Skład mogłaby pisać nawet sprzątaczka. Rozmowa z Michałem Żewłakowem

- Jeśli zgłosiłoby się po Michała Schalke Gelsenkirchen to wiadomo, że nikt by nie powiedział: nie - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna" dyrektor sportowy Legii Warszawa.

Piłka Nożna
Piłka Nożna


Fakt, że Legia wiosną nadal będzie grała w europejskich pucharach odbierasz jako niespodziankę, sensację, czy może cud, który w oparciu o wyłącznie logiczne przesłanki po wylosowaniu tak mocnej grupy nie miał prawa się zdarzyć?

Michał Żewłakow: - Myślę, że to niespodzianka. Gdyby tuż po wylosowaniu Realu Madryt, Borussii Dortmund i Sportingu Lizbona ktoś powiedział, że Legia wydostanie się do Ligi Europy, więcej znalazłoby się takich osób, które deklarację o trzecim miejscu w tak silnej stawce odebrałyby...

... jako żart...

- ... może nie jako żart, czy dowcip, ale w kategorii odległego marzenia, a nie realnego planu. Byliśmy nowicjuszami w Lidze Mistrzów, ale okazaliśmy się bardzo pojętnym uczniem, który skrzętnie pobierał nauki z meczu na mecz. Real i Borussia okazały się zupełnie poza naszym zasięgiem, natomiast ostatni mecz grupowy, kiedy na szalę trzeba było rzucić wszystkie siły i całe pokłady determinacji pokazał, że jesteśmy teraz drużyną lepszą, i to znacznie, od tej, która zaczynając rywalizację w Champions League była zupełnie bezradna w premierowym spotkaniu z zespołem z Dortmundu.

W którym momencie zaczął się tworzyć zespół z prawdziwego zdarzenia?

- To był proces, a nie moment. Taki, u którego podstaw legła odwaga Jacka Magiery - trener nie bał się grać w sposób otwarty z wyżej notowanymi przeciwnikami. Mimo tego, że znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że nie wypada stracić ośmiu goli, nawet w meczu Ligi Mistrzów, podjęte w Dortmundzie ryzyko nie było pozbawione logiki. Wszystko odbywało się w myśl zasady, że jeżeli mamy dostać baty, to po to, żeby się czegoś nauczyć. I lekcja na pewno nie poszła na marne.

Bądźmy jednak poważni - mecz zakończony wynikiem 8:4 na tym poziomie nie powinien się zdarzyć. Obu stronom.

- Zgoda, myślę nawet, że wytrawni krytycy futbolu niemieckiego, po końcowym gwizdku mogli być zdania, że to Borussia powinna bardziej się wstydzić straty czterech goli na własnym boisku niż znacznie niżej notowana Legia ośmiu. Szczególnie biorąc pod uwagę punkt wyjścia, z jakiego oba zespoły wystartowały we wrześniu do Champions League.

ZOBACZ WIDEO Bóg, futbol, Borussia. Polak, który zatrzymał papież

Kluczowe dla odmiany Legii było zastąpienie Besnika Hasiego Magierą. To nie jest pytanie, to stwierdzenie faktu.

- Trener Magiera na pewno dał Legii drugie, o wiele lepsze życie. Patrząc na krótki okres, w którym pracował, drużyna zrobiła bardzo szybki postęp. Dostała nowy kształt, jakość i wiarę, że może walczyć z najlepszymi. Besnika już nie ma, więc o nim nie chciałbym mówić.

A ja - i owszem. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że gdyby Magiera przyszedł od 1 lipca, musiałby się potykać o te same rafy, o które rozbił się Hasi. Nie było pieniędzy na transfery do momentu sprzedaży Ondreja Dudy, później trzeba było czekać na powrót z urlopów uczestników finałów Euro 2016, a dopiero potem przyszedł czas na zakupy.

- Z pewnością jest to prawdziwa teza. Gdyby Jacek zaczynał u nas od pierwszego dnia przygotowań, zapewne miałby w Legii trudniej. Tyle że dziś trudno oceniać, jak on by sobie z tymi problemami poradził. Może zrobiłby coś dobrego szybciej, może nie, lecz tego już nigdy się nie dowiemy. Moment, w którym przyszedł też nie był łatwy, ale kiedy w zespole dzieje się naprawdę źle, piłkarze są bardziej otwarci na uwagi, lepiej słuchają i szybciej podporządkują się zaleceniom trenera niż wówczas, kiedy przystępują do zajęć jako świeżo kreowani zdobywcy dubletu. Wówczas mają więcej swoich wizji i bardziej krytycznie patrzą na poczynania szkoleniowca. Od początku sezonu awans do Ligi Mistrzów był celem nadrzędnym, nie spodziewaliśmy się jednak, że rozgrywki ekstraklasy zostaną zaniedbane. Potencjał w drużynie był bowiem taki, że nawet gdyby skład pisała sprzątaczka, to z drużynami, z którymi graliśmy w tamtym okresie i tak powinniśmy wygrywać bez problemu.

Problem jednak był. Gdzie konkretnie?

- Przede wszystkim Vadis Odjidja-Ofoe był innym Vadisem niż jest dziś. Zawodnicy drugiego planu, którzy teraz wyszli przed szereg, a mam na myśli przede wszystkim Michała Kopczyńskiego i Aleksandara Prijovicia, jeszcze nie byli w tym miejscu, w którym są teraz. Trener ma jednak o tyle trudniej, że wszystko musi właściwie ocenić już przed meczem. Natomiast ci, którzy oceniają pracę szkoleniowca mają wyłożone na tacy wszystko już po końcowym gwizdku.

Tyle że Hasi nie pomylił się w jednym meczu, tylko w serii spotkań. I to wcale niekrótkiej.

- Nie ulega wątpliwości, że Jacek Magiera znalazł sposób o wiele bardziej skuteczny i wiele szybszy od Hasiego, żeby trafić do drużyny i wyciągnąć z niej to, co najlepsze.

Co jednak nie zmienia faktu, że zatrudnienie Magiery było związane z podjęciem ryzyka. Podobno w Legii macie ankietę służącą weryfikacji zatrudnianego szkoleniowca i Jacek spełniał tylko siedem punktów na czterdzieści widniejących w formularzu.

- Ryzyko istniało, oczywiście, ponieważ okres, w którym Jacek przychodził był bardzo trudny i gorący. Jeśli jednak mam być szczery, to ja nie widziałem żadnej ankiety. Magiera był traktowany jako człowiek z klubu, który realia Legii zna najlepiej ze wszystkich. No, może z wyjątkiem Lucjana Brychczego. Był piłkarzem, potem asystentem, aż wreszcie został pierwszym trenerem. W Sosnowcu był krótko, ale zapracował na sukces. Gdyby szybko nie pozbierał zespołu Legii, dostałoby się jemu, ale i tym, którzy go zatrudnili. Że za wcześnie dostał szansę. I w złym momencie. Skoro bowiem nie nadawał się wcześniej, to niby z jakiego powodu teraz miałby się nadać? Przecież nie zdobył wielkiego doświadczenia od kiedy prowadził drugi zespół w naszym klubie. Tyle że mieliśmy przeświadczenie, że na tamten moment był najlepszy. I prawda jest taka, że chyba nikt inny nie natchnąłby zespołu tak szybko i pozytywnie, a w każdym razie ja nie znam nikogo takiego. Jacek wycisnął maksa. Nie tylko z drużyny, także ze sztabu. Bo ławka to nie tylko Magiera, ale i znakomicie dobrany zespół współpracowników, który pierwszy trener potrafił sobie zjednać. Jest Aco Vuković, jest Tomasz Łuczywek, który przyszedł do Legii po tym, jak Magiera poznał się na jego jakości w Sosnowcu. To dwie prawe ręce Magica.

Z zaciągu Hasiego został jeszcze ktokolwiek?

- Pożegnaliśmy się już ze wszystkimi współpracownikami Besnika, Geert Emmerechts odszedł jako ostatni, miesiąc później niż zasadnicza część sztabu polecona przez poprzedniego trenera. Teraz ludzie, którzy pomagają Magierze to jego autorski pomysł. Miał do tego prawo. Wszedł przecież do pokoju, w którym był totalny bezład i porozrzucane meble, a tak je poukładał i poprzestawiał, że teraz wszystko wygląda jak ekskluzywny penthouse.

Z pracą Hasiego przy Łazienkowskiej związane są nie tylko minusy. To przecież on wprowadził Legię do Ligi Mistrzów. No i pozostawił po sobie sporo udanych transferów.

- Z dzisiejszej perspektywy można popatrzeć już na wszystko szerzej. I tak jak wspominasz, Besnik pracował w Legii przez 3 miesiące i nie był to tylko czas nieszczęść. Tyle że plusy, czyli sprowadzenie piłkarzy, którzy dziś są wiodący, takich jak Vadis, czy Thibault Moulin oraz wprowadzenie zespołu do Ligi Mistrzów, zostały zepchnięte w cień przez odpadnięcie z Pucharu Polski i kiepską postawę w lidze. Z drugiej strony tak już w piłce jest, że nieszczęście jednego powoduje, że ktoś inny dostaje szansę. Krótka kadencja Hasiego wypromowała Jacka Magierę będącego osobą, bez której w tym momencie nikt Legii sobie nie wyobraża.

Rozstanie z Albańczykiem było trudne?

- Właściwie to tylko jednej rzeczy nie chciał zrobić. Mianowicie - podać się do dymisji. Mówił mi szczerze: - Zdaję sobie sprawę, że wyniki nie pozwalają mi zostać w Legii. Nie mogę być odbierany jako człowiek, który prowadzi Legię do góry, skoro z najlepszą drużyną w kraju z dwudziestu siedmiu możliwych punktów zdobyłem tylko dziewięć. Ale z drugiej strony - ja wciąż ten zespół poznaję... Wiadomo, to stara śpiewka wśród ludzi futbolu, zawsze pojawia się, kiedy ktoś chce jeszcze zyskać na czasie, ale Hasi nie miał złudzeń, że powinien odejść. Chciał tylko, żeby wszystko przebiegło w odpowiednim klimacie. Koniec końców rozstaliśmy się, choć żadne rozstanie nie jest przyjemne, w zgodzie. On w stronę Legii też zrobił pewien gest. Jestem z nim w kontakcie. Tak jak kolegami byliśmy zanim przyszedł do Legii, tak kolegami jesteśmy i dziś.

Pewien gest, czyli?

- Mógł upierać się, żeby zrealizować zapisy kontraktowe, natomiast ustaliliśmy inną formę rozliczeń finansowych, zrezygnował z części swoich wynagrodzeń. Znaczącej dla Legii, nawet bardzo, ale z czystego szacunku dla Besnika o szczegółach nie będę mówił, nie drążmy dłużej tego tematu.

Co Legii dała Liga Mistrzów?

- Jeśli idzie o poziom zespołu, nie prezentujemy jeszcze takiej jakości, że możemy myśleć o następnej edycji tych rozgrywek, nie wspominając o pierwszym miejscu w grupie, natomiast jesteśmy teraz mądrzejsi i silniejsi. A na pewno zaczęliśmy być postrzegani jako drużyna, która może robić w Lidze Mistrzów niespodzianki.

Michał Pazdan powinien zimą odejść z Legii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×