Michał Probierz: Ten system nie jest normalny

- Zadowoli mnie tylko pierwsze miejsce - mówi Michał Probierz, trener Jagiellonii Białystok. W piątek jego drużyna zagra u siebie z Legią Warszawa.

[b]

Gdzie jest sufit, jeśli chodzi o twoje zawodowe plany?
[/b]

- Nigdzie, w ogóle w ten sposób nie podchodzę do zawodu. Cieszę się każdym przepracowanym dniem, staram się, żeby był maksymalnie wykorzystany. Specyfika mojego fachu jest taka, że dziś jesteś na topie, a już jutro będą cię zwalniać z pracy. Akurat ja przerabiałem to często, mam naprawdę duże doświadczenie w tej mierze. I właśnie dlatego z każdym dniem po prostu staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię, rozwijać piłkarzy i siebie.

Nie wierzę, że nie masz marzeń, choć raczej o nich nie mówisz. Dziś w reprezentacji jest Adam Nawałka, pracuje bardzo dobrze i skutecznie. Kiedyś jednak w kadrze nastąpi czas po Nawałce. Widzisz wśród następców Michała Probierza?

- Selekcjonerem dobrze być jeden dzień. Ten pierwszy. Bo wówczas wszyscy cię wyłącznie chwalą. A potem już tylko ganią. Rola selekcjonera to bardziej dobór ludzi niż praca codzienna. Tymczasem miałem satysfakcję nawet z systematycznej pracy z dziećmi. I mam do dziś, zwłaszcza kiedy widzę, że do tej pory ci zawodnicy grają, i to w poważną piłkę. I to jest dla mnie najważniejsze.

[b]Czyli nawet, kiedy podjąłeś decyzję, że zostaniesz trenerem nie marzyłeś, żeby ten projekt zakończył się w reprezentacji, czyli na absolutnym zawodowym topie w Polsce?

[/b]
 - Czy praca w roli selekcjonera to jest top? Nie wiem. Wiem natomiast, że jeśli kiedyś ktoś chciałby mnie zatrudnić na takiej posadzie w reprezentacji, to mnie po prostu zatrudni. Gdybym jednak o tym myślał, to zwyczajnie traciłbym czas. Do kadry musisz trafić w odpowiednim czasie, a nawet w konkretnym momencie. Na dodatek na odpowiednich ludzi, którzy ci zaufają. Jeśli znajdzie się taki ktoś, to zostanę selekcjonerem. Jeśli natomiast nie znajdzie się - to nie zostanę. Po prostu. Jestem już zbyt doświadczonym trenerem, żeby żyć marzeniami. A tym bardziej wiem, że jako Polacy za granicą pracować nie będziemy.

Dlaczego?

 - Jako naród za mocno sami się dołujemy, więc nie będziemy.

Przecież pracowałeś, co prawda niedługo, ale zawsze za granicą.

 - Mówię o tym, że nigdy nie trafimy do topowych klubów, ponieważ nie osiągniemy sukcesów jako szkoleniowcy polskich zespołów na arenie międzynarodowej. Nie mamy takich możliwości, nie stać nas na to. Mogliśmy kiedyś nawiązać rywalizację, ale było to dawno temu, gdy tylko po dwóch obcokrajowców występowało w każdej lidze. Dziś gra po dwudziestu, więc w starciu z najbogatszymi klubami nasze szanse są żadne. Tylko nie zrozum mnie źle -jestem optymistą. Pracuję jednak tam, gdzie mnie chcą. Ze świadomością, że chęci i plany można mieć oczywiście duże, tylko zupełnie nic z nich nie wyniknie.

W Białymstoku znalazłeś swoją ziemię obiecaną?

 - Nie wstydzę się żadnej poprzedniej pracy. Sukcesem jest mistrzostwo Polski, ale także utrzymanie Widzewa, w którym w lidze debiutowało ośmiu piłkarzy. Czyli w dużej mierze z juniorami. W każdym klubie, do którego trafiam, zostawiam zawsze poukładane drużyny. Nigdy nie było tak, żeby coś zostało rozwalone. Pewnie, prezesi i właściciele mogą mieć własne wizje i oczekiwania, ale trzeba jeszcze realnie oceniać, jakie stwarzają warunki do pracy. Dlatego nie mam kłopotów z wysoką samooceną biorąc pod uwagę przebieg mojej drogi zawodowej, a nie tylko jej białostockiego odcinka.

Nie masz poczucia, że to syzyfowa praca? W 2015 roku Jaga grała pewnie najlepszą piłkę w kraju, i ostatecznie na mecie sezonu była trzecia. To był historyczny wynik dla klubu, ale potem - jak mówisz - dosięgło was przekleństwo pucharów. Za dobrą wcześniejszą grę, zapłaciliście... transferami z klubu i całym kolejnym sezonem.

 - Wiedzieliśmy, bo z góry zakładaliśmy, że po tak udanym sezonie zmiany nastąpią, ale nie sądziłem, że aż tak duże. A gdy dodatkowo okazało się, iż jeden czy drugi piłkarz przyszedł do Jagiellonii nieprzygotowany, nadrobienie braków okazało się niemożliwe; zawsze zresztą w trakcie sezonu jest to trudne. Dziś mogę mieć jednak satysfakcję, że większość - i to zdecydowana - chłopaków, których wówczas ściągnąłem poczyniła duże postępy. Na tyle duże, że teraz możemy walczyć z wszystkimi w naszej ekstraklasie. I jesteśmy w stanie ostro namieszać.

Bardziej cieszysz się z tego, co osiągnąłeś na półmetku rundy zasadniczej obecnego sezonu, czy gdzieś z tyłu głowy jest obawa, że za chwilę - w zimowym okienku transferowym - za dobrą grę jesienią znów zapłacisz karę. Bo przyjadą wysłannicy bogatszych klubów, z Turcji, ewentualnie z Rosji i wyjmą z drużyny dwa, trzy zęby trzonowe.

 - Nie ma sensu, żebym nad tym się pochylał, skoro mój wpływ na wspomnianą kwestię jest zerowy. Na dziś w Białymstoku jest dobra drużyna, która walczy. Jestem zadowolony jak pracujemy, bo to jest najbardziej istotne. Kiedy spadł u nas śnieg, miałem obawę, że mogą posypać się plany treningowe. Tymczasem zawodnicy sami wzięli łopaty, poodgarniali boisko, byłem naprawdę dumny z ich zaangażowania. I to jest ważne. W kwestii transferów z klubu muszę się podporządkować, Polska jest po prostu zbyt biednym krajem, aby w piłce klubowej trener mógł mieć wpływ na to, kto nie odejdzie. Ciągle podkreślam, że popełniamy podstawowy błąd: nie mierzymy zamiarów na siły. W naszej lidze powinno być osiemnaście zespołów i dużo młodzieży. Powinniśmy wychowywać piłkarzy, a potem korzystnie sprzedawać za granicę i z tego żyć. Wolimy jednak napinać się na nierealne cele. Ściągamy nie wiadomo jakich piłkarzy i próbujemy walczyć o Bóg wie co, tymczasem w takiej sytuacji najczęściej rozwala się klub. I mogę na udokumentowanie powyższej tezy podać wiele przykładów.

W takich klubach jak Jagiellonia, ze średnim budżetem, nieunikniona jest cykliczność: jeden sezon gramy o miejsce na pudle, a w drugim, po wydłużeniu rozgrywek o puchary i sprzedaniu liderów, liżemy rany i walczymy o utrzymanie. I dopiero w kolejnym ponownie możemy przygotować zespół zdolny do rywalizacji o podium? Przykłady spoza Białegostoku także można mnożyć.

Powtórzę: podstawowym celem większości polskich klubów powinno być wychowywanie piłkarzy, a nie miejsce na podium. Zakładajmy akademie, budujmy bazy; OK, wiem, że jestem w tej kwestii monotematyczny. Cóż jednak z tego, że mamy piękne stadiony, skoro nie mamy gdzie trenować? Kiedy w Białymstoku spadł śnieg, pierwsza moja myśl dotyczyła tego, gdzie zajęcia przeprowadzą nasze zespoły juniorskie. I czy w ogóle się odbędą. Kolejność wykonywania działań powinna być zupełnie odmienna niż jest. To znaczy najpierw baza i dobrzy, przyzwoicie opłacani trenerzy grup młodzieżowych, a dopiero ewentualnie potem transfery piłkarzy. W rzeczywistości środki idą jednak w pierwszej kolejności na ściągnięcie zawodnika, nawet jeśli przez to powstają długi, który ma przyczynić się do wywalczenia miejsca w górnej ósemce tabeli.

Mam rozumieć, że nawet tej zimy, kiedy sytuacja Jagiellonii w tabeli powinna być komfortowa, wolałbyś ośrodek treningowy z prawdziwego zdarzenia od transferów dwóch zawodników, którzy znacząco wzmocniliby twój zespół?

 - Zdecydowanie wolałbym bazę, która zostanie na zawsze niż dwóch piłkarzy! Wychować zawodników można bardzo szybko, i na nich zarobić, można też sięgnąć po utalentowanych graczy z niższej ligi i przystosować do wymagań ekstraklasy. Tymczasem idziemy drogą: jakoś to będzie, jeśli zrobimy wynik. To nie jest jednak dobry kierunek dla naszej piłki. Kiedyś mówiłem prezesowi Damianowi Bartyli z Polonii Bytom: lepiej ogłosić upadłość, żeby potem iść prostą drogą. Dziury były od tego czasu łatane w sztuczny sposób, ale problem pozostał. I wiele wskazuje na to, że może okazać się gwoździem do trumny dla tego klubu. Będę się zatem upierał, że kluczem do sukcesu powinna być systematyczna praca i poukładana sprzedaż zawodników - dwóch, trzech co sezon, albo jednego, dwóch co rundę - a nie rzucanie wszystkich sił i środków na wywalczenie miejsca w ósemce. Często poświęca się w tej walce trenerów, tymczasem kiedy ktoś odważył się dać mimo chwilowego kryzysu dłuższą szansę Darkowi Wdowczykowi w Wiśle Kraków i Mariuszowi Rumakowi w Śląsku Wrocław, okazało się, że ci trenerzy pracują dobrze, tak jak powinni. Tylko nie na wszystko mają wpływ, więc i na efekty ich pracy trzeba było poczekać.

A kiedy za jednym zamachem z klubu odchodzą piłkarze tej klasy, co Michał Pazdan, Maciej Gajos, Patryk Tuszyński i Nika Dzalamidze to ręce nie opadają?

 - Kiedy polityka transferowa byłaby poukładana strukturalnie, to nie odeszłoby naraz tylu zawodników. Popatrz, jak postępowaliśmy w Jagiellonii przed obecnym sezonem. Z góry było ustalone, że odchodzi jedynie Bartłomiej Drągowski i odszedł tylko Drągowski. Działacze dotrzymali słowa i to był kluczowy moment całego sezonu.

Były w ogóle oferty dla innych piłkarzy po co najwyżej średnim poprzednim sezonie?

 - Mieliśmy propozycje dla co najmniej czterech, czy nawet pięciu zawodników. Karola Świderskiego chciało Empoli. I oferowało półtora miliona euro. Za Tarasa Romanczuka Konyaspor gotów był zapłacić milion euro. Wassiljew i Góralski także mogli odejść, też za znaczące kwoty. Zgodnie z umową zostali jednak w Białymstoku, a ciągłość pracy automatycznie przełożyła się na wynik, którym możemy cieszyć się na półmetku rundy zasadniczej.

A propos Wassiljewa - pamiętam jaki miałeś zgryz, że Kostia nie zmieści się w podstawowym składzie na mecz w eliminacjach Ligi Europy, gdy tylko przyszedł do Jagi z Piasta. Byłem na treningu w Pogorzałkach...

- Tam pracujemy, zagranicą wszyscy mieliby kłopot, żeby uwierzyć, że tak wygląda ośrodek przygotowawczy zawodowego klubu. Jeśli nie dysponujesz pełnowymiarowym boiskiem treningowym, to przecież trudno, żeby piłkarz miał później automatyzmy w ruchu. To niewątpliwy minus, ale nie narzekam. Po prostu robię swoje. Tyle że ze świadomością, że tak naprawdę profesjonalne bazy w kraju mają trzy czy cztery zespoły. A wszyscy inni uprawiają partyzantkę.

Wracając do Wassiljewa – podejrzewałeś, że może aż tyle dawać zespołowi? Nawet wówczas, kiedy nie zmieścił się wyjściowej jedenastce na pucharowe spotkanie.

 - Czytałem kiedyś książkę Louisa van Gaala, który powiedział, że to jeden z najlepszych piłkarzy jakich kiedykolwiek widział. A przecież Holender widział wielu zawodników, więc od razu byłem przekonany. Kwestia była tylko taka, jak Kostę wkomponować do zespołu. Cieszę się, że to się udało. Tym bardziej że to naprawdę świetny chłopak. Na boisku i do pracy, podczas treningów, w szatni i w kwestii prowadzenia się jest wzorem. Naprawdę fajnie jest mieć takiego zawodnika.

To jednak aktor charakterystyczny, gra tylko do przodu. Jacek Góralski, Rafał Grzyb i Romanczuk - a zatem trzech defensywnych pomocników - gra za jego plecami. Inaczej nie można?

- Najważniejsze jest zawsze dopasowanie taktyki do profilu piłkarzy, których masz w kadrze. Jeżeli mamy atuty, to je podkreślamy i wykorzystujemy jako zespół. Trzeba tylko na początku jasno określić, czego wymagamy od konkretnych ludzi.

Nigdy nie miałeś pretensji do Wassiljewa, że nie pracuje w defensywie? Czy po prostu nigdy nie wymagałeś od niego udziału w grze destrukcyjnej?

 - Nie. Kosta robi to, co do niego należy. To profesjonalista.

Atmosfera buduje wyniki, wyniki budują atmosferę. Z tego powodu nie miałeś żadnych obiekcji, żeby przed sezonem pożegnać Sebastiana Maderę, Filipa Modelskiego i Igorsa Tarasovsa, do których miałeś podejrzenia, że nie ciągną wózka w tę samą stronę.

 - Na bieżąco analizujemy sytuację w zespole. I kiedy trzeba - reagujemy. Trzem wspomnianym piłkarzom życzę powodzenia, oni jeszcze mogą dobrze grać w piłkę. Tyle że nasza dalsza współpraca już nie miała sensu. Zresztą jak zauważyłem, że w Wiśle trafiłem na mur, to po prostu odszedłem. Przekonałem się, że chłopaków w Krakowie nie przekonam do swoich metod, więc powiedziałem: pas. Zawsze jednak powtarzam, żeby moi aktualni zawodnicy popatrzyli, jak zmienił się standard życia u tych piłkarzy, którzy wcześniej podporządkowali mi się w pracy. Bo to jest najlepsza wizytówka roboty, którą wykonuję.
[nextpage]Wisła leży ci na wątrobie, skoro nawet niepytany wracasz do tego wątku.

  - Nie, to zamknięty etap. Wisła i Lechia wcale mnie nie bolą.

Nie wrzucaj do jednego worka. W Lechii pracowałeś głównie z młodzieżą...

... ale nikt już tego nie pamięta, że wystawiałem ośmiu wychowanków. W Gdańsku zawsze była dobra baza i właściwe szkolenie. Tylko teraz, dzięki nowemu właścicielowi, zmieniły się cele. I priorytetem jest wynik, a nie promowanie wychowanków. To oczywiście święte prawo właściciela.

Ty także grasz teraz o najwyższe stawki, a mimo to Jaga jest jednym z sześciu klubów punktujących w Pro Junior System? Jak oceniasz ten program?

 - Rok temu wygralibyśmy tę klasyfikację w cuglach, sam Drągowski by to wygrał dla Jagiellonii. A przecież Przemek Frankowski, Jonatan Straus i Świderski, który dalej spełnia wymogi wiekowe, dołożyliby swoje punkty. Na pewno co roku nie da się wprowadzać tylu młodych zawodników, ale praca wykonana w poprzednim sezonie procentuje. Dla mnie nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby nie było tych sztucznych podziałów w tabeli na ósemki po sezonie zasadniczym, to dużo więcej młodych zawodników dostawałoby szanse od trenerów. Nikt nie bałby się bowiem eksperymentować w pierwszej fazie sezonu. Uważam zresztą przyjęte w Polsce rozwiązanie, że w miesiąc można spaść z ligi, za złe. A nawet bardzo złe. Od dawna mówiłem o tym otwarcie.

ZOBACZ WIDEO Michał Probierz: Pokaż mi budżet - powiem, które miejsce zajmiesz (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

I krytykowałeś system kartkowy, który mimo zwiększenia liczby meczów nie został zmodyfikowany. Do dziś obowiązują stare, czyli twoim zdaniem zbyt niskie limity, mimo że starałeś się w tej kwestii poruszyć niebo i ziemię. Dlaczego odbiłeś się od muru?

 - Dla zespołu, który ma niezbyt liczną kadrę, obecny regulamin kartkowy to katastrofa na ligowym finiszu. Przyjęta formuła rozgrywek preferuje kluby najbogatsze, które mogą sobie pozwolić na szerokie składy. Kiedy protestowałem, usłyszałem, że jeśli zostaną podniesione limity kartkowe, to będzie więcej fauli i będą promowane zespoły grające ostro. Rozumiem zatem, że lepiej forować tych, którzy mają takie środki finansowe, żeby pozwolić sobie na duże rotacje w składzie. W ubiegłym sezonie z ekstraklasy spadł 9. zespół po fazie zasadniczej. Zatem brakuje chyba jeszcze tylko tytułu mistrzowskiego dla 8. drużyny po głównej części sezonu. Bo wówczas nie byłoby chyba tylko płaczu i lamentu, ale ktoś może wreszcie by się przebudził.

Jak wypracowałeś taki balans w drużynie, że strzelacie najwięcej goli i najmniej tracicie spośród wszystkich ligowców? To rzadka sztuka.

 - Po pierwsze mam do dyspozycji grupę charakternych zawodników, którym się chce. A jeśli zawodnicy naprawdę chcą się czegoś przy mnie nauczyć, to się nauczą. I łatwiej im będzie adaptować się po wyjeździe na Zachód. Zresztą nie oszukujmy się - właściwe zaangażowanie w pracę, to taka sama podstawa jak przyjęcie i podanie. A jeśli w Polsce nie nauczysz się właściwie dbać o malucha, to za granicą o mercedesa też nie będziesz dbał. To oczywiste.

W piętnastu meczach Jagiellonia straciła zaledwie dziesięć goli. I tylko jedno, z Zagłębiem Lubin, zakończyła z więcej niż jedną straconą - konkretnie z dwiema. Jak wytłumaczysz tę powtarzalność?

 - Praca, praca, i jeszcze raz praca. Ale też stabilizacja składu i klasa nowych piłkarzy. Trzech defensorów funkcjonowało już w tym systemie w poprzednich rozgrywkach, doszli Marian Kelemen i Ivan Runje. Czyli dwóch doświadczonych zawodników, którzy dali jakość. Ci obrońcy, którzy byli, a także Góralski, Romanczuk, Grzyb i Damian Szymański nabrali doświadczenia, które zaczęło procentować.

Piotr Tomasik zrobił w tym gronie największy postęp? Nie podejrzewałem, że może grać na tym poziomie. Rozumiem, że skoro po niego sięgnąłeś, widziałeś tak duży potencjał...

 - ... którego moim zdaniem i tak w pełni nie wykorzystuje. Gdyby potrafił jeszcze jedną pętelkę w głowie włączyć, to byłby piłkarzem na reprezentację i mógłby wyjechać na Zachód do znaczącej drużyny. Musi jeszcze zdecydowanie więcej pracować, i aż szkoda, że nie udało się go wcześniej trafić. Bo wówczas na bank byłby kandydatem na bardzo dużego zawodnika.

Słyszałem głosy, zresztą z Białegostoku, że teraz najbardziej potrzebny jest Jagiellonii bramkostrzelny napastnik. Kiedy jednak patrzę w statystyki: Wassiljew - 8, Frankowski i Fiodor Cernych - po 5 goli, to nie do końca jestem przekonany, że to jest brakujące ogniwo. Zwłaszcza że Jagiellonii przytrafiły się dotąd tylko dwa mecze bez strzelonej bramki, za to aż trzy z czterema trafieniami.

 - Z boku każdy łatwo ocenia i nie bierze pod uwagę, że jakiś nieprzemyślany ruch mógłby bardziej zaszkodzić zespołowi niż pomóc. Przyzwyczaiłem się, że każdy ma swoje zdanie i wielu chciałoby podpowiadać. Przed sezonem zadeklarowałem jednak jasno, że gdybyśmy mieli ściągać jakiegoś niesprawdzonego napastnika, to wolę tych, których mam. Bo widzę, jak pracują, i wiem, ile mogą dać drużynie. Do realizacji swojej strategii potrzebuję przede wszystkim piłkarzy bardzo mobilnych. A z roboty wykonanej przez ofensywną formację na tym etapie sezonu jestem bardzo zadowolony.

To oznacza, że zimą będziesz wnioskował o transfery dopiero wówczas, gdyby ktoś odszedł?

 - Jestem przed spotkaniem z właścicielami, na którym określimy politykę na najbliższe miesiące. Jakieś rozmowy oczywiście prowadzimy, ale to naprawdę nie byłaby sztuka podpalić się teraz i podpisać cztery duże kontrakty. W sytuacji, gdyby rozgrywki były normalne, to przy 10-11 punktach przewagi nad Legią sam optowałbym za podjęciem ryzyka. W obecnych realiach nawet 12 punktów różnicy nie dawałoby żadnego komfortu, bo po podziale na ósemki przewaga stopniałaby do sześciu i w przypadku tylko jednego przegranego meczu w rundzie finałowej już zrobiłby się olbrzymi problem. Dlatego do tematu zimowych transferów musimy podejść z dużym wyczuciem. Najważniejsza jest stabilizacja i -  wiem, że się powtarzam - baza.

A jest na nią szansa w najbliższej przyszłości? Skoro to motyw przewodni twoich wypowiedzi?

 - W Białymstoku jest na nią szansa, ale chciałbym być dobrze zrozumiany - nie mówię tylko o sytuacji Jagiellonii.

Czy to wreszcie ten sezon, kiedy możesz wygrać mistrzostwo?

 - Dwa lata temu też mogliśmy wygrać ligę.

Teraz świetnie gracie na wyjazdach, aż siedemnaście punktów przywieźliście stamtąd do Białegostoku. To klucz do tytułu?

 - Nikomu nie powiem, gdzie znalazłem klucz do naprawy czegoś, co nie tak dawno było największym problemem Jagiellonii. To tajemnica warsztatu, ale wiadomo - wyjazdowe wygrane budują. Za to do poprawy, i to zdecydowanie, jest skuteczność na własnym boisku. U siebie przegraliśmy z Lechią i Lubinem, czyli bezpośrednimi sąsiadami w tabeli. I zremisowaliśmy z Pogonią, choć już po trzech minutach Jarek Fojut powinien dostać czerwoną kartkę. Przeciw zespołowi z Gdańska nie mogli zagrać Runje ani Guti, a to znacząca strata. Na dodatek Marek Wasiluk nie wykorzystał doskonałej sytuacji. Szkoda, ale te porażki wytyczyły kierunki pracy. Tak do tego podchodzę.

Kto zatem jest twoim faworytem tego sezonu, biorąc pod uwagę sytuację na półmetku sezonu zasadniczego?

 - Jak się liga podzieli na pół, to wiadomo: Legia, Lech, Wisła, Lubin i Lechia. Mam nadzieję, że my też znajdziemy się w tym gronie.

Wisła?

 - Owszem, zanotowali nieudany start, ale piłkarsko zespół mają bardzo dobry. Boban Jović to reprezentant kraju, Richard Guzmics też, Maciej Sadlok również, Arek Głowacki, Rafał Boguski i Paweł Brożek to byli kadrowicze, zaś Zdenek Ondrasek jest bardzo dobrym piłkarzem. Mają naprawdę świetną pakę. Wisła na sto procent będzie się liczyła.

W Jagiellonii podczas przerwy na reprezentację też nie został żaden z liczących się piłkarzy ofensywnych.

 - Został, Dmytro Chomczenowski, ale tylko dlatego, że jest po kontuzji. Mamy rzeczywiście dużą grupę kadrowiczów, tyle że głównie w młodzieżowych drużynach, a to jeszcze nie to samo. W kadrach są tylko Wassiljew, Cernych i Góralski.

Góralski miał pod górkę w obecnym sezonie u Probierza. Z jakiego powodu?

 - W zespole może decydować tylko jedna osoba. I to trener jest od tego, żeby pilnować zawodników. Zwracałem mu kilkakrotnie uwagę co musi robić, i jak. I co poprawić. Nadszedł jednak taki moment, że wydawało się, że się poddał. Kiedy przemyślał sprawę, wrócił. Ten powrót to wyłącznie jego zasługa.

Nie wykonywał twoich poleceń?

 - Nie. Po prostu popełniał błędy, na które zwracałem mu uwagę. Wiedział, że będzie grał tylko pod warunkiem, że je wyeliminuje. I tak się stało.

Czyli karnie wyleciał do drugiego zespołu?

 - Nie. Szedł grać, tak jak wszyscy inni, którzy nie występowali w pierwszym zespole do rezerw zgodnie z procedurą. A w pewnym momencie rygor stosowany wobec zawodników z drugiego zespołu musiał być ostrzejszy, skoro przegrywali z Huraganem Morąg 0:3, a z Finishparkietem nawet 0:6. Mnie to do dziś się nie mieści w głowie, że aspirując do gry w pierwszym zespole można tak przegrać w III lidze.

Jak powołanie od Nawałki wpłynie na Góralskiego? Może odlecieć?

 - Nie wiem, bo to zawsze jest teoria. Mam jednak nadzieję, że dobrze przyjmie to wyróżnienie i potraktuje jako motywację do cięższej pracy. Miał do wyboru kilka tygodni temu  - albo grać i się rozwijać w Białymstoku, albo czekać na następne okno transferowe i odejść. Wybrał ten pierwszy wariant. Ale wpływu na to, jakie zawodnicy mają plany, oczywiście nie mam.

Sędziowie - jak słychać nawet po ocenie sytuacji z Fojutem w meczu z Pogonią - to nie są, delikatnie mówiąc, twoi ulubieńcy.

 - Tak to się układało przez ostatnie cztery lata, że we wszystkich zestawieniach w błędach arbitrów popełnionych na niekorzyść poszczególnych klubów przoduję. W tym okresie sędzia tylko raz dał nam kontrowersyjnego karnego, ale ta jedenastka była omawiana przez trzy miesiące. O tych przeciw nam było cicho. Przyjmuję to z pokorą. I uważam, że mamy dobrych arbitrów, szkoda tylko, że pan Zbigniew Przesmycki ingeruje w zachowania trenerów przy ławkach. Mogłoby to wyglądać o wiele spokojniej, ale nagłośniono, że ławka Jagiellonii jest najgorsza i wszędzie to pokazują. Nieprawdziwie, bo wystarczy, żeby obejrzeć i porównać zachowania w boksach rywali. Nic jednak na to nie poradzę.

A może zapłaciłeś po prostu za najbardziej niewyparzony język?

 - Może? Co zrobić, takie jest życie trenera: los raz ci daje, raz zabiera. Na razie prawie wyłącznie zabiera, może więc kiedyś wreszcie odda. Tej wersji się trzymam!

Jest zagraniczny trener z doświadczeniem w naszej ekstraklasie, którego szanujesz?

 - Jako piłkarz dużo nauczyłem się od Wernera Liczki. Miał ciekawe, ze szkoły francuskiej, podejście do futbolu. Nie będę natomiast porównywał polskiego trenera Jagiellonii, która wychowuje, do zagranicznego trenera Legii, która kupuje. Bo to dwa zupełnie inne światy.

Stanisław Czerczesow grał jednak z Legią bardzo prostą piłkę.

 - To akurat nie był przypadkowy facet, w przeciwnym wypadku nie dostałby reprezentacji Rosji. Zresztą przyjechał do Polski już ze szkoleniowym dorobkiem, którego nikt nie mógł zakwestionować. I zrobił, co miał zrobić, to znaczy wygrał mistrzostwo i puchar grając agresywnym pressingiem. Dostosował taktykę do piłkarzy, których miał, i to trzeba docenić.

Są jeszcze trenerzy, na których się wzorujesz i czerpiesz z ich warsztatu?

 - Na pewno są tacy, którym zazdroszczę. Trzystu milionów na transfery. Bo gdybym dostał tylko trzydzieści, to wykombinowałbym coś ekstra! Żartuję, ale nie do końca. Bardzo mi się podobają słowa Juergena Kloppa, że w Anglii jest wielu kupców, a niekoniecznie trenerów. A on chce być szkoleniowcem, który kogoś wychowa. Ta dewiza jest mi bliska.

120 kilometrów przebiegniętych przez zespół polskiej ekstraklasy w trakcie meczu, jak biega Liverpool pod kierunkiem Kloppa, to realny dystans jeszcze w tej dekadzie?

 - Pewnie, że realny, ale Niemcy nie porównują swojego żużla do polskiego, o którym wiadomo, że jest najlepszy na świecie. Skoro wszyscy liczący się w tej dyscyplinie zawodnicy jeżdżą w Polsce, tu zarabia się największe pieniądze, i nasi żużlowcy stanowią ścisłą globalną czołówkę, to z góry wiadomo, że inne ligi nie mają szans w zestawieniu z naszą. Proponuję zatem, aby nie robić porównań, które nie mają sensu.

Przejmujesz się w ogóle statystykami? Pytam, bo Jagiellonia często ma niższy procent posiadania piłki od rywali, nawet w wygranych meczach.

 - Nie, już nie. Kiedyś próbowałem z tym dyskutować, ale teraz nie zamierzam się w ogóle denerwować, bo wiem jak to funkcjonuje; nikt nie patrzy na jakość zawodników, których masz w kadrze. Ze statystyk liczy się tylko ta obejmująca bramki. Reszta jest nieistotna.

Które miejsce na koniec rozgrywek Lotto Ekstraklasy cię zadowoli?

 Jasne, że tylko pierwsze. Drugi, nawet w ekstraklasie, jest pierwszym przegranym.

Wywiad przeprowadzony 10.11.2016

Rozmawiał Adam Godlewski

Źródło artykułu: