Vadis Odjidja-Ofoe: Chcę zostać w Legii

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

- Moim celem jest zdobycie mistrzostwa. Dlatego chcę zostać w Legii do końca sezonu - mówi nam Vadis Odjidja-Ofoe, belgijski rozgrywający mistrzów Polski.

[b]

WP SportoweFakty: Musimy wyjaśnić jedną rzecz. Kiedy przyjechał pan do Polski wyglądał jakby miał kilka kilogramów za dużo, a teraz widzimy wzór sportowca.[/b]

Vadis Odjidja-Ofoe: Hej, kto powiedział, że byłem gruby? Odkąd tu jestem straciłem tylko jeden kilogram. Po przybyciu do Legii oczywiście byłem nieprzygotowany, miałem także problemy rodzinne, nie grałem za dużo w poprzednim sezonie i w przerwie nie miałem przygotowań. Potrzebowałem czasu, a teraz jest już znacznie lepiej.

Czuje pan zmianę na boisku?

- Zdecydowanie. Wcześniej już po 60-70 minutach czułem się zmęczony. Tak było zwłaszcza w meczu Pucharu Polski, który przegraliśmy (z Górnikiem Zabrze - red.). Wtedy było jasne, że nie jestem przygotowany na pełne spotkanie. Ale teraz już jestem w pełni sił, przygotowany.

Niektórzy mówią, że Besnik Hasi zrobił jedną dobrą rzecz w Warszawie. Zachęcił pana do gry w Legii. To prawda, że bez niego nie przyszedłby pan do Polski?

- Nie wiedziałem zbyt wiele o tym klubie, tej lidze, więc bez jego osoby i chęci byłoby mi znacznie trudniej trafić do Legii. Możliwe, że Legia nie spojrzałaby na mnie jako potencjalny transfer, gdyby jego nie było. Trener mnie znał, a ja jego. Miałem świadomość, że mogę u niego wrócić na swój poziom, że będę tu grał. Dlatego zaczęliśmy negocjacje, dlatego tu przyszedłem. Niestety on długo tu nie wytrzymał, taki jest futbol i życie. Czasem tak jest, że podejmuje się pewne decyzje, podpisuje kontrakt, a potem współpraca nie wychodzi. Szkoda, ale cóż...

Jego zwolnienie było dla pana trudnym momentem?

- Tak, byłem lekko zawiedziony, chciałem, by został dłużej. Ale w futbolu nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Jednak już gdy podpisywałem kontrakt, to nie wszyscy kibice byli zadowoleni z Hasiego. Wiedziałem, że może być taka możliwość. Ale Legię widziałem jako fajny, miły klub, o sporej historii i szansie wejścia do Ligi Mistrzów. W tym widziałem dla siebie okazję, by pokazać swoje umiejętności i dlatego podpisałem kontrakt. Nie mogę powiedzieć, że podpisałem wyłącznie z powodu Hasiego. Nie gra się dla trenerów, teraz zwykle są oni tylko przez sezon, dwa w jednym klubie.

ZOBACZ WIDEO Vadis Odjidja-Ofoe: Nigdzie się nie wybieram. Walczę z Legią o tytuł (źródło: TVP SA)

{"id":"","title":""}

Miał pan też inne oferty przed podpisaniem kontraktu z Legią, z klubów podobnej wielkości?

- Tak, choć wszystko zależy od tego, co rozumiecie przez klub o podobnej wielkości. Czy pod względem historii, kibicowsko... Miałem poważne oferty, ale podjąłem decyzję, by przyjść tutaj. Niektóre propozycje były z klubów grających w Lidze Europy, niektóre po prostu z Anglii, ale to była końcówka okienka transferowego. Część ofert miałem na papierze, ale inne polegały na tym, że najpierw musieli oddać jednego zawodnika. Nie chciałem czekać, chciałem przejść.

Polska brzmi egzotycznie dla piłkarzy aspirujących do europejskiego topu.

- Tak, zdecydowanie. Fani i piłkarze często rozpatrują ligi angielską, francuską, włoską, hiszpańską i niemiecką jako najlepsze, a każdą inną jako poziom niżej. Nie inaczej myślą ludzie w Belgii. Ale my mieliśmy trudną grupę w Lidze Mistrzów, udało nam się zdobyć cztery punkty, więc Ekstraklasa nie jest tak słaba, jak się może wydawać. Belgijskie drużyny zawsze miały problemy ze zdobywaniem punktów w LM. W Polsce jest sporo jakości.

Myśli pan, że dla dobra swojej kariery musiał z ligi angielskiej wykonać ten krok wstecz do Polski, by znów ruszyć do przodu?

- Niekoniecznie krok w tył, ale potrzebowałem miejsca, w którym wiedziałem, że będę mógł zagrać 30-40 meczów w sezonie, gdzie będę mógł pokazać swoje przygotowanie, swój poziom. Dlatego wybrałem miejsce z trenerem, którego znam, który miał mi pomóc to odzyskać.

Aleksandar Vuković, który po zwolnieniu Hasiego został trenerem, posadził pana na ławce. I z tego co można było wywnioskować z lektury wywiadu w Het Nieuwsblad, czuł się pan trochę kozłem ofiarnym?

- Tak, bo we wcześniejszym meczu "mój człowiek" strzelił z rożnego, więc powiedział mi (Vuković - red.), że nie będę grał. Przegraliśmy, straciliśmy trzy bramki, a ja czułem się trochę jakby to była moja wina. Było to dla mnie rozczarowanie, ale to piłka, więc pracowałem na treningu, żeby wrócić. Tak jest, czasem trener chce coś zmienić i sadza cię na ławce. Możesz tylko pracować, bo to on jest szefem.

To był dla pana sygnał: "podkręć tempo albo do widzenia"?

- Nie do końca. Oczywiście że zdawałem sobie sprawę z tego, że drużyna nie gra tak jak wcześniej. Wiedziałem przecież, że Legia wygrała mistrzostwo i puchar, i właściwie wszystko co było możliwe. Wiedziałem, że to nie poziom tej drużyny. Więc razem ze wszystkimi walczyłem. A jak zostałem wysłany na ławkę rezerwową, walczyłem o powrót, to cała historia.

Jacek Magiera powiedział, że na początku swojej pracy, jeszcze przed debiutem ze Sportingiem w Lizbonie, pokazał piłkarzom prezentację dotyczącą tego, dla jakiego klubu gracie, co to znaczy występować w Legii. Wcześniej nie miał pan takiej świadomości?

- Wiedziałem już, jakiego rodzaju jest to klub, że kibice są bardzo zaangażowani, że historycznie jest to wielki klub. Ale nie jest jednak łatwo wejść z miejsca do drużyny, gdy jej nie idzie, nie ma wyników, a ty zostałeś sprowadzony, by je gwarantować. W pierwszych tygodniach cierpiałem, bo presja była wysoka, a ja nie mogłem pokazać pełni jakości. Jednak kiedy przyszedł Jacek Magiera, to mieliśmy krótką rozmowę, przedstawił mi, czego ode mnie oczekuje. Byłem z tego zadowolony.

Gol z Realem Madryt to takie zagranie z którego jest pan najczęściej pamiętany. Najpierw zwód na prawą nogę, potem na lewą i idealny strzał. Wszystko było  przemyślane, czy to efekt działania instynktownego?

- Gdy jest się na boisku, to trudno przewidzieć, co stanie się za 10 sekund. Dlatego po prostu patrzy się co się dzieje, reaguje. W tamtej sytuacji było wielu piłkarzy obok mnie, było ciasno, więc zdecydowałem się na zwód do lewej nogi, zobaczyłem miejsce na strzał i uderzyłem. Uważam, że wyszedł mi całkiem ładny gol. Dał nam nadzieję, bo chociaż graliśmy dobrze, to przegrywaliśmy 0:2. A potem w drugiej połowie wyszliśmy na prowadzenie 3:2. To był bardzo ważny gol. Szkoda, że nie było kibiców na trybunach, bo jestem pewien, że z ich obecnością udałoby nam się to spotkanie wygrać.

To jeden z najważniejszych dla pana momentów w Legii?

- Nie tylko dla mnie, ale dla całego klubu. W Lidze Mistrzów remis 3:3 z Realem Madryt? O tym będę mówił swoim dzieciom, gdy będę miał 70 lat. Świetna chwila, byliśmy z tego szczęśliwi. Gdy nie gra się w LM przez 21 lat, a potem awansuje i występuje, zdobywa punkty w tak trudnej grupie to jest fantastyczne wspomnienie.

Dowodem będzie koszulka Garetha Bale'a, z którym wymienił się pan po tym meczu.

- Tak, a także zdjęcia, choć jestem przekonany, że za tyle lat wszystko będzie można pokazać w filmie umieszczonym jak obraz na ścianie.

Czy po tych kilku miesiącach, zamieszaniu oraz zmianach, wreszcie może pan powiedzieć, że czuje się w Legii jak u siebie?

- Początek nie był łatwy, choćby ze względu na różnice językowe, ale nigdy nie było momentu, bym czuł się źle lub nie wystarczająco dobry, by tu być. To fajne miasto, ludzie są bardzo pomocni, podobnie jak koledzy z drużyny. Jestem tu szczęśliwy.

Zostaje pan w Legii czy w zimie planuje opuścić nasz kraj?

- Mam zamiar zostać do końca sezonu i wywalczyć tytuł. To jeden z moich celów, na tym się koncentruję. Ale piłka jest taka, że jutro może się wydarzyć coś szalonego.

Wspomniał pan o swoim poziomie. W tej chwili jest pan już jednym z najlepszych zawodników w polskiej ekstraklasie na przestrzeni ostatnich kilku lat. Czuje się pan już blisko stu procent swojego potencjału?

- Nie do końca. Nie znam rywali, nie wiem jak grają, więc wciąż jest mi trudno przygotować się na pojedyncze mecze. Oczekuję więc przed każdym spotkaniem tego, co najtrudniejsze. Wciąż uczę się tej ligi, co i kiedy robić. Teraz nam się wszystko układa, ale najważniejsze, że mamy skupienie i mentalność - a skoro są te elementy, to mamy też wystarczająco jakości, by w każdym meczu pokazać różnicę i wygrywać.

Czy polska Ekstraklasa wciąż jest dla pana wyzwaniem?

- Tak. Ostatni mecz wygraliśmy 5:1, ale na boisku nie wyglądało to na 5:1. Bardzo ciężko na to pracowaliśmy i to był trudny mecz. Po 75 minutach strzeliliśmy 3 gole, ale do tego czasu było bardzo trudno. I musimy być cały czas gotowi na walkę, na ostrą grę. Jeśli będziemy przeciwko naszym rywalom grali z takim zaangażowaniem jak oni grają z nami, to wtedy mamy jakość, żeby wygrywać,

Mecz ze Sportingiem i kartka dla Williama Carvalho. Miał pan możliwości, żeby podać a zdecydował się na kartkę dla rywala. To było taktyczne zagranie? Czy to jest Vadis? Zawodnik szukający niekonwencjonalnych zagrań?

- Szczerze mówiąc nie widziałem w tej sytuacji "Kuchego" (Michał Kucharczyk - red.) albo nie byłem w stanie dać mu odpowiedniej piłki. Myślałem, że rozegramy to we dwóch z Thibault (Moulin - red.), ale on był już zbyt zmęczony i został w tyle. Nie wiedziałem co zrobić i wszedłem między zawodników. Ja upadłem, on dostał kartkę. Nie było to celowe, ale dobre dla nas. Byliśmy pod presją, a ta sytuacja dała nam chwilę oddechu.

Gdy gra pan na Toniego Kroosa, Williama Carvalho i świetnie to wychodzi, ma wrażenie, że jest blisko tego światowego topu?

- Kroos to zawodnik, który gra cały czas na wysokim poziomie. Dla mnie to tylko dwa mecze, więc to nie to samo. Ale cieszę się, że w meczach Ligi Mistrzów mogę pokazać swój poziom. I cała drużyna też zrozumiała, że ma możliwości. Teraz gramy przeciwko Ajaksowi i nie musimy się ich obawiać. Musimy wierzyć w to co możemy zrobić i jak mówiłem, jak będziemy walczyć to z naszą grą będzie "okej".

Mieliście kilka szalonych meczów, 4:8, 3:3, ale chyba najbardziej kompletnym meczem był Sporting.

- Tak, bo wygraliśmy a przecież o to chodzi w piłce. Z Realem przegraliśmy w Madrycie 1:5, ale graliśmy bardzo dobrze. Jednak przegraliśmy, a esencją jest wygrywanie. Ale jeśli oglądaliście nasz pierwszy i ostatni mecz w Lidze Mistrzów, możecie zauważyć jaki postęp zrobił każdy z piłkarzy i jak zmieniliśmy się jako całość. Walczyliśmy jeden za drugiego jak szaleni. A w pierwszym meczu po 20 minutach było 0:3 i każdy starał się coś tam zrobić. Ale to nie była piłka, bo ona polega na grze całej drużyny. I te sześć meczów fajnie pokazuje ewolucję drużyny.

Porównując Ekstraklasę do Anglii, gdzie pan grał, można porównać stopień fizyczności?

- Myślę, że można powiedzieć, że pod tym względem jest podobnie, ale Premier League jest znacznie szybsza. Ale trudno oceniać. Jeśli mówisz o lidze, mówisz o wszystkich drużynach a ja mogę mówić tylko o Legii i rywalach. Tak więc jest fizyczna, ale w Anglii jest więcej szalonych wślizgów. Ale na pewno jest to liga bardziej fizyczna niż na przykład belgijska.

Coś pana zaskoczyło w Polsce?

- To, że wszystkie stadiony, na których gramy, są bardzo dobrej jakości.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Źródło artykułu: