosadną recenzję występu "Lewego". Pierwszy raz zdarzyło się, by Xavi nie pozwolił mu dokończyć El Clasico, ale kapitan reprezentacji Polski sam się o to prosił.
Lewandowski często powtarza, że czuje się na siłach, by grać jeszcze kilka lat na najwyższym poziomie. Ma do tego prawo, ale rzeczywistość brutalnie weryfikuje jego plany. Niezdrowa ambicja może sprawić, że nie będzie "wiedział, kiedy ze sceny zejść niepokonanym".
A trzeba powiedzieć sobie wprost: taki "Lewy" nie jest potrzebny Barcelonie. W przyszłym sezonie jego pensja ma poszybować do 35 mln euro i Joan Laporta nie musi być biegłym w excelu księgowym, żeby widzieć wyraźnie, że taka gaża dla tak grającego 35-latka to wyrzucenie pieniędzy w błoto.
Na to nikogo nie stać, a Barcelony już wyjątkowo. Zwłaszcza w sytuacji, w której "Lewy" nie pomógł bramkami zarobić 12,5 mln euro za awans do półfinału Ligi Mistrzów. A przez to klubowi przeszło koło nosa 50 mln euro za sam udział w zreformowanych Klubowych Mistrzostwach Świata.
Bilans Lewandowskiego w tym sezonie jest rozczarowujący. Niegodny napastnika z taką przeszłością i renomą. W 43 występach strzelił tylko 20 goli - to jego najsłabszy sezon od 13 lat. Trafiał do siatki tylko w 17 meczach, czyli aż w 61 proc. spotkań miał "pusty przebieg". Smutna prawda jest taka, że "Lewy" bez torby wypchanej golami na ramieniu nie ma dla swoich drużyn dużej wartości.
A wszystko wskazuje na to, że z miesiąca na miesiąca będzie dawał Barcelonie jeszcze mniej niż teraz. Nawet biorąc pod uwagę jego zrywy, jak te z Napoli czy Atletico, nie jest "crackiem", z którym Barca powinna w przyszłym sezonie stawać do walki z Realem wzmocnionym Kylianem Mbappe.
W minionym sezonie pomógł Barcelonie odzyskać mistrzostwo, ale w ostatecznym rozrachunku staje się dla niej ciężarem. Ciężarem, który Laporta może chcieć zrzucić. Dwumecz z PSG (mimo udanego występu w Paryżu) i El Clasico dostarczyły prezydentowi Barcelony trudnych do zbicia argumentów. Chętnych na Polaka nie powinno zabraknąć.
Saudyjczycy nie ustają w staraniach o pozyskanie Lewandowskiego i być może w końcu trafią na podatny grunt. "Lewy" może też spróbować "amerykańskiego snu" w Major League Soccer. To interesujący kierunek, biorąc pod uwagę, że kolejny mundial (2026) odbędzie się m.in. w USA. Skoro Ronaldo i Messi zdecydowali się na wyjazd z Europy i niesienie kaganka piłkarskiej oświaty w Arabii Saudyjskiej i Stanach Zjednoczonych, to czemu Lewandowski taką przeprowadzkę miałby uznać za ujmę?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty