Używki zgubą piłkarzy. Pierwiastek szaleństwa

Piłkarz też człowiek i bawić się musi, jednak w kilku przypadkach zabawa przerodziła się w koszmar. Zawodnicy zdecydowanie przesadzili z nadmiarem alkoholu i musieli szukać nowych pracodawców, a z opinią imprezowicza niełatwo znaleźć klub.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Newspix / Marcin Szymczyk/Fotopyk

Najświeższy przykład to Steeven Langil. Skrzydłowy już kilka tygodni temu stracił zaufanie Jacka Magiery, a teraz jest o krok od wyrzucenia z warszawskiej Legii. Powód? Postawa piłkarza poza boiskiem. Reprezentant Martyniki zamiast walczyć o powrót do kadry meczowej, a później do pierwszej jedenastki, postanowił, że umili sobie czas w oparach fajki wodnej, a na zdjęciach z imprezy widać też butelki z alkoholem. Jednak nie jest on wyjątkiem pod tym względem, już przed nim było kilkunastu śmiałków, którzy woleli skupić się na innych sprawach niż futbol.

Warszawa da się lubić Legia to specyficzny klub, a Warszawa to specyficzne miasto, w którym nie wszyscy potrafią się odnaleźć. Wystarczy wieczorem zapuścić się do centrum, a nietrudno znaleźć imprezę, na której można balować do białego rana. Dlatego aktualni mistrzowie Polski nie szukają nowych piłkarzy tylko pod względem umiejętności, ale również pod kątem charakteru i mentalności. To ostatnie jest szczególnie ważne u sprowadzanych do akademii, młodych zawodników którzy trafiają do stolicy z mniejszych ośrodków.

Kto przed Wulkanem z Martyniki balował i skończył poza klubem? Znany i lubiany w stolicy Danijel Ljuboja, który po wygranym finale Pucharu Polski, razem z Miroslavem Radoviciem, świętowali triumf w jednej z warszawskich dyskotek. Warszawianie zwyciężyli wówczas w finałowym dwumeczu ze Śląskiem Wrocław, a kilka dni później czekało ich bardzo ważne wyjazdowe spotkanie z Jagiellonią Białystok. Nie stanowiło to jednak dla piłkarzy żadnego problemu. Na ich nieszczęście sukces w tym samym lokalu postanowił uczcić prezes Bogusław Leśnodorski. Skutek - kara finansowa dla Rado i odsunięcie od drużyny Ljubo.

Ostatecznie były napastnik Paris Saint-Germain dostał szansę na pożegnanie się ze stołeczną publicznością w ostatnim meczu sezonu 2012-13, kiedy warszawianie podejmowali Śląsk. Władze Legii nie musiały jednak rozwiązywać kontraktu, bo dotychczasowa umowa wygasała wraz z końcem czerwca.

ZOBACZ WIDEO Malarz: Kibic nie męczy się już na naszych meczach
Sześć lat wcześniej za alkoholowe wybryki pracę stracił inny napastnik warszawskiego zespołu – Elton Brandao. Brazylijczyk miał być wzmocnieniem ofensywnej siły Legii, miał pomóc w wywalczeniu awansu do upragnionej fazy grupowej Ligi Mistrzów. Początek był bardzo obiecujący - kapitalny występ przeciwko Cracovii. Później było już tylko gorzej. Zawodnik został dwukrotnie zatrzymany przez policję za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu i klub rozwiązał z nim umowę. Piłkarz później jeszcze przypomniał się kibicom w barwach Sportingu Braga, ale tam też nie zrobił kariery.

Jeszcze kilka lat wstecz, na przełomie wieków legijne barwy reprezentowali Moussa Yahaya i Giuliano, którzy zasłynęli również z alkoholowych wybryków. - Moussa był bardzo radosnym człowiekiem, zawsze chodził uśmiechnięty i pozytywnie podchodził do otoczenia. Po prostu lubił się zabawić - wspomina kolegę Maciej Murawski, który występował z Yahayą w Legii, a obecnie jest komentatorem platformy nc+. - Lubił życie pozasportowe i dlatego nie zrobił poważniejszej kariery. Potrafił dzień przed ważnym meczem przyjść na trening w stanie wskazującym. Miał duże umiejętności i pewnie teraz żałuje, że odpowiednio ich nie wykorzystał. Gdyby nie alkohol, z pewnością byłby napastnikiem na dobrą europejską ligę. Był szybki, miał dobrą technikę i kiedy był przygotowany, bardzo trudno się grało przeciwko niemu. Ale tylko wtedy, kiedy sprawy pozasportowe nie zawracały mu głowy.

Giuliano był z kolei wschodzącą gwiazdą Legii oraz całej ligi. Strzelał ważne gole, a według wielu opinii z lat 2000-01 to właśnie przy Łazienkowskiej osiągnął życiową formę. Jednak zainteresowanie kibiców i mediów wzbudziły nie tylko jego występy z elką na piersi, ale również wyczyny pozaboiskowe. Brazylijczyk, podobnie jak jego rodak Elton, dwukrotnie został zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu. - Był innym typem niż Moussa. Giuliano nie znał w ogóle języka polskiego, przyjechał z dalekiego kraju, nie miał rodaków w zespole. Był odizolowany, tak jakby żył z boku - opowiada Murawski. - Nie zapraszał nas, ale miał kolegów, którzy byli właścicielami brazylijskiej restauracji w Warszawie. Może z nimi się integrował, kiedy został złapany? Nie miał takiego problemu z alkoholem jak Yahaya. Na treningi przychodził przygotowany i nigdy nie zdarzyło się, żeby był pod wpływem. Grał na kilku pozycjach, miał dobrą wydolność, był szybki i świetnie dośrodkowywał.

Ostatecznie Brazylijczyk spędził w stolicy zaledwie sezon, po czym wrócił do ojczyzny. Po roku próbował odbudować się w Widzewie Łódź, jednak nie mógł odnaleźć formy ze stolicy. Podobnie było dwa lata później w Pogoni Szczecin.

Znacznie mniejszym echem i mniejszymi konsekwencjami odbiły się wyczyny zawodników Legii w 2009 roku. Drużyna prowadzona przez Jana Urbana pozwoliła sobie na wyjście na miasto po przegranym meczu z Jagiellonią Białystok (0:2). Skończyło się na tym, że do mediów wyciekły zdjęcia z balujących do rana piłkarzy, a największe emocje wzbudzała fotografia z Maciejem Gostomskim, który... rzucał ananasem w jeden z balkonów. - Kolację zaplanowano dużo wcześniej, a wyniku meczu nie da się przewidzieć. Był odpowiedni moment na takie spotkanie, akurat dwa tygodnie przerwy w rozgrywkach ligowych. To normalne w każdym klubie, możemy usiąść i wyjaśnić sobie pewne sprawy. Każdy może powiedzieć to, co myśli, nie mam zamiaru wyolbrzymiać sprawy - tłumaczył piłkarzy szkoleniowiec. Ostatecznie klub nałożył kary finansowe na Adriana Paluchowskiego, Macieja Gostomskiego i Kostiantyna Machnowskiego, a dodatkowo na tego drugiego nałożono trzymiesięczną dyskwalifikację w zawieszeniu na pół roku.

Krakowscy aferzyści

Piłkarski Kraków plus alkohol - na myśl od razu przychodzi przedziwna sytuacja sprzed dwóch lat z Adamem Marciniakiem w roli głównej. Piłkarz Cracovii w dniu 188. derbów Krakowa obchodził 26. urodziny. Tak się złożyło, że Pasy akurat potyczkę z Wisłą wygrały, więc okazja do świętowania była podwójna. Zawodnik postanowił zorganizować imprezę we własnym mieszkaniu na jednym z osiedli w Nowej Hucie. Nocne zabawy zakończył na izbie wytrzeźwień.

Hałas, który dobiegał z mieszkania Marciniaka przeszkadzał sąsiadom, którzy poinformowali policję o zakłóceniu ciszy nocnej. Policjanci zjawili się w domu piłkarza około trzeciej nad ranem i zabrali właściciela mieszkania na izbę.

- Odmówił ściszenia muzyki i zachowywał się arogancko. Jako że był nietrzeźwy, został odwieziony do Miejskiego Centrum Profilaktyki Uzależnień - informowała krakowska policja. Okazało się, że zawodnik miał w organizmie 0,48 promila alkoholu, czyli tyle, ile ma zwykły śmiertelnik po dwóch piwach.

O wiele słabiej wyglądała sytuacja jego rywali zza miedzy, którzy występowali w Wiśle Kraków na początku XXI wieku. Jednym z nich był Nikola Mijailović, który zasłynął pod Wawelem z ostrej gry, pobicia mężczyzny oraz ucieczki przed policją. A przecież był sprowadzony do Białej Gwiazdy jako wielka nadzieja serbskiej piłki, która odejdzie z Wisły za grube pieniądze. - To był dobry zawodnik, trafił do nas w młodym wieku, miał spory potencjał. Ale miał też w sobie jakiś pierwiastek szaleństwa, wychodził z niego częściej wieczorami, niż na treningach czy w meczach. Miał kolegów, niekoniecznie związanych z piłką nożną. W szatni był raczej cichym i spokojnym człowiekiem, chociaż kilka razy na treningu przechodził różne fazy - wspomina Tomasz Frankowski, były kolega Mijailovicia z Wisły.

Serb miał przygody w Krakowie, dwie odbiły się szerokim echem. W 2005 roku pobił mężczyznę, który bronił koleżanek przed zaczepkami Serba, później naruszył nietykalność kobiet i delikatnie mówiąc, używał niecenzuralnych słów wobec nich. Sąd za to wykroczenie skazał go na trzynaście miesięcy ograniczenia wolności, a konkretnie na wykonywanie pracy społecznej w MPO.

W tym samym roku został zatrzymany przez policję do kontroli trzeźwości. Z relacji policjantów wynikało, że od piłkarza na kilometr czuć było alkohol. - Doszło do szarpaniny, Mijailović wyrwał się policjantom, pozostawiając w ich rękach kurtkę oraz sweter, i zaczął uciekać. Nie zatrzymał się nawet po oddaniu strzału ostrzegawczego w powietrze - brzmiał policyjny komunikat.

Mimo tych sytuacji kibice ze stadionu przy ulicy Reymonta bardzo lubili Serba, który przypodobał się im fryzurą z wymalowaną Białą Gwiazdą. Zawodnik odszedł z Wisły po 3,5 roku, wywalczając dwa tytuły mistrzowskie. Po dwuletniej rozłące z Polską wrócił do Korony Kielce, w której występował przez dwa lata i został nawet kapitanem zespołu. - Widać było, że w Koronie ogarnął się, poukładał wszystko w głowie. Gdyby wcześniej sobie z tym poradził, gdyby nie zabrakło mu pracowitości, mógł grać wyżej, bo miał umiejętności - podkreśla Frankowski.

Piłkarzem, który znacznie utrudnił sobie ścieżkę w karierze przez wypadek samochodowy był Kamil Kuzera. Będąc zawodnikiem Wisły potrącił kolegę z zespołu Huberta Skrzekowskiego, jadąc pod wpływem alkoholu i zbiegł z miejsca wypadku. Dopiero po kilkunastu godzinach zgłosił się na policję i poddał karze. - Kamil miał jednorazowy wyskok młodości i to się za nim ciągnęło. Ja go pamiętam jako chłopaka, który wchodził do drużyny i był bardzo miły, grzeczny, przykładny, nosił piłki, więc nie mogę powiedzieć, że miał w sobie coś ze skandalisty. To zupełnie jednorazowa historia -  komentuje były król strzelców polskiej ekstraklasy.

Ostatecznie sąd nakazał wiślakowi zapłacić poszkodowanemu 2,5 tys. złotych, grzywnę 1,2 tys. złotych oraz nawiązkę obligatoryjną w wysokości 500 zł na rzecz stowarzyszenia ofiar wypadków komunikacyjnych. Wisła też bardzo szybko wyciągnęła konsekwencje wobec zawodnika, zsyłając go do trzecioligowych rezerw, i nakładając karę finansową. Kuzera stracił również miejsce w młodzieżowej reprezentacji Polski.

Najdroższe piwo w życiu

Przypadki z alkoholem były znane również w Śląsku Wrocław. Najświeższa sprawa to Lukas Droppa, który 30 kwietnia 2015 roku przyszedł do klubu pijany. Miał w wydychanym powietrzu 0,93 promila. Klub zaproponował rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron, na co zawodnik przystał bez żadnych problemów.

Kilkanaście miesięcy wcześniej na trening wrocławskiej drużyny pod wpływem przyszedł również Patrik Mraz - dzisiaj obrońca Piasta Gliwice. Śląsk poinformował, że defensor złamał regulamin dyscyplinarny klubu, jednak według doniesień piłkarz był po prostu po imprezie. Na Mraza do sztabu szkoleniowego doniósł kolega z zespołu Łukasz Gikiewicz, który stwierdził, że z pijakiem nie zamierza trenować. Ostatecznie WKS rozwiązał kontrakt ze Słowakiem.

- To było najdroższe piwo w moim życiu - opowiadał Dariusz Pietrasiak w rozmowie z "Super Expressem". Ówczesny obrońca Śląska jechał na podwójnym gazie we wrześniu 2011 roku. Piłkarz po wypiciu kilku piw spowodował kolizję drogową. Później niemal w każdym wywiadzie podkreślał, że to jedna z najgłupszych rzeczy, jaką zrobił.

Paweł Gołaszewski

Legia powinna wyrzucić Steevena Langila

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×