W przerwie meczu grupka kilkudziesięciu osób przeskoczyła barierki i znalazła się w okolicach murawy. Zakompleksieni "kibice" swoje frustracje życiowe chcieli wyładować, wywołując zamieszki na trybunach. Na szczęście szybka interwencja ochrony zapobiegła poważniejszej awanturze, podobnej do choćby tej z 1993 roku, która miała miejsce podczas meczu Polska - Anglia. Ostatecznie w lutowy wieczór do nieszczęścia nie doszło, ale i tak święto zostało zepsute. Szkoda, że w mediach niewiele mówiło się o tym, że pozostała część stadionu gwizdami kwitowała chuligańskie zachowania.
Wiadomo było, że Ruch poniesie karę za wybryki fanów mieniących się jego sympatykami. Jednak decyzja PZPN była zaskakująca. 50 tysięcy złotych kary oraz jeden mecz bez udziału publiczności - to orzeczenie podłamało wielu prawdziwych sympatyków czternastokrotnych mistrzów Polski. Wydawało się, że kary polegające na zamykaniu stadionów dla kibiców minęły. Okazuje się, że jednak nie.
Być może to zbyt subiektywna ocena, ale można odnieść wrażenie, że Ruch Chorzów w ostatnich latach jest klubem, który najbardziej cierpi za przewinienia swoich kibiców. Było tak w latach dziewięćdziesiątych, jest tak i teraz. Przypomnijmy chociażby awantury, w jakich udział brali pseudokibice Niebieskich na stadionie GKS Katowice w 1998 roku. W efekcie zamknięto obiekt przy Bukowej oraz... na jeden mecz stadion przy Cichej (ostatecznie widownię ograniczono tylko do trybuny głównej).
Z kolei po awanturze na stadionie Ruchu podczas meczu chorzowian z ŁKS 3 maja 2004 roku obiekt został zamknięty na trzy mecze, a następnie widownię ponownie ograniczono do trybuny głównej. Gdy kara minęła, a Niebiescy utrzymali się w II lidze, swoje "trzy grosze" dorzucił ówczesny Wojewoda śląski. Zdaniem kilku "specjalistów", trybuna Ruchu groziła zawaleniem i pojedynek odbył się bez kibiców, a piłkarze nie mogli przebierać się w szatniach. Obecni na meczu dziennikarze mogli oglądać pojedynek z okolic linii bocznej boiska. Doprawdy, przeżycie niezapomniane... Dodajmy, że sympatycy Ruchu, którzy nie zostali wpuszczeni na mecz, "obserwowali" grę swoich pupili zza płotu. Część fanów Niebieskich stała na pobliskich kasach biletowych.
Gdy wydawało się, że wreszcie będzie normalnie, Ruch, jeszcze grając w II lidze, otrzymał karę za używanie środków pirotechnicznych. Wyrok: zamknięcie stadionu na jeden mecz. Po awansie do elity chorzowianie dwa pierwsze spotkania grali na wyjeździe. W trzecim, po czterech latach ponownie w ekstraklasie, wystąpili na własnym obiekcie przy... widowni ograniczonej do sektorów rodzinnych, czyli 2-3 tysięcy. Tłumaczono wtedy, że podjętej decyzji nie można zmienić, ale przyznano, że zamykanie stadionów mija się z celem.
Półtora roku później Ruch znowu musi grać bez kibiców. Żeby było śmieszniej nie jeden mecz, ale... dwa! Wojewoda śląski nakazał chorzowianom grać w dwóch meczach w roli gospodarza bez wsparcia swoich kibiców. We wtorek (17.03) w ćwierćfinale Pucharu Polski z Zagłębiem Lubin i w sobotę (21.03) w niezwykle ważnym i ciekawie zapowiadającym się pojedynku z Odrą Wodzisław Stadion Śląski będzie świecił pustkami.
Paradoksalne jest to, że decyzja PZPN i Wojewody jest na rękę chorzowianom, którzy w związku z instalacją przy Cichej podgrzewanej murawy muszą wydawać krocie na wynajęcie ochrony. Dwa mecze bez udziału kibiców to dla Niebieskich mniejsze wydatki. Czy jednak o to w piłce chodzi? Dlaczego za wyczyn kilkudziesięciu pseudokibiców odpowiadać musi tysiące prawdziwych fanów Ruchu?
- Wyciągniemy konsekwencje wobec uczestników zajść - zapowiadają przy Cichej. Należy mieć nadzieję, że wszyscy uczestnicy zajść z Wielkich Derbów Śląska zostaną zatrzymani i ukarani. Nie można pozwolić na to, aby kilkudziesięciu zakompleksionych osobników psuło prawdziwym kibicom radość z dopingowania swojej ukochanej drużyny. Inna rzecz to zamykanie stadionów. Takim działaniem PZPN i Wojewoda po prostu się ośmieszyli.