"PN": Alfabet Kamila Grosickiego

Newspix /  Vincent Michel/Icon Sport  / Na zdjęciu: Kamil Grosicki w barwach Rennes
Newspix / Vincent Michel/Icon Sport / Na zdjęciu: Kamil Grosicki w barwach Rennes

Kocha zabawę, futbol i rodzinę. A jego kochają kibice. Grosik, za którego jeszcze kilka lat temu nikt nie dałby złamanego grosza, dziś jest uwielbiany na równi z Robertem Lewandowskim czy Kubą Błaszczykowskim.

W tym artykule dowiesz się o:

Adrenalina. Coś, czego czasem mu brakuje, albo brakowało. Jak przyznał bez ogródek, sam sobie stwarzał problemy, bo wydawało mu się, że żyje za nudno. Na boisku było za mało adrenaliny, szukał jej gdzie indziej. Dawało ją kasyno, dawała szybka jazda samochodem. Za jedno i drugie musiał zapłacić.

Bawim się. A właściwie - "pijem, bawim się". Kiedy Jaga zdobyła Puchar Polski, właśnie on nie mogąc doczekać się końca części oficjalnej zainicjował trzymając mikrofon przed 25-tysięcznym tłumem białostoczan: "Pijem, bawim się, sialalalala...". I tak poszło, i tak narodził się hymn. Koszulkę klubową z takim motywem otrzymał jako jeden ze ślubnych prezentów.

Czerwone Diabły. Po czerwcowych mistrzostwach Europy miał zmienić klub. Nie ukrywał, że rola dublera w Rennes, choćby niezwykle efektowna, nie do końca odpowiada jego ambicjom. Nie ukrywał też, że zawsze marzyła mu się piłka angielska. Tyle że wyrwać się z Bretanii nie jest łatwo, czego doświadczył już zimą. Natomiast pod koniec letniego okna transferowego wydawało się, że tym razem żadnych przeszkód już nie będzie. Ostatniego dnia do gry wkroczyło bowiem Burnley, skromny klub, ale przecież przedstawiciel Premier League, więc z poważną kasą do wydania. Piłkarz poleciał do Anglii prosto ze zgrupowania kadry, zrobił badania i czekał na rozwój sytuacji. Sęk w tym, że między Burnley i Rennes nie doszło do zbliżenia stanowisk. Miał kosztować nawet 8 milionów euro, ale w ostatniej chwili Francuzi postanowili prawdopodobnie coś jeszcze ugrać i transfer spalił na panewce. Pozostał żal i zawód. I wciąż niespełnione marzenia o Wyspach. Takie same jak w dzieciństwie. Inna sprawa, że wówczas pewnie nawet nie wiedział, że istnieje taki klub jak Burnley. Mały Grosik marzył bowiem o Manchesterze United, o tym, by kiedyś wybiec na Old Trafford w barwach Czerwonych Diabłów. Na razie z United łączy go tylko osoba dyrektora sportowego Rennes - Mikaela Silvestre'a, byłego obrońcy MU.

Disco polo. Wszystko jest dla ludzi, a ponieważ Białystok uchodzi za ojczyznę tego gatunku muzycznego, to i Kamil błyskawicznie wsiąkł w ten klimat. Prezes Jagi Cezary Kulesza, właściciel kilku lokali i dyskotek, w latach 90. był współwłaścicielem wytwórni Green Star, skupiającej najlepsze zespoły nurtu disco polo. Jednym słowem - wszystko do siebie pasowało. Do tego stopnia, że na ślubie Grosika z prywatnym koncertem wystąpił Marcin Miller z kapelą Boys. Lata lecą, ale preferencje się nie zmieniają. Podczas tegorocznej inauguracji opolskiego klubu Kubatura (właściciel - Jakub Błaszczykowski) Grosik skradł show, śpiewając wraz z żoną hit "Jesteś szalona". Kiedy zaś reprezentacja Adama Nawałki wywalczyła awans do mistrzostw Europy, cała Polska ekscytowała się filmem z szatni, gdzie Kamil śpiewał "Przez twe oczy zielone", rozsławiając Zenka Martyniuka lepiej niż sto koncertów. - Zenek kilka razy dzwonił do mnie, dziękował, że przyczyniłem się do promocji piosenki. To bardzo fajny człowiek, pozytywny, nie nosi głowy wysoko w chmurach. Zresztą powiedział mi nawet, że gdy tylko będę miał jakąś uroczystość rodzinną, przyjedzie i zagra dla mnie za darmo - śmieje się zawodnik, nie kryjąc, że skorzysta z propozycji.

ZOBACZ WIDEO Borussia - Legia. Niemiecki dziennikarz: To było jak mecze gwiazd!

Euro. Mistrzostwa Europy we Francji, w kraju gdzie na co dzień zarabia na życie, miały być jego imprezą. Były, choć… nie do końca. Przyjechał do La Baule z kontuzją. Nie był gotowy na pierwszy mecz z Irlandią Północną. Dochodził do siebie już w trakcie turnieju, miał duży udział w osiągniętym ćwierćfinale, lecz niedosyt musiał pozostać. Oczekiwał od siebie więcej, zawiodło zdrowie. Było jednak i tak nieporównywalnie lepiej niż cztery lata wcześniej. Na Euro 2012 zagrał tylko w meczu ostatniej szansy, z Czechami. W 56 minucie zmienił Eugena Polanskiego i nic nie wskórał. - Chcieliście Grosickiego, to go macie, widzieliście jak zagrał - Franciszek Smuda krzyczał niemal w kierunku dziennikarzy. Wszyscy jednak wiedzieli, że Grosik prawdziwej szansy tak naprawdę od niego nie otrzymał.

Francja. Szybko się nauczył stylu życia nad Sekwaną. Lepiej się w nim odnajduje niż w Turcji. Choć i tak, jak na jego upodobania, Francuzi mają zbyt spokojne usposobienie. Na początku mieszkał w Rennes, potem przeniósł się na wieś, do Saint-Gilles, do większego domu tuż obok jeziora i łąki z pasącymi się krowami. W Rennes ma natomiast ulubione miejsca, między innymi libańską restaurację. Cały czas uczy się języka, w drobnych sprawach porozumiewa się już samodzielnie.

Globisz. Michał. Trener reprezentacji do lat 20, który nie zabrał Grosika na mistrzostwa świata do Kanady. Kiedy reprezentacja szykowała się do imprezy marzeń dla wielu młodych chłopaków, musiała najpierw pojechać na turniej towarzyski do Jordanii. To wtedy Grosicki wraz z dwoma innymi kolegami zrezygnowali z wyprawy, tłumacząc się zmęczeniem sezonem. Najpierw była dyskwalifikacja, potem ułaskawienie, ale Kanady i tak ostatecznie nie zobaczył.

Horror. Czyli hazard, czyli hotel. Konkretnie - Polonia w Alejach Jerozolimskich w Warszawie. Ale nieszczęście zaczęło się jeszcze w Szczecinie. Poszedł do kasyna, mając parę stówek stypendium w kieszeni, wyszedł mając dużo więcej. Zaczęło się więc klasycznie, skończyć również mogło w ten sposób, na szczęście nie musi. Eskalacja choroby nastąpiła po transferze do Legii. Stolica wchłonęła młodego człowieka. Dużo wolnego czasu, sporo pieniędzy do wydania i jeszcze więcej możliwości. Do tego stopnia, że czasem brakowało na śniadanie lub bilet autobusowy. Pieniądze, stawka - były nieważne. Liczyła się adrenalina, ciąg, emocje. Czasem to było kilkadziesiąt złotych przegrane jednej nocy, czasem kilkadziesiąt tysięcy, średnio kilkanaście tysięcy co dnia. Setki tysięcy, miliony? Nie wie ile stracił, nie liczył sum, hazardzista nie ma limitu. Kiedy brakowało pieniędzy, trzeba było pożyczać, a dług rósł. Nawet do 300 tysięcy i więcej. Pożyczali "miastowi". Ludzie, którym trzeba było kiedyś oddać, i którzy odsetki naliczają dużo wyższe niż robią to banki. Legia znała jego problem. Przez pewien czas w Warszawie z Kamilem mieszkał ojciec, ale to było bez sensu, bo nikt nie upilnuje dorosłego człowieka. Działał jak w amoku, myślał non-stop tylko o grze. Ale takiej, gdzie zamiast piłki jest kulka. Legia wysłała zawodnika do ośrodka leczenia uzależnień w Starych Juchach. Tam gdzie przebywali narkomani, alkoholicy, różne, nieszczęśliwe typy. Płakał, gdy wyjeżdżał, ale wytrzymał ponad miesiąc. Opiekował się nim Jacek Magiera, także kierownik drużyny Ireneusz Zawadzki, który woził zarówno Kamila do ośrodka odwykowego, jak i torby z pieniędzmi jego wierzycielom. Żeby go odciąć od wszystkiego złego, Legia wypożyczyła skrzydłowego do szwajcarskiego Sionu, potem do Jagiellonii… Dziś jest wolny od nałogu, choć zdaje sobie sprawę, że akurat z tego uzależnienia wyleczyć jest się najtrudniej, a całkowicie być może się nie da. Wie, że jest tykającą bombą, sam tak o sobie mówi. Wie, że nienawidzi grać w kasynie, czyli nienawidzi tego, co o mało nie zrujnowało mu życia, co było treścią jego życia. I co tak lubił, bez czego nie mógł funkcjonować.

Imprezy. Nie da się ukryć - wiele lat temu to był znak rozpoznawczy najlepszego dziś dżokera Ligue 1. Ale w końcu ów powiedział: basta. Miał dość postrzegania go jako maskotki, super kompana do zabawy. Dopiął swego. Dziś jest piłkarzem ze znakiem jakości nawet w skali europejskiej. Fantazję ma jednak cały czas ułańską. Kiedy żona obchodziła urodziny, zabrał ją na banalną kolację do restauracji. Tak przynajmniej myślała jubilatka i nawet podstawiona limuzyna jej nie zmyliła. Natomiast już w restauracji okazało się, że mąż zaprosił wszystkie jej przyjaciółki, znajomych, w sumie około 50 osób. Jeszcze efektowniej wypadły 26. urodziny głównego bohatera. Impreza została zorganizowana w Szczecinie i miała charakter… hawajski. Kamil zamówił kilka wywrotek piasku plażowego, didżeja, latynoskie tancerki, etc. Było głośno i radośnie do tego stopnia, że dwa razy musiała interweniować policja.

Jagiellonia. Klub, który podał mu rękę, nie zważając na łatkę hazardzisty. Jaga najpierw go z Legii wypożyczała, potem nawet płaciła 50 tysięcy złotych za to tylko, by Grosik mógł na wypożyczeniu zagrać przeciwko Legii, ostatecznie wykupiła skrzydłowego za pół miliona złotych. A jeszcze potem z prawie dziesięciokrotnym przebiciem sprzedała do Sivassporu. W ten sposób znów odżyła kariera, która miała już dawno umrzeć. Bo po powrocie ze Szwajcarii był przez chwilę bez klubu i jeśli grał w piłkę, to z ojcem w parku w Szczecinie…
[nextpage]
Kornelia. Sporo młodsza, bo 17-letnia, przyrodnia siostra Kamila, piłkarka Błękitnych Stargard, z którymi w tym roku awansowała do I ligi (15 goli w sezonie). Kornelia talent ma niewątpliwy, podobnie jak brat gra na skrzydle, podobnie jak on ma niesamowitą szybkość, a także… identyczny pseudonim.

Luksus. Jak każdy - lubi go, ale bez przesady. Funkcjonalny dom i dwa samochody, bez szaleństw. Samochody to w ogóle temat oddzielny. Ksywki "Turbo Grosik" dorobił się co prawda na murawie, ale zamiłowania do szybkiej jazdy nie ukrywa, choć ostatnio wyraźnie się hamuje. W grudniu ubiegłego roku francuska policja zatrzymała czarne Porsche Cayenne GTS pędzące autostradą A11 z prędkością 170 kilometrów na godzinę. Potężnym, 420-konnym SUV-em o sportowym rodowodzie (niespełna 6 sekund do setki w przypadku dwutonowego czołgu!) na lotnisko podróżował piłkarz Rennes. Spieszył się na samolot, by na święta zdążyć do Polski. Policja zatrzymała auto i to samo chciała uczynić z uprawnieniami kierowcy, tyle że te były już zawieszone od jakiegoś czasu, konkretnie od listopada, oczywiście również za przekroczenie szybkości (notabene za każdym razem łapał Grosika ten sam patrol...). Nieodzowna okazała się wizyta na komisariacie, wezwanie tłumacza, adwokata, etc. Porszak to nie jedyny samochód Kamila. Stawkę uzupełnia biały Mercedes Klasy E w kabriolecie. To w tym aucie najpierw przedziurawiono Grosikowi opony, a wkrótce ukradziono całe koła zostawiając furę na cegłach. A wszystko przez to, że Merc nie był garażowany. Jak jednak mógł być, skoro garaże we Francji - jak opowiadał Kamil - robione są pod Peugeoty, a więc nie mają odpowiednich (czytaj: męskich) rozmiarów.

Łowca. Bramek. Oczywiście Tomasz Frankowski. Dwa różne pokolenia piłkarskie spotkały się w Jagiellonii i ta mieszanka dała dobry efekt. Franek strzelał, Grosik podawał. Ale różnica wieku, 14 lat, nie przeszkodziła w tym, by obaj panowie, tak na pierwszy rzut oka różni od siebie, przypadli sobie do gustu, a nawet się zaprzyjaźnili. Polubili się do tego stopnia, że spotykali wraz z rodzinami, spędzali wspólnie wakacje. A Franek, jako starszy przyjaciel, miał prawo w pewnym momencie zareagować i powiedzieć ("PS") co myśli o tym, że młody stawił się na treningu... nie w pełni sił: - Otrzymał w Jagiellonii wielkie zaufanie, którego nie dostał i nie dostanie w żadnym klubie w Polsce. Nie mówiąc już o Zachodzie. Kamil wszystko dostał na tacy i zawiódł nas wszystkich ostatnim wybrykiem. Wydaje się, że Jagiellonia jest ostatnią pomocną dłonią jaka została do niego wyciągnięta. Jak teraz się wyłoży, trzeba będzie, niestety, powiedzieć jedno: debil!

Małżeństwo. Żona Dominika miała ogromny wpływ na to, że w końcu wyszedł z trudnego, życiowego zakrętu. Podkochiwał się w niej, gdy była zajęta. Zaręczył się na zgrupowaniu Jagiellonii w Turcji (uroczystość zaaranżowali koledzy z drużyny na czele z Frankowskim), ślub wkrótce potem. Ksiądz prawił: - Przed Kamilem szczególny mecz, który trwał będzie do końca życia... Trwa już pięć lat. Wesele było huczne. Radosław Majdan mówił: - Życzę mu trójki dzieci i tego, by był dobrym mężem, bo jest naprawdę dobrym człowiekiem, z dużym sercem...

Nawałka. Adam. Trener, który zaufał mu całkowicie. Jako reprezentant Polski rozwinął się właśnie u Nawałki. Ponad połowa reprezentacyjnego dorobku przypada na kadencję tego selekcjonera. Co więcej, u Nawałki stał się graczem pierwszego wyboru, dla niego strzelił dziewięć goli. Nic dziwnego, że w Bukareszcie chcąc celebrować przecudną bramkę pobiegł prosto do coacha. To przecież szef kadry, choć ukarał, to nie odrzucił po aferze w Hiltonie. - Nie jestem lizusem, ale gola zadedykowałem trenerowi. Wszystko co najważniejsze, zawdzięczam właśnie jemu - mówił.

Opiekun. A właściwie dobry kumpel, zaufany druh, człowiek od wszystkiego. Kto taki? 36-letni Maciej Kaczorowski, były piłkarz, znany z polskich boisk, głównie chyba z gry w Pogoni Szczecin. Prywatnie wielki kumpel Kamila. Jak mówi - niemalże członek rodziny Grosickich. Zamieszkał z nimi jeszcze w Turcji. Mieszka również we Francji. Raz, że Kamil nie lubi samotności, dwa - Maciej pełni wiele różnych ról - jest przyjacielem, ale i kucharzem, ochroniarzem, a także - bywa - kierowcą skrzydłowego. I przede wszystkim ojcem chrzestnym córki reprezentanta Polski.

Probierz. Michał. Trener Jagi już za czasów Grosika. Kamil ceni go za fachowość, uznaje za jednego z najlepszych polskich szkoleniowców, ale nie ukrywa, że trochę obu panom nie po drodze było ze sobą. Szkoleniowiec to człowiek zasadniczy, nie cierpi bumelki, lubi i oczekuje ciężkiej pracy od zawodników. Rozrywkowy charakter choćby najbardziej utalentowanego z jego podopiecznych musiał spowodować wybuch. Kiedy Grosik był nieświeży na treningu, Probierz wpadł w szał, stawiając sprawę na ostrzu noża: albo on albo ja. Ostatecznie obaj zostali z korzyścią dla klubu, który właśnie w sezonie 2009-10 sięgnął po Puchar Polski. W 2011 roku w wywiadzie dla "Polska The Times" Grosicki rzekł: - Nie było nam po drodze. Trener od początku nie chciał mnie w drużynie. Nie zmienia to jednak faktu, że Probierz jest najlepszym szkoleniowcem, z jakim dotychczas współpracowałem, i jestem pewny, że dużo w piłce osiągnie. Trener nie chciał mnie zatrzymać. Ostatni kontakt mieliśmy... przy ostatnim ligowym meczu w tamtej rundzie. Kiedy zgłosił się po mnie Sivasspor, Probierz ani razu się nie odezwał. Wtedy upewniłem się, że nie jestem mu potrzebny.

Rodzina. Numer 1, ważniejsza od piłki. Jej się poświęca, być może ona uratowała go nie tylko jako sportowca, ale i człowieka. Kamil wie jak ważna jest miłość w domu. Jego dzieciństwo nie było idylliczne. Chłopaka wychowywała w pewnym momencie babcia, ponieważ mama pracując w Świnoujściu w domu bywała przede wszystkim w weekendy. Rodzice rozstali się, kiedy miał 12 lat. Tata wyjechał do Włoch, tam założył nową rodzinę. Wrócił po pięciu latach. Rodzice Kamila ponownie się pobrali. Wrócił, bo z synem źle się działo. Kiepskie towarzystwo w Szczecinie, chęć rzucenia w diabły sportu... Powrót ojca pomógł. Kamil mógł liczyć na najbliższych. Kiedy miał długi hazardowe, mama musiała sprzedać mieszkanie, a spłacając długi syna sama się zapożyczała. Obiecał jej wyrównanie z nawiązką i obietnicy dotrzymał kupując mamie duży dom. Dziś sam jest głową rodziny. Co prawda Majdan życzył mu trójki dzieci, ale póki co Kamil wychowuje dwójkę. Malutką, czteroletnią Maję (to z nią przedziera się przez kolejne odcinki "Świnki Peppy") i 12-letniego Marcela, syna Dominiki z poprzedniego związku. Kiedy się poznali, chłopak miał pięć lat. - Pokochałem go jak swego - opowiadał Kamil. Od początku byli jak kumple, a może bardziej jak bracia; bawili się, przekomarzali.

Schaby. Kulesza to prezes Jagiellonii i człowiek, który najpierw postawił na Grosika, a potem nie zostawił samemu sobie. Pilnował jak syna, miał na oku, nie spuszczał ze smyczy. Kiedy młody ruszał w miasto, boss szybko się o tym dowiadywał. Nie przypadkiem. Kulesza zna wszystkich w Białymstoku i jego znają wszyscy. Dziś są przyjaciółmi, ale zawodnik nie zwraca się do niego na ty (choć mógłby), lecz: prezesie lub panie Czarku. Kiedy trafił na Podlasie, Kulesza, twardy chłop, od razu wziął go na stronę i zapowiedział, że jak będzie robił głupoty, "dostanie po schabach". Ponoć zaraz po podpisaniu kontraktu z Jagą prezes kurtuazyjnie zapytał, czy nowy skrzydłowy się czegoś napije. - Wódki ze sprite'm - usłyszał i zdębiał.

USA. Tam chciałby wyskoczyć po zakończeniu kariery. Po co? Po to, żeby zrobić coś, czego teraz robić mu nie wolno. Mianowicie chciałby pojechać na turniej pokerowy za ocean i wziąć udział w mistrzostwach świata. No po prostu mistrz!

Vahan. Geworgian. Były kumpel z Jagiellonii. Trzymali się razem, przede wszystkim poza boiskiem. Vahan też przegrywał pieniądze w kasynie, też lubił imprezy. Zdarzało się, że po wspólnie spędzonej z kolegą imprezce, Probierz próbował dobudzić Kamila przyjeżdżając po niego do domu. Kultowy już tekst: „Wstawaj, Aston Villa po ciebie przyjechała", nie działał.Wyzwania. Psychologiczne i dietetyczne. Paweł Frelik to trener mentalny, z którym pracuje od dłuższego czasu. Rozmawia z nim o wszystkim, jest jego psychologiem i powiernikiem. Na początku sesje były intensywne, spotykali się kilka razy w tygodniu, potem znacznie rzadziej. Kiedy nie mogą się spotkać, a tak jest często, musi wystarczyć skype. To także dzięki Frelikowi nauczył się omijać życiowe pułapki. Kamil zadbał jednak nie tylko o duszę, ale i o ciało. W diecie pomaga mu Ania Lewandowska, choć podobno idzie opornie, bo z pewnych rzeczy trudno mu zrezygnować. W tej sytuacji żona kapitana reprezentacji miała obwieścić, że Grosik jest jej największym wyzwaniem.

Zakończenie. Kariery. Kierunek jest oczywisty - Szczecin. To jego miasto, tam zaczynał kopać, tam podawał piłkę podczas meczów Pogoni Olgierdowi Moskalewiczowi i pewnie nigdy nie przypuszczał, że słynny Olo będzie gościem na jego ślubie. Kiedy przed Euro 2016 chciał odejść z Rennes, by łapać minuty na boisku, prócz Legii mocno o angaż skrzydłowego starała się właśnie Pogoń. Nic dziwi więc deklaracja, że właśnie w granatowo-bordowym pasiaku chce zakończyć piłkarską karierę.

Zbigniew Mucha
Zbierając materiały do tekstu korzystałem ze źródeł: "Przegląd Sportowy", "Łączy nas Piłka", TVN.pl, wprost.pl, "Dziennik", "CKM".

Komentarze (0)