Ubogo na pierwszym planie

Mecz Korona-Widzew pokazał, że na jednym pierwszoligowym boisku może czasem dziać się więcej, niż na wszystkich razem wziętych z jednej kolejki ekstraklasy. W Lubinie nowy stadion przyszło oglądać 10 tysięcy kibiców. Zespół Zagłębia zagrał z polotem i przypomniał wszystkim, jaką siłą dysponuje. Kary degradacji były nieuniknione, ale w przyrodzie nic nie ginie. Najlepsi i tak zasługują na to, by wrócić do łask.

0:1, 0:2, 1:2, 2:2 - oto w najprostszym ujęciu przebieg meczu kieleckiej Korony z Widzewem Łódź. Dwie bramki padające z rzutów wolnych, dwa gole strzelone w doliczonych do obu połówek czasach gry. 15 tysięcy widzów na stadionie, z czego tysiąc przyjezdnych. Małe piłkarskie święto na drugim szczeblu? Jak się chce, to się da. Miasto zadbało o należytą promocję spotkania. A głód piłki w Kielcach jest w końcu niemały.

Widowisko nie było porywające, ale i tak zasługiwało na miano sporego wydarzenia. Fakt. Piłkarzom brakowało sił w drugiej części meczu, a kibice po kilkumiesięcznej przerwie musieli przypominać sobie, jak tu krzyczeć, by zbyt szybko nie zedrzeć sobie gardeł. Były też race dymne, były wyzwiska. Konfrontacji Korony z Widzewem daleko było do ideału. Ale poza wymienionymi incydentami, generalnie Kielce przypomniały nam, że zasługują na ekstraklasę. - To był mecz drużyn, które powinny awansować - przyznał na konferencji pomeczowej trener gości, Paweł Janas. - Zgadzam się z tym - odparł z kolei szkoleniowiec Korony, Włodzimierz Gąsior.

Tylko mecz Górnika Zabrze z Kolejorzem przykuł uwagę sporej rzeszy kibiców. 17 tysięcy widzów musiało żałować, że gospodarze nie zdołali pokonać nie najlepiej dysponowanego tego dnia Lecha. Ale mecz nie był zły, a przynajmniej dorównywał pewnym standardom przyzwoitości. Całej reszcie, niestety, wiele brakowało do poziomu ekstraklasy. Nie licząc oczywiście meczów Korony i Zagłębia. Pierwszoligowej Korony i pierwszoligowego Zagłębia.

Komentarze (0)